17-latek z depresją, pierwszoklasistka, która wstydzi się swojej biedy i jej rówieśnik bez dostępu do maila, czwartoklasiści z romskiego koczowiska czy ósmoklasistka z Ukrainy - nauczyciele nie mają z nimi kontaktu od połowy marca. Takich dzieci są tysiące.
Tekst został opublikowany 23 kwietnia 2020 roku. Prezentujemy go w ramach przeglądu najważniejszych artykułów premium TVN24 w 2020 roku. Czytaj także tekst "Były offline. Zgubione przez system, nie mogą odnaleźć się w szkole" , opublikowany w październiku.
- Jest 23 kwietnia, a ja się cieszę, że dziś jedno dziecko po raz pierwszy zalogowało się na lekcji - wzdycha Ewelina, matematyczka z Warszawy. I zaraz dodaje: - Ale może to przedwczesna radość, bo na razie tylko ten uczeń pojawił się na platformie. Zero tłumaczenia, co się z nim działo. Jeszcze się właściwie nie odezwał. Zresztą to też nie koniec moich zmartwień, bo z innym chłopcem nadal nie ma kontaktu, choć szkoła jakiś czas temu wypożyczyła mu komputer - dodaje.
Zajęcia w szkołach zawieszono decyzją premiera 12 marca. Początkowo przerwa związana z zagrożeniem koronawirusem miała trwać tylko dwa tygodnie, ale okazało się, że to nierealne. 25 marca oficjalnie rozpoczęła się w Polsce edukacja na odległość – od tej pory nauczyciele mają realizować podstawę programową i mogą wystawiać oceny. Ale zdalna nauka nie zaczęła się dla wszystkich. W całej Polsce mogą być tysiące uczniów, którzy - tak jak uczeń Eweliny - dotąd nie brali udziału w żadnych zajęciach, nie wysyłali prac domowych i ani z nimi, ani z ich rodzicami kontaktu właściwie nie ma.
"Została mi już tylko dwójka"
Kasia, anglistka z Gdyni w ostatni wtorek myślała, że ze szczęścia otworzy szampana. Tego dnia udało jej się namierzyć kolejną "zagubioną" uczennicę.
– Została mi już tylko dwójka – nie kryje radości nauczycielka. – Siódmoklasistka, którą odzyskaliśmy w tym tygodniu, wcześniej nie kontaktowała się z nami w ogóle. Interweniował dyrektor i pedagog. Teraz przynajmniej jest zalogowana, choć nie mogę w stu procentach mieć pewności, że się uczy. A bardzo mi na tym zależy, bo miała jedynkę na semestr i nie chciałbym, aby miała ją też na koniec roku. Wierzę, że jak już się odnalazła, to może jakoś nam się uda wyjść na prostą – dodaje.
Kasia znacznie trudniejszą sytuację ma jednak w pierwszych klasach. – Jedna dziewczynka przez część roku była w rodzinie zastępczej, a tata miał ograniczone prawa rodzicielskie. Teraz wróciła do domu rodzinnego, w którym jest tata i babcia. Raz udało się nam dodzwonić do ojca. Obiecał, że córka zacznie brać udział w zajęciach, ale bez rezultatu. Jeśli problemy są natury technicznej, to przecież ja byłabym gotowa wszystko dla niej przygotować, pokserować, napisać. Ale tu problem jest inny: ktoś by te materiały musiał odebrać, a tata się, niestety, nie garnie – wzdycha Kasia.
Inny pierwszoklasista też jest od połowy marca off-line. – Ten chłopiec trafił do nas w drugim semestrze, miał pomoc nauczyciela wspomagającego, były z nim spore trudności wychowawcze. Tak jakby w ogóle nie znał norm społecznych – opowiada Kasia. – Wiem, że przed przerwą zabrał do domu podręcznik i to jedyne co wiem, bo jego ojciec przez telefon rozmawia tylko z pedagogiem, a ten jest bezsilny.
Kasia martwi się dziś nie tylko jak będzie wyglądało wystawianie ocen "off-linowym" uczniom, ale jeszcze bardziej, że te dzieci stracą kilka miesięcy w rozwoju. - Nie tylko językowym, ale i społecznym. Miesiące, których być może nigdy nie nadrobią. Serce mi pęka, gdy o tym myślę – mówi. I dodaje: - Nie chodzi tylko o moich uczniów. Przecież, jeśli w każdej klasie jest jedno takie dziecko, to mówimy o tysiącach dzieci w całej Polsce.
