"Każdy ma prawo wyboru", "musimy pokazać rządzącej partii, do czego doprowadziła", "bo prawa kobiet są najważniejsze" - tłumaczą mieszkańcy Kartuz, którzy wyszli na ulice protestować przeciwko decyzji Trybunału Konstytucyjnego. Czternastotysięczne miasto dotąd takich protestów nie widziało. Co dalej?
Kartuzy rozsiadły się wygodnie między aglomeracją a wsią. Między liberalnym Trójmiastem a konserwatywnym kaszubskim "interiorem". Teraz, w poniedziałkowe jesienne popołudnie, miasteczko zamiera wraz z zapadnięciem zmroku. Minęła szesnasta, sklepy jeszcze otwarte, ale ludzi na ulicy coraz mniej. Chociaż… Dzisiaj może być inaczej. Wydarzenie na Facebooku ma już ponad trzystu zainteresowanych.
W Kartuzach są trzy szkoły średnie i tyle samo podstawówek. Młodzieży też nie brakuje, powiat kartuski od lat cieszy się jednym z najwyższych wskaźników przyrostu naturalnego w Polsce. Zwykle o tej porze kręcącą się na Rynku i w okolicach dworca autobusowego. Uczniowie wracają ze szkół do swoich wiosek.
Dwa światy
Jedni na przykład w okolice Sianowa, inni na przykład do Banina.
W Sianowie i okolicach (60 kilometrów od Gdańska) zachwycające krajobrazy – wzgórza, jeziora, mozaika pól i lasów. Na pastwiskach stoją krowy i pachnie tak, jak na wsi pachnieć powinno, czyli gnojówką. Co prawda nie brakuje tu willi wiejskich mieszczuchów, ale wydają się być w mniejszości. Sianowo to wieś słynąca z sanktuarium. Gdy w tutejszym kościele trwa msza, to słychać ją w stadninie w Dolnym Młynie, po drugiej stronie jeziora. Ksiądz zamontował megafony na ścianach świątyni. Dobra Nowina, niesiona wiatrem, dociera do szczytu wzgórza, gdzie w 1695 roku spalono na stosie Katarzynę Mrówczynę, pasterkę z pobliskiego Staniszewa. Została oskarżona o konszachty z czarnymi mocami. Duchowni ustalili, że jednego diabła, o imieniu Michał, schowała pod pachą, drugiego – Marcina, w grzebieniu. Podczas tortur, jak zapisano w aktach sprawy, złe duchy z niej uleciały.
Tymczasem w Baninie (10 kilometrów od Gdańska), można odnieść wrażenie, że jedynymi zwierzątkami, jakie można dostrzec, są Żabka i Biedronka. Chociaż gdzieniegdzie stoją jeszcze pojedyncze obejścia, wskazujące na rustykalną przeszłość wsi, to generalnie ulice przecinają się pod kątem prostym, a domy wyglądają, jakby powstały w fabryce, na taśmie produkcyjnej. Obejścia różnią się liczbą tui zasadzonych wzdłuż płotów segmentowych z marketu budowlanego. Odgłosu pracy siekierą nie uświadczysz – drewno do kominków kupuje się już rozłupane, za to raz po raz nad głowami z rykiem przelatuje samolot. To także powiat kartuski, to także Kaszuby. W Baninie bardzo prężnie działa środowisko kaszubskich działaczy i regionalistów.
Krwiobieg
W Kartuzach nie zawsze jest aż tak cicho. Rytm nadawali miastu wracający ze szkół uczniowie. Tak było jeszcze we wrześniu. Jakby nie mogli się nagadać po wakacjach, zanim rozjeżdżali się do swoich różnych światów. Starsi palili e-pety w parku i po kątach, młodsi biegali po fontannie - między kolorowymi strumieniami wody wytryskującymi z ziemi. Potem autobusy - krwiobieg komunikacyjny - pochłaniały młodych ludzi i rozprowadzały ich po całym powiecie, w codziennym rytmie, niczym krwinki hemoglobinę. W miasteczku robiło się cicho dopiero po siedemnastej.
