Załoga karetki ze Zwolenia (Mazowieckie) wezwana została do starszej pacjentki z cukrzycą. Dopiero na miejscu jej rodzina stopniowo informowała o innych dolegliwościach - wysokiej gorączce i kaszlu. Pod koniec wizyty okazało się również, że w domu jest wnuczek 90-latki, jeżdżący po Europie jako kierowca tira.
Lekarze z całej Polski od kilku dni prowadzą w mediach społecznościowych zmasowaną akcję pod hasłem "Nie kłam medyka". O akcji pisaliśmy już kilka dni temu.
O co chodzi? Pacjentom zdarza się zatajać informacje przed lekarzami, czy ratownikami, co uniemożliwia im odpowiednie zabezpieczenie się przed ewentualnym zakażeniem koronawirusem. Kiedy okazuje się, że taka osoba może być potencjalnie zakażona, pracownicy ochrony zdrowia muszą poddać się kwarantannie do czasu uzyskania wyników testu pacjenta na COVID-19. W najlepszym wypadku, kiedy wynik jest negatywny, po kilku dniach wracają do pracy. W najgorszym - sami będą zakażeni i zostaną wyłączeni z wszelkiej działalności na znacznie dłuższy okres.
Gorączka? "Nie"
Pan Damian Śwircz, pracownik pogotowia ratunkowego w Zwoleniu, jeszcze w sobotę publikował na facebooku apel o przekazywanie dyspozytorowi prawdziwej, pełnej informacji o stanie zdrowia. Dzień później sam wpadł - jak pisze - w pułapkę.
Zgłoszenie dotyczyło 90-letniej kobiety, chorującej przewlekle, między innymi na cukrzycę. Dzwoni jej córka. Powód wezwania - wysoki stan cukru. Dyspozytor, zgodnie z procedurami, przeprowadza tak zwany wywiad epidemiologiczny. Na pytania o gorączkę, kaszel, kontakt z zakażonymi czy chociażby osobami przebywającymi za granicą, wszystkie odpowiedzi brzmią "nie".
- Wjeżdżamy na podwórko i w zasadzie z drzwi karetki przeprowadzamy raz jeszcze taki sam wywiad. Córka pacjentki odpowiada na nasze pytania przecząco. Upewniwszy się, że jest bezpiecznie, już w trakcie wchodzenia do domu, pani mówi, że mama od kilku dni ma gorączkę. Bo "myślała, że pytaliśmy o innych domowników". To my wtedy w tył zwrot, z powrotem do karetki - opowiada Damian Śwircz.
Wnuczek - kierowca tira
I opowiada dalej: spotykamy innego członka rodziny. Kolejna osoba oznacza kolejny wywiad. Mężczyzna początkowo na wszystkie pytanie odpowiada nie. W końcu przyznaje, że syn jeździ tirem za granicę, ale nie wie, gdzie teraz jest. W międzyczasie rodzina wyznaje, że 90-latka ma również kaszel.
- Zgłosiliśmy sytuację dyspozytorowi, bo teoretycznie dla takich osób powinna być karetka zakaźna. Potem do sanepidu. Tam usłyszeliśmy, że taka karetka jest w Radomiu. W szpitalu w Radomiu nic takiego nie wiedzieli. Na końcu dowiedzieliśmy się, że jesteśmy zdani na siebie. Między telefonami pan, który wcześniej mówił, że nie wie, gdzie jest syn, powiedział, że jednak jest w domu, siedzi na górze. Wnuczek 90-latki czuł się dobrze i nie rozumiał, o co nam chodzi, dlaczego mamy zastrzeżenia - relacjonuje ratownik.
Załoga założyła kombinezony, rękawice, przyłbice, zbadali pacjentkę. Cukier rzeczywiście znacznie ponad normę. Pani pojechała do szpitala zakaźnego.
Nie kłam medyka
W efekcie, interwencja, która mogła trwać godzinę, trwała pięć.
- Opisaliśmy przebieg sytuacji sanepidowi i pani doktor ze szpitala zakaźnego. Nie wymagamy pobytu na kwarantannie - mówi Śwircz.
Kobiecie wykonany został test na obecność koronawirusa. Wyników jeszcze nie ma.
- Prawda jest taka, że jeśli społeczeństwo samo się teraz nie przypilnuje, to nie będzie dobrze. Dlatego jeszcze raz apeluję: zostań w domu i nie kłam medyka. Sam mam trójkę dzieci, mieszkają z nami dziadkowie. Przez takie zachowania naraża się wiele osób - przestrzega ratownik.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Wojciech Stróżyk/REPORTER