Gra w grę i czeka aż skończy 18 lat
Obawy Kasi podziela Elżbieta, która jest polonistką z ponad 30-letnim doświadczeniem. Uczy języka polskiego w prestiżowym liceum, w mieście powiatowym na Kujawach. Wciąż nie ma kontaktu z dwójką uczniów.
- Jedna dziewczyna ma zespół Aspergera. Na lekcjach funkcjonowała w miarę pozytywnie. Nie pytałam jej przy klasie, bo miała problemy z mówieniem i prezentowaniem się, ale dobrze pisała. Teraz w lekcjach zdalnych nie uczestniczy wcale, nie odsyła też zadań domowych – opowiada Elżbieta. – Pedagog miała z nią jedne zajęcia, ale gdy wspomniała o tych zadaniach, dziewczyna po prostu przerwała rozmowę, rozłączyła się. Nie wiemy, co dalej. Dla uczniów z Aspergerem nowe sytuacje są trudne, a ta jest przecież ekstremalna.
Elżbieta szczególnie martwi się o ucznia z jej wychowawczej klasy. – Ma zdiagnozowaną depresję i już wcześniej chodził do szkoły w kratkę. Ale rozmawialiśmy – zaznacza nauczycielka. - Mówił mi o tym, że nie ma siły wstać z łóżka, wiedział, że może na mnie liczyć. Jego mama od początku nie dopuszczała do świadomości depresji, mówiła za to, że jest uzależniony od gier. I nie wykluczam, że to też jest problem, bo koledzy z klasy właśnie mi powiedzieli, że sprawdzili i w ostatnich dwóch tygodniach on grał przez 110 godzin! Tylko to nie zmienia istoty problemu – chłopak się odciął całkowicie nie tylko od szkoły, ale od innych ludzi. Mama płakała nam do słuchawki. Powiedział jej, że w czerwcu kończy 18 lat i nie musi jej już słuchać.
Uczeń Elżbiety przed zamknięciem szkół miał terapię u psychiatry i psychologa. – Teraz to wszystko zostało przerwane. Jakby przyszedł do szkoły, to bym go złapała za rękę, spojrzała w oczy, moglibyśmy znów porozmawiać. A tak czuję się bardzo bezsilna. Nie boję się, że stracimy ucznia, boję się, że stracimy człowieka.
Jak mam się nie martwić?
Emilia uczy w liceum w mieście wojewódzkim, nie ma kontakt z dziesięciorgiem spośród około 50 uczniów.
– Widzę trzy grupy uczniów, którzy zniknęli – opowiada. - Pierwsza to ci, którzy już wcześniej mieli problemy osobiste, wśród nich jest uczennica, która miała latem próbę samobójczą i inna, już pełnoletnia, którą mama wyrzuciła z domu. Staram się ją zagadywać, sprawdzać, jak się ma. Gdy któregoś dnia napisałam, że pewnie jej trudno zostać z tymi wszystkimi zadaniami w domu, napisała, że "trzeba najpierw mieć dom". Gdy napisałam, że się martwię, to po kilku dniach odpisała, żebym się nie przejmowała, bo "tak wygląda całe jej życie", ale podkreśliła, że ma gdzie mieszkać. Tylko, jak mam się nie martwić? Przecież to nie tylko o naukę chodzi.
Druga grupa uczniów, zdaniem Emilii, to ci leniwi, mniej zainteresowani nauką, którzy już wcześniej mieli kłopoty z dotarciem do szkoły.
Trzecia była jednak dla nauczycielki zaskoczeniem. – Mam takie uczennice, które przyznały się, że zajęcia na platformie wywołują u nich lęk. Choć nie mają obowiązku włączania kamery, mają olbrzymie opory, by się odezwać. Gdy chodziły do szkoły bardzo się starały, to piątkowe, pracowite uczennice. A teraz jedna wyznała, że ostatnio po chemii online, dostała ataku paniki. Nie bardzo wiem, jak im pomóc w takiej sytuacji.
Najpierw nauczyć rodziców, jak dodawać załączniki
W podstawówce w innym mieście powiatowym na Kujawach polonistką i anglistką jest Monika. W jej klasach jest około 180 uczniów. W klasie wychowawczej ma trójkę, z którą właściwie nie było dotąd kontaktu lub był bardzo utrudniony.
- Jedna dziewczynka nie ma odpowiedniego sprzętu. Rodzice zgłosili się po wsparcie do szkoły, ale za późno, bo wszystko co mieliśmy, już rozdaliśmy innym – opowiada. – Uczennica, gdy tylko może, dzwoni do mnie, ale to nie to samo co udział w zajęciach.