To wszystko działo się jeszcze niedawno. Teraz "obowiązuje pandemia", jak karcąco stwierdza pani w sklepie przy Rynku. Bezdomny, bez maseczki, odchodzi jak niepyszny, nie zakupiwszy alkoholu. Te jego przekleństwa i powolny, utykający jednostajnie chód, to teraz niemalże jedyny godny uwagi dźwięk i ruch na Rynku.
Mija siedemnasta, coraz bardziej ciemno. Kilku małolatów bez maseczek na twarzach śmiga na hulajnogach, przeklinając raz po raz. Ktoś jeszcze wraca z zakupami, ktoś inny staje pod kościołem, żeby uciąć sobie pogawędkę.
Jaskółki
Pojawiają się nagle, rozszczebiotane, bez jakiejkolwiek estymy wobec pandemicznej ciszy. Są jak dwie jaskółki. Zwiastuny tego, co ma się tu dzisiaj wydarzyć. Nastolatki, obie ubrane na czarno, wysiadają z samochodu i pospiesznie przechodzą przez deptak. Mają ze sobą kartony z czerwoną, wymalowaną flamastrem błyskawicą. Coś tam jeszcze jest napisane, ale trudno powiedzieć, co dokładnie.
Prawie biegiem przemierzają przestrzeń między kamieniczkami i znikają za zakrętem. Dlaczego się tak spieszą? Z kimś się umówiły? Do rozpoczęcia protestu została jeszcze godzina.
Polityka
Kaszubi są konserwatywni, "kościelni", więc głosowali na PiS. Taki przekaz dominuje w trójmiejskich mediach przy okazji ogłaszania wyników kolejnych wyborów. Ale nie jest to do końca prawda.
W wyborach samorządowych w 2018 roku w Kartuzach wygrał startujący z komitetu "Zrzeszeni dla Kaszub" Mieczysław Grzegorz Gołuński, obecnie trwa jego trzecia kadencja. Wygrał w pierwszej turze, uzyskując 53 proc. głosów i deklasując dwóch rywali, którzy osiągnęli wyniki nieprzekraczające 25 proc.
Burmistrz nie ukrywa swoich politycznych poglądów, ale też się z nimi nie obnosi. Latem tego roku włodarz "Stolicy Kaszub", bo takie miano miasteczko sobie przybrało, witał serdecznie kandydata na prezydenta Rafała Trzaskowskiego, a kilka lat wcześniej pojawił się na demonstracji w obronie kartuskiego sądu. W dniu protestu podano do wiadomości, że podpisał list samorządowców, w którym solidaryzują się z protestującymi w Polsce kobietami. Ma się pojawić na demonstracji, która rozpocznie się tu na Rynku o osiemnastej.
W wyborach parlamentarnych w 2019 roku wygrał PiS, zarówno w samych Kartuzach, jak i w powiecie (45,4 proc.). Jeśli jednak zsumujemy ówczesne wyniki według klucza z dzisiaj, z gorącego okresu protestów, to przewaga prawej strony nie jest już tak imponująca. PiS z Konfederacją w powiecie kartuskim zdobyły w sumie przewagę 5,6 punktów procentowych. W samej gminie Kartuzy, gdyby sumować wyniki prawicy, wygrała dosłownie o włos. PiS z Konfederacją zdobył tu przewagę 1,7 punktu procentowego.
W wyborach prezydenckich w 2020 roku w II turze przewaga Andrzeja Dudy w powiecie była nieznaczna, ale wyraźna. Zdobył 53,23 procent głosów (Trzaskowski – 46,77). Same Kartuzy zaś okazały się bardziej liberalne niż konserwatywne obrzeża powiatu – tu przewaga Dudy nad Trzaskowskim wyniosła 2,8 punktu procentowego.
