|

"Przede mną była zawsze postać bez twarzy"

- Wysiadam z pociągu, czekam, aż Michał po mnie przyjdzie i w pewnym momencie czuję jego spojrzenie. Czuję to na tyle wyraźnie, że wiem, że to spojrzenie należy do niego. Odwracam się w jego kierunku. Wiem, że to on - biegaczka Joanna Mazur opowiada o życiu bez wzroku.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Joanna Mazur zaczęła tracić wzrok w dzieciństwie, od 21. roku życia ma tylko poczucie światła w oczach. Dzisiaj ma 31 lat i jest multimedalistką mistrzostw świata i Europy osób z niepełnosprawnościami oraz uczestniczką Letnich Igrzysk Paraolimpijskich 2016. Rok później została uhonorowana tytułem najlepszego sportowca z niepełnosprawnością w Polsce w Plebiscycie Przeglądu Sportowego.

Nie widzi żadnych twarzy, ale potrafi swoją twarzą "patrzeć". Wie, kiedy patrzą na nią.

Od 2015 roku biega z Michałem Stawickim. Były lekkoatleta i triathlonista to jej przewodnik i trener.

Małgorzata Goślińska: Biegacie blisko siebie?

Joanna Mazur: - Jesteśmy połączeni opaską, która ma 30 centymetrów długości. Po 10 centymetrów przypada na obręcze. Jedna obręcz znajduje się na mojej ręce, druga na ręce Michała. Między nami jest tylko 10 centymetrów odległości.

To sztywna opaska czy elastyczna?

- Nie może być elastyczna. Nie może się rozciągać, wpływać na mój bieg, nie może mnie w żaden sposób napędzać.

On biegnie po której stronie?

- Po mojej prawej.

Czyli jego lewa ręka musi cały czas iść za pani prawą?

-Tak. Tylko takie ułożenie zapewnia nam pełną synchronizację. Praca rąk oraz praca nóg, równy krok biegowy. Teraz trenujemy trzy razy dziennie. Często biegamy bez opaski. Na tyle dobrze czujemy siebie, że wystarczy, że zakładamy ją na start podczas zawodów. Tam jest ona niezbędna.

Dotykacie się ciałami?

- Tak. Ramię z przedramieniem. Ale w czasie zawodów połączeni jesteśmy opaską i to głównie za jej pomocą jestem sterowana podczas biegu.

Ale kiedy nie macie tej opaski - Michał patrzy na wasze ręce?

- Nie musi. Jesteśmy na tyle dobrze zsynchronizowani, że patrzenie jest tu zupełnie zbędne. To głównie moje zadanie, by pilnować kontaktu z Michałem. Na bieżni tworzymy "jeden organizm". Do tego stopnia, że czasem podczas pewnych jednostek treningowych osiągamy to samo tętno. Pomimo że jesteśmy różnej płci, w różnym wieku i posiadamy różną wydolność - taka ciekawostka.

Joanna Mazur z przewodnikiem i trenerem Michałem Stawickim
Joanna Mazur z przewodnikiem i trenerem Michałem Stawickim
Źródło: Joanna Mazur & Michał Stawicki T11 Running Pair/ Facebook

To pani pierwszy przewodnik biegowy?

- Jest także moim trenerem i przyjacielem. To trudne do połączenia. Ale ma to też duży atut, no bo kto z zawodników może sobie pozwolić na tak bliską obecność trenera, który na bieżąco przekazuje mu uwagi podczas biegu?

Próbowałam wcześniej znaleźć kogoś takiego. Nie chodziło tylko o to, żeby był dobrym biegaczem. My spędzamy ze sobą 360 dni w roku. Trzeba się naprawdę lubić.

Musiała być między nami specyficzna energia. Trudno to wytłumaczyć. Zdarza się, że poznajemy ludzi i od razu wiemy, że zagra albo nie zagra. Czasem decyduje zapach. Ja po jednym treningu wiem, że to będzie dla mnie nie do przejścia. Czasem gesty. Ktoś biega, jakby trochę skakał, co powodowało, że wybijał mnie z biegania. Inny za bardzo szarpie to bieganie, albo pracuje w taki sposób ręką, że mnie to blokowało. Pewnie można by nad tym pracować i gdybym nie poznała ideału, próbowałabym go stworzyć. Ale kiedy spotkaliśmy się z Michałem i poszliśmy na wspólny trening, od razu wiedziałam, że to jest to.

Jest wyższy od pani.

- Aż o 30 centymetrów. Ma przedramię na wysokości mojego ramienia - już to mogło być dużym utrudnieniem. Jako wysoki facet powinien mieć krok biegowy dużo dłuższy niż ja. Ale powiedział, że zawsze biegał krótkim krokiem, więc idealnie będzie mu biegać tak jak ja.

