Jarosław Kaczyński tuż po katastrofie prezydenckiego samolotu powiedział do Radosława Sikorskiego, który poinformował go o tragedii: - To jest wynik waszej zbrodniczej polityki. Ujawnił to sam prezes PiS w rozmowie z "Gazetą Polską". W wywiadzie dla tygodnika stwierdził też, że jego podróż do Smoleńska była opóźniana tak, aby na miejsce katastrofy wcześniej przybył premier Donald Tusk. Opowiada też, dlaczego nie przyjął kondolencji od premiera Polski i Rosji.
Do tej pory Jarosław Kaczyński nie opowiadał, o czym mówił z bratem Lechem Kaczyńskim chwilę przed rozbiciem się Tu-154 w Smoleńsku, ani o rozmowie z ministrem spraw zagranicznych chwilę po tragedii. O szczegółach opowiedział dziennikarzom "Gazety Polskiej".
Kilka zdań, połączenie przerwane
- 10 kwietnia o 6 rano Leszek obudził mnie telefonem. Później zadzwonił o 8.20. Myślałem, że już wylądował i dzwoni ze Smoleńska. Bardzo rzadko dzwonił z telefonu satelitarnego z samolotu. Powiedział mi, że z Mamą wszystko w porządku, i poradził, bym się przespał. Pamiętam doskonale, że użył określenia: „bo się rozpadniesz”. (...) Tak wyglądała ta bardzo krótka rozmowa. Dosłownie kilka zdań. Zresztą pamiętam, że zerwało połączenie - relacjonuje prezes PiS.
Następnie Kaczyński opowiada, w jaki sposób dowiedział się o katastrofie samolotu na lotnisku w Smoleńsku: - Akurat goliłem się, gdy zadzwonił telefon. Byłem pewien, że to brat telefonuje już ze Smoleńska. Usłyszałem jednak jakiś nieznajomy głos. Chyba był to któryś ze współpracowników ministra Sikorskiego. Później słuchawkę przejął sam minister. Poznałem go. Nie miałem cienia wątpliwości, że stało się coś złego. Dowiedziałem się, że doszło do katastrofy. Rozbił się samolot. Wszyscy zginęli. Powiedziałem mu: „To jest wynik waszej zbrodniczej polityki – nie kupiliście nowych samolotów”. Na tym rozmowa się skończyła.
Byłem pewien, że to brat telefonuje już ze Smoleńska. Usłyszałem jednak jakiś nieznajomy głos. Chyba był to któryś ze współpracowników ministra Sikorskiego. Później słuchawkę przejął sam minister. Poznałem go. Nie miałem cienia wątpliwości, że stało się coś złego. Dowiedziałem się, że doszło do katastrofy. Rozbił się samolot. Wszyscy zginęli. Powiedziałem mu: „To jest wynik waszej zbrodniczej polityki – nie kupiliście nowych samolotów”. Na tym rozmowa się skończyła. jk2
"Bali się ujawnienia rozmowy"
Jak mówi Kaczyński, po 15 minutach otrzymał kolejny telefon od ministra spraw zagranicznych. - Kategorycznie stwierdził, że katastrofa była wynikiem błędu pilota. Pamiętam jego słowa: „to był błąd pilota” - cytuje słowa Sikorskiego.
Według relacji prezesa PiS, minister oznajmił mu to "zdecydowanie i jednoznacznie".- Teraz myślę, że zarówno Sikorski, jak i sam Tusk bali się, że publicznie powtórzę to, co powiedziałem Sikorskiemu podczas pierwszej rozmowy telefonicznej. Jednak moje myśli skierowane były wtedy całkowicie na Mamę. W jej stanie nie przeżyłaby tej strasznej informacji. Popędziłem do szpitala i poprosiłem o stworzenie Mamie takich warunków, by uchronić ją przed wiadomością o śmierci Leszka - wyjaśnia.
"Ścigała nas delegacja Tuska"
W dalszej części wywiadu z "Gazetą Polską" Kaczyński opowiada o podróży do Smoleńska - jego, jak i szefa rządu. - Miałem wrażenie, że Donald Tusk zdecydował się polecieć do Smoleńska wtedy, gdy dowiedział się, że ja tam lecę. Być może się mylę, ale tak to zapamiętałem - mówi.
Polityk w rozmowie z "Gazetą Polską" stwierdza, że tempo jazdy na miejsce katastrofy było spowalniane. - Dziś wiem, że nasze postoje i powolne tempo jazdy były wymuszone przez ścigającą nas delegację z premierem Tuskiem, który koniecznie chciał dotrzeć do Smoleńska przed nami. W pewnym momencie limuzyna z Donaldem Tuskiem minęła nas i dopiero wtedy pozwolono nam normalnie jechać - wyjaśnia.