Krótko mówiąc – podział w Kartuzach i okolicy przebiega tak jak w całej Polsce, dzieli obywateli niemal na dwie połowy. Im dalej od Trójmiasta, tym przewaga prawej strony robi się bardziej wyraźna. W leżącej na zachód, w głębi "interioru" (60 km od Gdańska) gminie Sierakowice PiS miażdży rywali (70 proc. poparcia), w położnej po sąsiedzku z Gdańskiem gminie Żukowo (20 km od miasta) tendencja jest odmienna (60 proc. poparcia dla "antypisu").
Kościół
Więc jak będzie w Kartuzach? Czy dopisze frekwencja?
To w dużej mierze będzie zależeć od tego, jak silnie mieszkańcy będą utożsamiać protest z tak zwanym "atakiem na Kościół". "Kościelność" Kaszubów to temat osobny.
"Më trzimómë z Bòdżem" – śpiewają Kaszubi słowa "Marszu Kaszubskiego", uznawanego (nie przez wszystkich) za hymn kaszubski. Kościół katolicki był przez wieki germanizacji przystanią, nie zawsze polskości, często słowiańskości, kaszubskości, "tutejszości" (polskość Kaszubów jako postulat polityczny wybrzmiała stosunkowo późno, bo na początku dwudziestego wieku).
Przywiązanie Kaszubów do Kościoła katolickiego jest wyraźne. Pielgrzymują w strojach ludowych do Sianowa. Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie (największa organizacja kaszubska, jedna z większych organizacji pozarządowych w Polsce) wydaje kolejne publikacje dotyczące duchownych uważanych za wyjątkowo zasłużonych dla tej kultury. W ostatnich dniach odbył się Festyn Kultury Kaszubskiej (to kolejny Zjazd Młodych Kaszubów, tym razem zdalny, ze względu na pandemię), a w jego ramach: promocja książki ks. prof. Jana Perszona, pt. "Teologia ludowa. Konteksty inkulturacji Ewangelii", zakończenie projektu "Kaszubskie pieśni religijne", rozstrzygnięcie konkursu pieśni "Święty Janie Pawle". A wszystko to zorganizowali Kaszubi z "wielkomiejskiego" Banina.
Jest jednak "ale". Dwóch wielce zasłużonych (być może nawet najwybitniejszych) budzicieli kaszubskiej tożsamości – Florian Ceynowa (druga połowa XIX wieku) i Aleksander Majkowski (pierwsza połowa wieku XX), wcale nie było gorliwymi katolikami. Pierwszy z nich żył w nieformalnym związku, co na ówczesnej wsi zakrawało wręcz na skandal i prowokację, drugi zaś znany był z fascynacji spirytualizmem i pogardliwie nazywany był "ateuszem" przez katolickich narodowców z Pelplina, skądinąd również bardzo zasłużonych dla budowania regionalnej tożsamości na Pomorzu. Dzisiaj dla wszystkich, blisko związanych z Kościołem środowisk kaszubskich, nie stanowi to żadnego problemu.
Zresztą przywiązanie Kaszubów do Kościoła wydaje się być inne w Gdańsku, a inne w "interiorze". Tam, w głębi kaszubskiego "lądu" jest bardziej organiczne, silniejsze, wrośnięte w tożsamość. W aglomeracji, gdzie również mieszkają dziesiątki tysięcy Kaszubów, przywiązanie to wydaje się być podszyte swego rodzaju kurtuazją, kaszubską tradycją, a niekiedy po prostu przyzwyczajeniem ("bo tak wypada, bo tak było od zawsze").
