- To była katastrofa - mówił w sobotę szef MON Bogdan Klich, który zapowiedział, że upubliczni całość raportu Komisji Badania Wypadków Lotniczych na temat piatkowego wypadku śmigłowca wojskowego Mi-24. W katastrofie zginął jeden z pilotów - 32-letni Robert Wagner, a dwaj ranni przebywają w szpitalu NATO w Bydgoszczy. - Oni mieli dużo żołnierskiego szczęścia - mówił Klich.
- Nie może być żadnych wątpliwości co do tego, w jaki sposób doszło do tego zdarzenia - mówił na sobotniej konferencji prasowej Bogdan Klich. Minister zapowiedział, że upubliczni całość raportu Komisji Badania Wypadków Lotniczych na temat tej katastrofy. – Podobnie, jak to zrobiłem w ubiegłym roku w przypadku raportu z katastrofy Casy koło Mirosławca – mówił Klich. Minister odwiedził w Bydgoszczy dowódcę i technika pokładowego ze śmigłowca Mi-24, którzy przebywają w szpitalu. - Żołnierze nie pamiętają tego, co się wydarzyło. Zarówno kapitan, jak i chorąży są w szoku pourazowym. Oni tak naprawdę wrócili z bardzo dalekiej podróży - powiedział minister na konferencji prasowej w Bydgoszczy.
"To była katastrofa"
- To nie było awaryjne lądowanie, tylko katastrofa – mówił minister. Klich obiecał ofiarom wypadku i ich rodzinom "pełny pakiet" pomocy ze strony MON - taki sam, jak otrzymali bliscy żołnierzy, którzy zginęli w katastrofie samolotu CASA.
Klich ujawnił też, że prokurator wojskowy, który prowadzi już śledztwo ws. katastrofy, odbył pierwsze rozmowy z pilotem i mechanikiem śmigłowca, którzy przeżyli katastrofę. - Ocaleli dzięki żołnierskiemu szczęściu, uśmiechowi Opatrzności - powiedział minister. Wyraził też nadzieję, że w ciągu kilku tygodni ranni wojskowi wrócą do służby.
Minister poinformował również, że wbrew pierwszym informacjom śmigłowiec nie spadł z wysokości 200 metrów, a wszystko wskazuje, że maszyna w ostatniej fazie leciała lotem koszącym.
Skrzypczak: jednak nie ma decyzji o wstrzymaniu lotów na Mi-24
- Nie ma decyzji o wstrzymaniu lotów na śmigłowcach Mi-24 - oświadczył z kolei Dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak. Uzasadnił to przede wszystkim potrzebą używania tych śmigłowców w Afganistanie. Wcześniej rzecznik Dowództwa Wojsk Lądowych ppłk Sławomir Lewandowski informował, że jest decyzja o wstrzymaniu lotów na Mi-24, a w odniesieniu do misji w Afganistanie - loty mają być ograniczone do minimum. Ppłk Lewandowski wyjaśniał, że wstrzymanie lotów następuje "niejako automatycznie".
Na konferencji w szpitalu w Bydgoszczy gen. Skrzypczak poinformował jednak, że nie zdecydował się na wydanie decyzji o wstrzymaniu lotów. Uzasadnił to właśnie koniecznością pozostawienia w ciągłej gotowości śmigłowców Mi-24 w Afganistanie. Minister obrony Bogdan Klich ujawnił, że jest ich tam osiem.
"Był wspaniałym kolegą"
Pilot, który zginął w katastrofie, był absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Od ukończenia Szkoły Orląt nieprzerwanie służył w 49. Pułku Śmigłowców Bojowych. Dwukrotnie uczestniczył w misji w Iraku. - Był znakomicie wyszkolonym pilotem, wspaniałym kolegą. Pełnił funkcję pilota-operatora, do którego zadań należy dublowanie zdań dowódcy śmigłowca i obsługa znajdującego się na wyposażeniu uzbrojenia - wspominał w sobotę zmarłego mjr Krzysztof Flis z pułku w Pruszczu Gdańskim.
