Ciągle musimy pamiętać, że dane o zakażeniach zderzają się z dość małą liczbą testów, ale można powiedzieć, że w jakiś sposób zachorowania wyhamowały - mówił w TVN24 były główny inspektor sanitarny, doktor nauk medycznych i generał Andrzej Trybusz. Ostrzegał też, że rząd powinien rozpocząć niebawem mądrą kampanię informacyjną w sprawie szczepionki na koronawirusa, żeby nie okazało się, że ludzie się jej przestraszą.
Ministerstwo Zdrowia poinformowało we wtorek o 9105 nowych przypadkach zakażenia koronawirusem. Zmarło 449 osób, u których stwierdzono infekcję SARS-CoV-2.
W poniedziałek do sytuacji epidemiologicznej w kraju odniósł się premier Mateusz Morawiecki. Na Facebooku napisał, że "dane nie kłamią" i ocenił: "Wygrywamy z epidemią!". Wcześniej tego samego dnia szef resortu zdrowia Adam Niedzielski tłumaczył, że niska liczba dziennych zakażeń to kwestia poprzedzającego nowy tydzień weekendu, a wręcz - jak mówił - "niedzieli, gdzie robionych jest mniej badań", dlatego "nie wyciągałby żadnych wniosków" z tych informacji.
"Dane, jakiekolwiek by nie były, trzeba czytać i analizować ze zrozumieniem"
Do rządowego dwugłosu odniósł się na antenie TVN24 były główny inspektor sanitarny, doktor nauk medycznych i generał Andrzej Trybusz. - Bardziej realne jest stanowisko ministra zdrowia. Premier w swoim wpisie stwierdził, że dane nie kłamią. Oczywiście, nie mam żadnych powodów, aby stawiać inną tezę. Tylko dane, jakiekolwiek by nie były, trzeba czytać i analizować ze zrozumieniem - skomentował. - Dane dotyczące liczby przypadków z jednego dnia zupełnie o niczym nie mówią - dodał.
- W mojej ocenie, jeśli byśmy analizowali liczbę dodatnich przypadków w przeciągu ostatniego tygodnia i tygodnia wcześniej, to rzeczywiście możemy powiedzieć na pewno, że nie ma w tej chwili gwałtownych przyrostów dziennych wyników dodatnich tak jak mieliśmy to zwłaszcza w pierwszych tygodniach listopada - ocenił Trybusz.
Przyznał, że można interpretować to tak, że spadki odnotowujemy dzięki wprowadzonym obostrzeniom. Dodał jednak, że spadki trzeba jeszcze wciąż obserwować. - Ciągle musimy pamiętać, że te dane o zakażeniach zderzają się z dość małą liczbą testów, ale można powiedzieć, że w jakiś sposób te zachorowania wyhamowały - stwierdził.
Zdaniem Trybusza to, co wymaga analizy i "jest bardziej niepokojące" to to, że "jednak nie mamy jakiegoś istotnego przełomu, jeśli chodzi o liczbę zajętych łóżek szpitalnych i liczbę zajętych respiratorów, bo to jest miara obciążenia systemu ochrony zdrowia". - Cały czas służba zdrowia pracuje w warunkach maksymalnego obciążenia - dodał.
Wyjaśnił, że mniej więcej odsetek zgonów w stosunku do liczby zdiagnozowanych przypadków "waha się w granicach 1,6-1,7 procenta". - Siłą rzeczy, jeżeli będzie mniej przypadków, również powinno być mniej zgonów - powiedział. Podkreślił jednak, że pacjenci "dość późno trafiają do szpitali". - Nawet osoba z objawami, tak długo jak tylko to jest możliwe, stara się pozostawać w domu, a w momencie, kiedy trafia do szpitala, jest to stan, z którego bardzo trudno później takiego pacjenta wyprowadzić - powiedział doktor Trybusz.
"Trzeba na to popatrzeć realnie, nie uznawać szczepionek za czarodziejską różdżkę"
Komentował również to, kiedy możliwe byłoby szczepienie Polaków na koronawirusa. - Gdyby przeprowadzić taką najprostszą kalkulację, to żeby w przeciągu pół roku zaszczepić 16-17 milionów osób, to dziennie trzeba by szczepić 100 tysięcy. Szczepić 100 tysięcy dziennie osób to musi być co najmniej dwa tysiące takich zespołów szczepiących - lekarz-pielęgniarka - pracujący osiem godzin. Taki zespół w ciągu ośmiu godzin jest w stanie zaszczepić około 50 osób - stwierdził. Dodał, że jest to "wyzwanie bardzo, bardzo trudne".
Stwierdził, że logistyka takich szczepień będzie różna w zależności od tego, jaka szczepionka będzie sprowadzana, bo różne są wymogi. Przyznał, że sprawą "niezwykle istotną" jest kampania informacyjna na temat szczepień. - Ta akcja już się powinna zaczynać, ona powinna być naprawdę przeprowadzona mądrze, z udziałem ekspertów - powiedział.
- Jeśli nie przekonamy społeczeństwa do tego, jak to jest istotne dla uporania się z problemem epidemii SARS-CoV-2, to mimo że będzie tych szczepionek w bród, to może się okazać, że one będą niestety niewykorzystane - ostrzegł. Dodał, że w minionych sezonach tak działo się ze szczepionkami na grypę.
Przypomniał, że jeśli przeanalizujemy historię chorób zakaźnych, to "ograniczenie tych chorób zakaźnych następowało wówczas, kiedy pojawiały się szczepionki". - Była to jedyna skuteczna metoda, żeby liczbę zachorowań zmniejszyć, a co za tym idzie - zmniejszyć liczbę konsekwencji, czy powikłań związanych z tymi chorobami. Jeśli nawet szczepionka nie u każdego wywoła pełną odpowiedź immunologiczną, czyli nie zapewni pełnej odporności, to na pewno zapewni, że w przypadku zakażenia drobnoustrojem przebieg tej choroby będzie łagodniejszy, a zwłaszcza nie będzie nas narażał na skutki śmiertelne - wyjaśnił doktor Trybusz.
Mówił, że przy wyszczepieniu połowy populacji oraz uwzględnieniu osób, które nabrały już odporności po przejściu COVID-19, będzie można mieć gwarancję tego, że ten wirus nie będzie się szerzył w sposób epidemiczny. - Trzeba na to popatrzeć realnie, nie uznawać szczepionek za czarodziejską różdżkę, której pojawienie się zlikwiduje problem. Wirus z nami zostanie. Nie wiadomo, czy na długie miesiące, czy na długie lata, więc ten wirus będzie w populacji krążył, ale jednak liczba osób, którą będzie zakażał będzie znacznie mniejsza i należy się spodziewać, że konsekwencje zdrowotne wywoływane przez ten wirus będą znacznie mniejsze - podsumował gość TVN24.
Źródło: TVN24