- Wiesz, z tym przywiązaniem Kaszubów do Kościoła, to nie jest prosta sprawa – tłumaczył mi kiedyś stary Kaszuba. – To jest przywiązanie do wiary, to na pewno. Ale już niekoniecznie do proboszcza i Kościoła. Znam wielu proboszczów, którzy nie dali sobie rady z kaszubską białką (zamężna kobieta - red.). Zakrzyczała ich, wzięła się taka pod boki, i chwyciła za miotłę... Młody ksiądz, zanim zdobędzie autorytet, musi dać się poznać jako "swój". I musi wtedy zdobyć aprobatę miejscowych kobiet. Inaczej nie da sobie rady. Bo widzisz… To wygląda tak, jakby u nas był patriarchalizm, konserwa taka. I może tak to wyglądać, ale… W wielu kaszubskich domach, między czterema ścianami, rządzi białka właśnie. Na zewnątrz chłop pyskaty, a w domu siedzi cicho, jak mysz pod miotłą, i ani piśnie. Tak to często wygląda - opowiadał.
A teraz minęła już siedemnasta. W oczekiwaniu na zbliżającą się demonstrację przeglądam profile znajomych Kaszubów na Facebooku. Kolejne osoby instalują sobie nakładkę: "karujta sã". To po kaszubsku: "wypi...alać".
Zawrzało
Dochodzi osiemnasta. Wszystko dzieje się nagle, w okamgnieniu.
Sto osób. Dwieście. Trzysta. Nie sposób dalej liczyć.
Jakby do pustej miski, jaką jeszcze przed chwilą był kartuski Rynek, najpierw powoli, kropla po kropli, a potem nagle, z kilku dzbanów, wlać wodę. Może jeszcze nie wrzącą, ale bliską wrzeniu. W ciągu dwudziestu minut naczynie wypełnia się po brzegi.
Jakby nadszedł huragan. Śladu nie ma po sennej atmosferze tak zwanego małego miasteczka. Tak może wyglądać rewolucja. Przychodzi nagle, i choć wielu się jej spodziewa, to i tak zawsze jest czymś zaskakującym. Po niej już nic nie jest takie samo.
Wokół podwyższenia kręcą się trzy organizatorki protestu. Nie są same. Wokół wiele dziewczyn ubranych na czarno. Megafon pożyczyły. Podobnie kolumny, nagłośnienie.
O osiemnastej Rynek jest wypełniony po brzegi.
Organizatorki proszą o zasłanianie twarzy, o zachowywanie wymaganego, przynajmniej półtorametrowego dystansu. Zastrzegają, żeby nie wchodzić do kościoła. Dziękują za wsparcie samorządowcom i policji. Policja stoi z boku jakoś tak… przyjaźnie. Funkcjonariusze niemal się uśmiechają.
Rusza marsz. Obok siebie idą sąsiedzi, rodziny, koleżanki i koledzy z klasy.
Pierwsze okrzyki trochę jeszcze ugrzecznione:
- Wolny wybór!
- Solidarność naszą bronią!
I dalej jest już tak samo jak w Gdańsku czy Warszawie. Zaczynają młodzi chłopcy, za nimi tłum chętnie podchwytuje:
- Wypier***ać!
- Je**ć PiS!
- Trzeba było nas nie wku**iać!
Zawrzało.
Konferencja prasowa
Po godzinie jest już po wszystkim. Stoimy na Rynku, dwóch dziennikarzy i organizatorki protestu. Trzy filigranowe blondynki, mają zasłonięte maskami twarze, ale błyszczące oczy zdradzają emocje.
- Co było impulsem do tego, by zorganizować tę demonstrację? – pyta dziennikarz lokalnego portalu, wyciągając kamerę w stronę organizatorek protestu.
Aleksandra Cieszyńska się śmieje. Jest szczęśliwa, nawet nie spodziewała się aż takiej frekwencji, takiego tłumu. - A to jeszcze trzeba pytać? To jasne. Trzeba było nas nie wku**iać - odpowiada.
- Na co jesteście wku**ione?
- Na to, że panowie w garniturach… Wiesz co? Każda kobieta decyduje o sobie. Kobiety zostały potraktowane przedmiotowo… Odebrano im prawo do godności, do wolności… Każdy ma prawo wyboru i to nie do nich należy osądzanie kogokolwiek - mówi dziennikarzowi.