Do innej uczennicy zaniepokojona Monika po prostu pojechała, choć wie, że odwiedziny w cudzym domu, to nie najlepszy pomysł w czasie epidemii. – Okazało się, że dziewczynka jest późnym dzieckiem starszych rodziców, którzy nie radzą sobie z nowymi technologiami. Nie wiedzieli nawet, jak dodawać załączniki do maila. Nauczyłam ich i dziś właśnie dostałam od niej pierwsze zadania – mówi Monika.
Trzecia dziewczynka milczała, bo nie chciała pokazywać innym, w jakim biednym domu mieszka. – Powiedziała mi, że wstydzi się pokazać meblościankę, która pamięta czasy, gdy jej mama była małą dziewczynką. Ustaliłyśmy razem, że oficjalnie jej kamera się zepsuła. To mądre dziecko, nie chcę jej stracić – dodaje nauczycielka.
Komputer mam tylko, gdy tata pracuje
Ewa uczy w podstawówce w mieście w Małopolsce, gdzie mieszka spora mniejszość romska. – W naszej szkole jest około 30 uczniów, którzy mieszkają na romskim osiedlu. Na początku zdalnej edukacji asystentka międzykulturowa odebrała od nas wydruki i karty pracy, bo ci uczniowie podobno nie mają internetu, ale nie wiemy co stało się dalej – mówi nauczycielka. – Z tych wszystkich dzieci, mam kontakt na Messengerze tylko z jednym ósmoklasistą, który ma komórkę i internet w telefonie, ale niestety, nie sprawiło to, że bierze udział w lekcjach. Dla wielu z tych dzieci już nauczanie tradycyjne było fikcją, bo właściwie nie przychodzili do szkoły, a teraz po prostu zniknęli.
Ale ze szkoły Ewy "zniknęły" nie tylko romskie dzieci. – Są też rodziny niewydolne wychowawczo. Dla chłopca w jednej z nich moja koleżanka załatwiła nawet komputer, ale co z tego, skoro w domu nie ma internetu – mówi Ewa. – Ten chłopiec jest teraz w szóstej klasie i już wcześniej widzieliśmy, że są problemy. Kiedyś pedagog go wzięła na rozmowę i mówi: "jak sobie z czymś nie radzisz, to może podejdź do mamusi i poproś, żeby ci pomogła". Ten chłopiec odpowiedział: "wie pani, co moja mama wtedy powie? Żebym spadał". Te parę godzin w szkole z dala od tej mamy, to było wybawienie – dodaje.
Jakub jest nauczycielem wychowania fizycznego w Gdyni – pracuje w podstawce i liceum. Co trzy dni wysyła do szkoły raport na temat frekwencji i zaangażowania dzieci. – Bardzo trudne do ocenienia jest podanie frekwencji w zdalnym nauczaniu. Bo czy wystarczy to, że dzieci są online w jednym czasie, czy muszą wysłać zadaną pracę, a może tylko odezwać i nawiązać kontakt? – zastanawia się nauczyciel. – Im młodsze dzieci tym frekwencja wyższa, mam kontakt z 70-80 procentami uczniów w podstawówce, ale np. w liceum mam klasę, w której odezwała się tylko połowa dzieci – dodaje.
Wie, że każda historia milczącego ucznia jest inna. – Na przykład jedna z uczennic z mojej szkoły powiedziała, że nie będzie z nią kontaktu w czasie okołoświątecznym, bo jej tata wtedy nie pracuje, a jedyny komputer jaki mają w domu, to jego laptop do pracy zdalnej, którego musi na ten czas zdać – opowiada Jakub. Jego szkoła złożyła do urzędu miasta wniosek o dodatkowy sprzęt i właśnie go dostała.
- Ale wykluczenie sprzętowe to, jak wiemy, nie jedyna bariera – przypomina Jakub.
Gdzie są dzieci z Ukrainy?
Karolina uczy hiszpańskiego w dwóch liceach w Lublinie. – W jednym z nich przypadki znikania są raczej jednostkowe, ktoś czasem zniknie na tydzień, dzieci odsyłają też prace domowe. Zdarza się, że ktoś, kto mieszka pod miastem pisze, że ma za słabe łącze, by brać udział w lekcji online. Ale w drugiej szkole problemów jest więcej – wyjaśnia.
Jednej z uczennic zmarł tata, ale na początku w szkole nikt o tym nie wiedział, a dziewczyna zamilkła i się poważnie martwili. Inny z uczniów Karoliny pierwszy raz na lekcje zalogował się po trzech tygodniach nauki. Ale na tym jego nauka się skończyła. – Po świętach jego mama napisała, że nie ma jak brać udziału w zdalnym nauczaniu, bo są z rodziny wielodzietnej i najpierw młodsze rodzeństwo musi się uczyć, odrabiać prace na komputerze. Zapewniła, że teraz już będzie lepiej, ale nic się nie zmieniło. Tego chłopca zwyczajnie nie ma – rozkłada ręce nauczycielka.