Ranni są już w szpitalu NATO w Bydgoszczy
Dwaj ranni żołnierze - dowódca śmigłowca i technik pokładowy - zostali już przetransportowani ze szpitala w Toruniu do 10. Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy. - Obaj poszkodowani znajdują się na oddziale ortopedycznym - poinformował w sobotę po południu zastępca komendanta szpitala płk lek. Jarosław Marciniak. - Przenosiny mają na celu dokonanie pełnej diagnostyki medycznej - mówił wcześniej rzecznik Dowództwa Wojsk Lądowych ppłk. Sławomir Lewandowski.
"Śmigłowiec jest bardzo zniszczony"
- Rozbity śmigłowiec jest bardzo zniszczony - poinformował w sobotę dziennikarzy płk rez. Ryszard Michałowski z Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, która pracuje na miejscu katastrofy. - Wirnik jest zniszczony, śmigiełko ogonowe zniszczone, (...) pozostał tylko kadłub, ale też trudno się zorientować, gdzie są kabiny - powiedział płk Michałowski.
Komisja w pierwszej kolejności będzie chciała dotrzeć do rejestratora, żeby uzyskać informacje nt. sprawności śmigłowca i parametrów pilotażowych.
"Załoga nie meldowała o niesprawności śmigłowca"
- Nie można na podstawie oględzin mówić o przyczynach. Na pewno komisja zajmie się poprawnością pilotowania przez pilotów śmigłowca, na pewno będzie badała wszystkie hipotezy związane ze sprawnością śmigłowca, no i również jaki wpływ miała pogoda, aczkolwiek tej nocy pogoda była dobra, ponieważ widzialność była rzędu 10 km, a podstawa (chmur) rzędu 700 m - mówił płk Michałowski.
Dodał, że z tego co dotąd wiadomo, doszło do przymusowego lądowania, aczkolwiek załoga nie meldowała o niesprawności śmigłowca. Z kolei w piątek wieczorem wojsko informowało, że tuż przed wypadkiem pilot zgłaszał problemy.
Komisja ma nadzieję, że jeszcze w sobotę uda się dotrzeć do czarnej skrzynki śmigłowca, a w niedzielę odczytać z niej parametry lotu. Prawdopodobnie również w niedzielę wrak śmigłowca zostanie przeniesiony do jednostki wojskowej w Inowrocławiu.
Przyczyny katastrofy za miesiąc
Michałowski wyjaśnił, że w śmigłowcach Mi-24 kabina drugiego pilota znajduje się na samym dole kadłuba. - W związku z tym, przy przymusowym lądowaniu, a odbyło się to w terenie zadrzewionym, siłą rzeczy ulegały zniszczeniu najniżej położone elementy tej konstrukcji, właśnie kabina pilota, który zginął - powiedział członek komisji badania wypadków lotniczych.
Dodał też, że wyjaśnianie przyczyn katastrofy trwa zwykle około miesiąca, chyba że konieczne będą dodatkowe ekspertyzy. Wstępnych hipotez można się spodziewać za około dwa tygodnie.
Zniknął z radarów
Do zdarzenia doszło w piątek, w piątek o godz. 22.12 na poligonie "Toruń" na trasie lotu z Torunia do Inowrocławia w województwie kujawsko-pomorskim. Załoga Mi-24 przygotowywała się wtedy do misji w Afganistanie, ćwicząc strzelanie w warunkach nocnych, zarówno bez noktowizora, jak i z jego wykorzystaniem.
Służby ratownicze informację o zdarzeniu otrzymały zaraz po godzinie 22:35 i natychmiast na miejsce zdarzenia udały się ekipy ratunkowe. W rejon skierowano także grupy naziemnego poszukiwania i Żandarmerię Wojskową.