Druga z organizatorek, Marta Goluch: - Zakaz, który wprowadzają na podstawie projektu Kai Godek, jest niehumanitarnym traktowaniem kobiet w ciąży. Jak można doprowadzić do tego, żeby kobiety musiały rodzić chore płody albo martwe… To jest ogromna trauma dla każdej matki!
Dziennikarz lokalnego portalu: - Takie manifestacje widywaliśmy zwykle w dużych miastach. Co się stało, że w takim małym mieście jak nasze, kobiety zdecydowały się wyjść na ulicę, i to tak tłumnie?
Aleksandra Cieszyńska: - Każdy został zdenerwowany, ładnie mówiąc…
Ola się śmieje, wiadomo co mogłaby powiedzieć zamiast "zdenerwowany". - Kobiety są coraz bardziej odważne. Myślą o sobie. Nie boją się, nie wstydzą się mówić o tym, co myślą, co czują. Nie pozwalamy już na to, żeby zamykano nam usta. My też mamy prawo do swojego zdania.
Marta Goluch: - Stygmatyzuje się kobiety na wsiach i w małych miasteczkach. W większych miastach mieszkają kobiety ze środowisk inteligenckich, które nie boją się otworzyć buzi, a kobiety z mniejszych miejscowości były wykluczane przez społeczeństwo w takich sytuacjach. Myślę, że to tym bardziej dodaje nam siły. Ja specjalnie przyjechałam z Warszawy, gdzie aktualnie mieszkam i studiuję, do swoich rodzinnych Kartuz, żeby je wesprzeć, bo uważam, że tutaj w nas, mieszkankach Kartuz, jest największa moc.
Z kolei ja zadaję pytanie: - Inaczej się protestuje w Warszawie czy Gdańsku, w anonimowym tłumie, a inaczej tutaj, gdy patrzą na was sąsiedzi, rodzina.
Aleksandra Cieszyńska: - Tak. Ja nigdy nie bałam się mówić o swoich poglądach. Myślę, że obecność bliskich, znajomych dodawała mi mocy. Mogliśmy to zamanifestować jeszcze bardziej.
Marta Goluch: - Moja rodzina wie, że ja się nie boję wyrażać swoich poglądów.
Kolejne pytanie: - Mówią, ze jesteście aborcjonistkami, zwolenniczkami aborcji.
Marta Goluch: - To jest błędne myślenie, podporządkowywanie całej tej sprawy pod zabieg aborcji, a nie rozpatrywanie problemu w kategoriach łamania praw człowieka. Bo nie chodzi o samą aborcję, ale o wybór, wybór jej dokonania, który jest naszym prawem.
- Czy to był protest przeciwko konkretnemu przepisowi, czy przeciwko partii rządzącej?
Aleksandra Cieszyńska: - W moim wydaniu przeciwko przepisowi.
Marta Goluch: - Jak też tak uważam, ale że partia rządząca przyczyniła się do tego, jak jest, i mocno manifestuje swoje antyaborcyjne poglądy, to niestety tak się stało, że mamy teraz taką polską rzeczywistość na miarę PiS-u.
- Co dalej? – pyta na konferencji dziennikarz.
Marta Goluch: - To jest początek końca. Musimy pokazać partii rządzącej, do czego doprowadziła i gdzie jest jej miejsce, skoro w taki sposób odnosi się do praw człowieka.
Wolność
Można odnieść wrażenie, że protest trwał zbyt krótko. Niektórzy, rozgrzani emocjami, nie chcą jeszcze wracać do domów.
Agnieszka, nastolatka z Kiełpina, wsi oddalonej o kilka kilometrów od Kartuz, mówi mi, że jest "wku**iona". - Na PiS, tak - przyznaje.
- A właściwie to na co?
- Na to, że odbierają nam prawo wyboru, które powinniśmy mieć jako kobiety. I nie chcę, żeby ktoś decydował o moim życiu. I nie chodzi tu o to, że ja chcę sobie zrobić aborcję, tylko o to, że chcą odebrać mi głos i prawo.