Karolina ma też w klasie kilka uczennic, które są bardzo aktywne na Facebooku – wie, bo ma je w znajomych – ale w lekcjach nie uczestniczą. – I co mam z nimi zrobić? Dlaczego rodzice nie reagują? Dostają ode mnie i od wychowawcy informacje, że ich dzieci nie uczestniczą w lekcjach - zauważa.
- Miałam też lekcje z nastolatkami z Ukrainy. Tu problem jest jeszcze inny, bo część z nich wyjechała i nie wiadomo czy wróci. Część została, ale się nie odzywa. Nawet wychowawcy nie bardzo mają z nimi kontakt, a tam już wcześniej bariera językowa była poważnym problemem – mówi Karolina.
Magda uczy w niepublicznej podstawówce w Poznaniu. Ona też ma trudności w nawiązaniu kontaktu z uczennicą z Ukrainy, która dołączyła do szkoły w połowie roku szkolnego.
– To bystra, bardzo fajna dziewczynka, ale myślę, że ta sytuacja przerosła ją i jej rodziców – mówi nauczycielka. – Nie odzywa się, nie prosi o pomoc. Gdy uda nam się dodzwonić, zapewnia, że wszystko jest dobrze, ale zadań nie robi, wiadomości nie odczytuje. Jak mam się nie martwić?
Gdy to rodzice nie chcą szkoły
Beata uczy w kilkunastotysięcznym miasteczku na Dolnym Śląsku, jest wychowawczynią czwartoklasistów. - Rodzice są bardzo różni. Moja koleżanka od mamy uczennicy usłyszała, że ta "musiałaby nie spać, żeby ogarnąć zdalną naukę dzieci". I na tym skończył się kontakt. Ojciec innego z uczniów wprost mówi nam "a po co mu szkoła?". Mama jednej z moich uczennic pisze do mnie długie elaboraty na Messengerze, w których sporo narzeka na życie, ale dziewczynka od miesiąca nie wykonała ani jednej pracy. U innej okazało się, ze na początku marca urodziło się kolejne dziecko i rodzina jest zaabsorbowana czymś innym.
Szymon jest historykiem w jednej z podpoznańskich podstawówek. – Mamy kilkoro takich uczniów, w przypadku których od półtora miesiąca nikt nie odczytuje wiadomości w dzienniku elektronicznym – mówi.
Wychowawca nie może się dodzwonić na żaden z podanych przez rodziców telefonów. Za to jak udało mu się po wielu próbach namierzyć jednego takiego rodzica, w odpowiedzi dostał wiadomość, że ma pokazać rozporządzenie, na podstawie którego on ma obowiązek odrabiać z dzieckiem jakieś zadania i je wysyłać. - A na koniec mama zapytała, jak jej udowodnimy, że jej dziecko się teraz nie uczy. Ręce mi opadły - opowiada.
Marta, nauczycielka przedmiotów artystycznych z Krakowa ostatniego brakującego ucznia "dopadła" w środę 21 kwietnia. – Z tego co opowiadają znajomi nauczyciele, to jestem sporą szczęściarą. Kolega usłyszał od jednej z mam, że nie będą się z nim kontaktowali, bo nie chcą. Pani powiedziała, że ona musi codziennie dojeżdżać do pracy spod Krakowa, a nauczyciele sobie wygodnie siedzą w domach, więc ona nie będzie żadnych kont zakładać i współpracy ułatwiać. No i cóż, tylko dzieci żal - mówi.
Co będzie dalej?
W poniedziałek zapytaliśmy ministerstwo edukacji czy wie, z iloma uczniami nauczycielom nie udało się nawiązać kontaktu, a także co minister zaleca dyrektorom i nauczycielom, którzy mają takich "zagubionych" uczniów? Choć minister Dariusz Piontkowski przygotował 20-minutowe nagranie z odpowiedziami na pytania dziennikarzy, to pytanie pominął. Ponowiliśmy je, ale jak dotąd pozostało bez odpowiedzi.
Teoretycznie w najbliższy poniedziałek uczniowie powinni wrócić do szkół, ale to się raczej nie wydarzy. Anna Ostrowska, rzeczniczka MEN poinformowała, że konferencja na temat sytuacji w oświacie i dalszych planów wobec placówek oświatowych odbędzie się w piątek.
PRZECZYTAJ TEŻ >> Jak wygląda zdalna nauka jesienią: Były offline. Zgubione przez system, nie mogą odnaleźć się w szkole
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock