Mamy zlecenie na test, ale nie każdy wie, gdzie się udać. Jak na niego dotrzeć, jeśli nie mamy własnego samochodu, a do punktu daleko i spacer nie wchodzi w grę? Adrianna Otręba ustaliła, czy można poprosić ozdrowieńca lub osobę zaszczepioną o podwiezienie. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Do punktu wymazowego we Wrocławiu ustawia się długa kolejka samochodów - wybierając się na test warto pamiętać nie tylko o tym, żeby zarezerwować więcej czasu. - Pamiętajmy, że test nie leczy. Musimy zorganizować go bezpiecznie – mówi Anna Leder z Oddziału Wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia w Łodzi.
Jeśli mamy objawy, które kwalifikują nas do testu na koronawirusa, na przykład gorączka, kaszel czy biegunka - lekarz podstawowej opieki zdrowotnej wystawi skierowanie na test. Od niedawna możemy dostać skierowanie także przez Internet. - Do momentu, kiedy nie mamy wyniku badania, jesteśmy osobą potencjalnie zakaźną – podkreśla Adam Stępka z Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.
"Pacjenci przyjeżdżają z sąsiadami, nie myśląc o tym, że mogą kogoś zarazić"
Obecnie w całym kraju funkcjonuje 636 punktów pobrań wymazów, w których testy są finansowane przez NFZ. Do punktów musimy jednak jakoś dotrzeć. - Na test nie jedziemy środkami komunikacji publicznej, nie jedziemy taksówkami, nie jedziemy autobusem czy tramwajem – tłumaczy Anna Leder.
- Zdecydowanie najlepszą opcją jest przyjechanie na test własnym samochodem do punktu drive thru. Jest to wygoda. Nawet osoba chora, źle się czująca otwiera okno, jest szybki wymaz, potwierdzenie danych i proszę bardzo, można już jechać do domu – podkreśla Łukasz Michalewski, który jest koordynatorem zespołu ds. Centrów Testowych COVID-19 UCK w Gdańsku.
Co, jeśli nie mamy samochodu? Niektóre punkty mobilne mogą pobierać wymazy od pacjentów, którzy zgłaszają się do nich pieszo, rowerem lub hulajnogą. Jest to jednak rozwiązanie tylko dla tych, którzy są w dobrym stanie i mieszkają blisko takiego punktu. A co z poproszeniem kogoś o podwiezienie nas? - Jeżeli możemy, to docieramy z osobą, z którą mieszkamy – podpowiada prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych dr Michał Sutkowski.
- Pacjenci mają bardzo różne pomysły. Przyjeżdżają z osobami, z którymi nie mieszkają - z sąsiadami - nie myśląc o tym, że mogą kogoś zarazić – podkreśla Łukasz Michalewski.
"Zdarza się, że pacjenci sami mają problemy komunikacyjne"
Lekarze nie zalecają, żeby osoba z podejrzeniem zakażania była podwożona na test przez osoby zaszczepione. - Pamiętajmy, że szczepienie nie daje stu procent gwarancji – mówi lekarz rodzinny Agata Sławin. Podwozić nie powinien również ozdrowieniec. - Ozdrowieniec to nie jest osoba, która jest chroniona przed zakażeniem – dodaje Agata Sławin.
Pracę stacjonarnych punktów uzupełniają zespoły wyjazdowe. - Karetki wymazowe zostały wymyślone dla tych pacjentów, którzy nie mogą ruszyć się z domu, są na przykład obłożnie chorzy – stwierdza Anna Leder. - Zdarza się, że pacjenci sami mają problemy komunikacyjne, nie mają swojego samochodu, może do nich przyjechać karetka wymazowa – tłumaczy. Adam Stępka z Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi wyjaśnia, że "trzeba powiadomić lekarza rodzinnego, że taka konieczność występuje".
W kraju funkcjonuje 227 karetek wymazowych, ale niekiedy trzeba uzbroić się w cierpliwość. Adam Stępka informuje, że na karetkę trzeba czekać około dwa dni. - Ta karetka nie ratuje zdrowia i życia, i nie jest to karetka systemu ratownictwa medycznego – dodaje Adam Stępka. Pacjent może też skorzystać z pomocy prywatnych podmiotów leczniczych, które mogą wykonać odpłatnie test w domu. Ceny takiego testu PCR wahają się od 400 złotych do nawet 750 złotych.
Źródło: TVN24