- Kaszuby są bardzo katolickie, tak się mówi - podpytuję.
- Każdy ma swoją wiarę. Każdy ma swoje poglądy. I bardzo to sobie cenię.
- Czy to jest protest przeciwko Kościołowi?
- Nie. To jest protest przeciwko PiS-owi. I chodzi o prawo. O przepisy. Żeby kobiety miały prawo.
Pani Barbara, emerytka: - Tak, jestem bardzo wku**iona.
W jej ustach przekleństwo brzmi miękko, jakby w ogóle nim nie było. Starsza pani włożyła wiele wysiłku, żeby je wypowiedzieć bez zająknięcia.
- Na trybunał, bo takie prawo to nie jest dla kobiet - kontynuuje. - Kobieta powinna walczyć o siebie i kobiety wiedzą, matki wiedzą, co robić. Normalnie to już nie mam słów na to wszystko, co się dzieje. Taka złość, bardzo…
- Pani jest stąd?
- Tak.
- Mówi się, że Kaszuby takie konserwatywne i katolickie, a tu nagle tyle ludzi na proteście. To jak to jest?
- Bo prawa kobiet są najważniejsze i walczą o to i kobiety, i mężczyźni, no i się zmobilizowaliśmy.
- Ale czy tutaj ten protest to jest protest przeciwko Kościołowi?
Pani Barbara traci pewność siebie.
- Przeciwko PiS-owi tak, bo przecież wszystko od prezesa zależy, jest jeden rządzący. Ale czy przeciwko Kościołowi… Nie wiem.
Bartosz ma 21 lat, mieszka w Kartuzach, tu pracuje, chociaż się tu nie urodził, pochodzi z Gdańska. Też jest "wku**iony".
- W ch*j.
Przekleństwo brzmi w jego ustach mocno, dosadnie i czuć, że wypowiadane jest świadomie i z premedytacją, a zarazem bez szczególnego wysiłku. Tak jakby było czymś naturalnym z jednej strony, a z drugiej - swego rodzaju manifestem.
- Dlaczego?
- Odbierają nam powoli każde prawo. Wszystko po kolei. Zaczynają od małych rzeczy, każdy myśli, że się nie posuną dalej, ale oni idą dalej. Wykorzystują pandemię, bo myślą, że ludzie nie wyjdą na ulicę. No i chyba się zdziwili.
- A jednym zdaniem? Za co jesteś na nich wku**iony?
- Za odbieranie wolności.
- Czujesz, że to, co się dzieje, to jest odbieranie wolności?
- Tak, dokładnie tak czuję. W ch*j.
Rozbieżności
Policja podała, że w poniedziałkowej demonstracji w Kartuzach wzięło udział około 500 osób.
Krzysztof Pawłowski, komendant tutejszej Straży Miejskiej był na demonstracji, ale nie zabezpieczał jej. Po prostu wziął w niej udział.
- Zabezpieczałem wiele demonstracji w Kartuzach, ale nigdy jeszcze nie widziałem, na żadnej z nich, takiego tłumu.
Nie wierzy w informację policji o 500 uczestnikach.
Nieformalnie mówi się o 1000–1500 uczestników. To około dziesięć procent mieszkańców. To tak, jakby w Warszawie wyszło na ulicę 180 tysięcy ludzi.
Złudzenie?
Po dwudziestej wszystko wraca do normy. Korki wokół Rynku się rozładowały, ostatnie klaksony zamilkły. Powoli wraca cisza, choć chłopcy na hulajnogach dalej trwają na swoich mobilnych stanowiskach. Pijak znalazł gdzieś maseczkę i zmierza do monopolowego. Po krótkiej przerwie znowu "obowiązuje pandemia".
Chociaż… Coś jednak jest inaczej. Powietrze jakby wciąż było gęste, jakby nie potrafiło się już tak szybko rozrzedzić. Ale to może być tylko złudzenie.
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Słomczyński