- Dostaliśmy informację z wojska o awaryjnym lądowaniu Mi-24. Na pokładzie jest trzyosobowa załoga. W poszukiwaniach zaginionego helikoptera wojsku pomagało 10 jednostek straży pożarnej, 60 osób – mówił w TVN24 Paweł Frątczak, rzecznik straży pożarnej.
Z moich wiadomości wynika, że był to jeden ze śmigłowców Mi-24, które wróciły po kilkuletniej służbie w Polskim Kontyngencie Wojskowym w Iraku. W maju miał on przejść gruntowny remont i być może też modernizację. Miał na sobie jeszcze starą wersję kamuflażu; po remoncie miałby już nową. Tomasz Hypki, ekspert lotniczy
Hypki: Ten śmigłowiec służył w Iraku
Ekspert lotniczy Tomasz Hypki poinformował w sobotę, że śmigłowiec Mi-24, który w piątek późnym wieczorem rozbił się koło Inowrocławia, służył przez kilka lat w Iraku, a w maju miał przejść remont generalny.
Nie chciał on oceniać przyczyn katastrofy. Według Hypkiego, równie prawdopodobna jest usterka techniczna, jak i względy pogodowe albo błąd ludzki. Hypki podkreślił zarazem, że cała załoga śmigłowca była doświadczona.
- Z moich wiadomości wynika, że był to jeden ze śmigłowców Mi-24, które wróciły po kilkuletniej służbie w Polskim Kontyngencie Wojskowym w Iraku. W maju miał on przejść gruntowny remont i być może też modernizację. Miał na sobie jeszcze starą wersję kamuflażu; po remoncie miałby już nową - powiedział ekspert, powołując się na swą rozmowę z szefem Wojskowych Zakładów Lotniczych w Łodzi, gdzie miał się odbyć ten remont.
Zdaniem Hypkiego, Mi-24 to ogólnie bardzo dobre śmigłowce bojowe i dotąd nie było z nimi poważniejszych problemów.
"To bezpieczny śmigłowiec"
Ciężki śmigłowiec bojowy należał do 49. Pułku Śmigłowców Bojowych w Pruszczu Gdańskim. - Odbywał rutynowy lot szkoleniowy - mówił major rezerwy Michał Fiszer z Collegium Civitas.
Obecnie na wyposażeniu polskich sił lądowych znajduje się 35 sztuk śmigłowców Mi-24. Pierwsze egzemplarze radzieckiego śmigłowca dotarły do Polski pod koniec lat 70-tych. Znajdują się one na uzbrojeniu dwóch jednostek 49 Pułku Śmigłowców Bojowych w Pruszczu Gdańskim, wyposażonego w śmigłowce wersji Mi-24D i 56 Kujawskiego Pułku Śmigłowców Bojowych w Inowrocławiu, gdzie stacjonują śmigłowce Mi-24W.
Jerzy Szmajdziński, były minister obrony powiedział w Poranku TVN24, że choć nie nie latał Mi-24 to uważa, że "to dobry, bezpieczny śmigłowiec i taki, który może się sprawdzić w każdych warunkach".
Informację o katastrofie otrzymaliśmy na platformę Kontakt TVN24, kilkadziesiąt minut po wypadku.
Tragiczny lot śmigłowca LPR
To nie jedyny tragiczny wypadek polskiego śmigłowca w ostatnim czasie. Niespełna dwa tygodnie temu pilot i ratownik zginęli w katastrofie śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, do której doszło koło Jarostowa (Dolnośląskie). Śmigłowiec rozbił się lecąc na pomoc rannym w karambolu na trasie A4. Katastrofę lotniczą przeżył lekarz, który w stanie ciężkim przewieziony został do szpitala wojskowego we Wrocławiu. Tam po kilku dniach w śpiączce został wybudzony i powoli wraca do zdrowia. Jednak lekarze z powodu zakażenia sepsą musieli amputować mu jedną nogę.
Źródło: Kontakt TVN24, PAP