Pytany, czy ma pewność, że zatrzymywano go celowo, odpowiada: - Nie mam co do tego wątpliwości. Rozmawialiśmy z kierowcą. Mówił nam „nie lzja”. Ale jak limuzyna z premierem Tuskiem bez zatrzymania nas minęła, rozkaz przestał obowiązywać. Dopiero w Smoleńsku znowu nas spowalniano. W pewnym miejscu zaczęliśmy dosłownie kręcić się w kółko, zanim dotarliśmy do lotniska, które znajduje się przecież niedaleko centrum Smoleńska.
"To było wstrząsające"
J. Kaczyński opowiada też o przebiegu wydarzeń po dotarciu na miejsce katastrofy. - Zaprowadzono mnie najpierw na miejsce samej katastrofy. Było mnóstwo ludzi, rozstawione namioty wojskowe, reflektory. I właśnie wtedy po raz pierwszy zaproponowano mi, bym się zgodził na złożenie mi kondolencji przez premiera Tuska. Odmówiłem. Później pojawił się ambasador Bahr. Radził mi, bym nie oglądał ciał – tam już wtedy były tylko trzy ciała: Leszka, prezydenta Kaczorowskiego oraz Marszałka Putry. Nie uległem tym namowom. Miałbym nie zobaczyć własnego Brata? Poszedłem tam, gdzie znajdowały się zwłoki. Ciało mojego Brata było w bardzo złym stanie, ale oczywiście ja nie miałem problemów z jego identyfikacją. Zrobiłem wtedy to, co normalnie się w takich sytuacjach czyni. Nie chcę o tym opowiadać w szczegółach. Pamiętam jednak to potworne uczucie chłodu ciała Leszka. To było wstrząsające. Przy mnie byli jacyś funkcjonariusze, urzędnicy. Zwróciłem jednemu z nich uwagę, by zdjął z głowy czapkę. Uczynił to, w ogóle zachowywali się poprawnie - opowiada Kaczyński dziennikarzom "Gazety Polskiej".
Nie przyjąłem kondolencji od Tuska i Putina. (...) W mojej ocenie obaj nie potraktowali wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego z należytym szacunkiem i starannością. Na razie nie będę tego rozwijał JK
Jak mówi, Rosjanie pytali go czy poznaje brata i po czym go rozpoznaje. - Odpowiedziałem, że choćby po bliźnie, którą Leszek miał na ramieniu. To była duża blizna po operacji po wypadku samochodowym. Sprawdzili to i chyba uwierzyli. Nie wiedziałem wtedy, że ręka jest oderwana - tłumaczy. Jak dodaje, mimo nalegań odmówił wykonania badań DNA.
"Niejasna rola Tuska i Putina"
Kaczyński opowiada także, że nie przyjął kondolencji od Władimira Putina. Swoją decyzję tłumaczy "niejasną rolą premiera Tuska i premiera Putina". - W mojej ocenie obaj nie potraktowali wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego z należytym szacunkiem i starannością. Na razie nie będę tego rozwijał - tłumaczy. Dopytywany, czy nigdy nie poruszy tego tematu, odpowiada: - Na razie. Nie będę się uchylał od ocen katastrofy rządowego tupolewa. Już wkrótce będziemy mogli i o tym porozmawiać.
"Musieliśmy czekać na straż graniczną"
Dalej prezes PiS mówi o powrocie do Polski. - W pewnym momencie okazało się, że samolot, którym przylecieliśmy do Witebska, dostał pozwolenie na wylądowanie w Smoleńsku. I wylądował. Wiedziałem, że jest w stanie zabrać na pokład trumnę z ciałem Leszka. Paweł Kowal przedstawił nasze stanowisko ministrowi Szojgu. Ten się zgodził na zabranie ciała Brata. Jednak po jakimś czasie Kowal został wezwany przez Rosjan. Rozmawiał z nim Władimir Putin. Premier Rosji powiedział, że rozumie moje postępowanie, wie o chorobie mojej Mamy, jednak nie może się zgodzić, bym teraz zabrał Brata do Polski. Tłumaczył, że musi zorganizować pożegnanie. Paweł Kowal zapytał, czy w takim razie możemy wracać naszym samolotem do Warszawy. Putin powiedział, że oczywiście tak. Szybko wsiedliśmy do samolotu. Pilot uruchomił silniki. Czas mijał, a zgody na wylot jednak nie było. (...) Okazało się bowiem, że musimy czekać na straż graniczną. Czekaliśmy bardzo długo. Gdy się w końcu pojawili, rozpoczęło się drobiazgowe sprawdzanie naszych paszportów, jakby zupełnie nie wiedzieli, kim jesteśmy i po co przyjechaliśmy. Minęło pół godziny, godzina i nadal czytali nasze paszporty. (...) W końcu zauważyliśmy, że w laptopie jednego z nich nazwisko Małgorzaty Gosiewskiej wyświetlało się czerwoną czcionką - relacjonuje J. Kaczyński. Jak dodaje, powodem mógł być fakt, że Małgorzata Gosiewska z ramienia Kancelarii Prezydenta organizowała pomoc dla Gruzji.
Całość wywiadu w tygodniku "Gazeta Polska".
Źródło: Gazeta Polska