Tak samo podchodzimy do sportu, do treningu - bardzo poważnie, profesjonalnie. Postawiliśmy sobie cele i mocno do nich dążymy.

Ale nie mogła pani tego wiedzieć po pierwszym spotkaniu.

- Miałam na sobie bandankę. Połączyliśmy się tą bandanką i w ogóle nie czułam ograniczenia. Mogłam obszernie pracować ramionami, wydłużać krok i wiedziałam, że Michał płynnie na to zareaguje. Nigdy czegoś takiego nie miałam, próbowałam biegać z wieloma osobami i zawsze jakieś ograniczenie było.

To było takie uczucie, że ciarki mnie przeszły. Wiedziałam, że tego właśnie potrzebuję. Czułam się, jakbym leciała, a nie biegła. Pewność siebie, bezpieczeństwo, wolność.

On wcześniej biegał z innymi osobami niewidomymi?

- Nie. I teraz biega tylko ze mną. Nie możemy sobie pozwolić na inne aktywności. Nasz trening jest na tyle obciążający, że musimy oszczędzać energię i unikać okazji do kontuzji.

gosia magazyn 2
Joanna Mazur: z Michałem poczułam się, jakbym z powrotem widziala
Źródło: TVN24

Przewodnik niewidomej biegaczki musi być od niej lepszy?

- Michał powiedział, że musi biegać szybciej o co najmniej trzy sekundy. Bo musi zapanować nad moim ciałem na wirażach. Kiedy ja wybijam bardziej w jego stronę, on musi to trochę skontrować. Musi też mieć na tyle siły, żeby móc mi powiedzieć "jest wejście w wiraż, wyjście, prosta, do mnie, ode mnie" - to kosztuje dużo energii podczas biegu. Im więcej gadania, tym więcej siły trzeba mieć.

A biegaczka niewidoma musi być lepsza od widzącej?

- Tego nie wiem. Na pewno biegaczka niewidoma musi być skoncentrowana podczas treningu, musi mieć dużą świadomość własnego ciała. Osobom niewidomym czasem trudno jest zacząć biegać. Myślę, że to brak odwagi lub po prostu odpowiedniego przewodnika, z którym będą czuły się w stu procentach bezpieczne. Kiedy nie ma takiej pewności, trzeba biegać bardzo asekuracyjnie, stawia się wtedy krok trochę z góry.

Jak bocian?

- Trochę tak. Chodzi głównie o to, że jest to bieganie bardzo niepewne, jakbyśmy spodziewali się stopnia, przeszkody. Trzeba mieć duże zaufanie do osoby, z którą się biega, do swojego przewodnika. Ja mam to ogromne szczęście, że takiego mam obok siebie na każdym treningu. Mamy swoje hasła bezpieczeństwa i kiedy je usłyszę, bezwzględnie reaguję. To wiele razy uchroniło nas przed niebezpieczeństwem. Taki system trzeba sobie samemu wypracować, myślę, że i tu nie ma gotowych rozwiązań. Każdy potrzebuje czegoś innego, to bardzo indywidualna kwestia, jakie komunikaty są potrzebne, a jakie zupełnie zbędne.

Joanna Mazur z przewodnikiem i trenerem Michałem Stawickim
Joanna Mazur z przewodnikiem i trenerem Michałem Stawickim
Źródło: Joanna Mazur & Michał Stawicki T11 Running Pair/ Facebook

Przewodnik nie podpowiada, ile do mety?

- Nie, to nie jest aż tak ważna informacja. Przed biegiem mamy pewne strategie i się ich trzymamy. Jeżeli takowa zakłada, że około 150 metrów do mety przyspieszamy, to słyszę "finish" i już wiem, co robić. Ale to kwestia wielu godzin wspólnej pracy i wyrobienia indywidualnych nawyków.

U mnie dużym plusem jest to, że kiedyś widziałam i że bieganie bardzo mnie fascynowało, mogłam sporo zaobserwować. Jednak nie mogłam dostrzec wszystkich detali. Na przykład na siłowni wykonujemy ćwiczenia, które są trudne technicznie. Nasz trening nie różni się od treningu osób pełnosprawnych, dlatego muszę być maksymalnie skupiona, ponieważ muszę wyobrazić sobie krok po kroku, jak dana sekwencja ruchu powinna wyglądać. Wtedy też często potrzebuję zobaczyć Michała.

Jak to "zobaczyć"?

- On wykonuje ćwiczenie w zwolnionym tempie, a ja go dotykam. Potem układam sobie w głowie, jak to powinno wyglądać, wkładam w ten obraz swoje ciało i wykonuję.

Na przykład?

- Ćwiczenia na płotkach - dla mnie najtrudniejsze. Ja tego płotka nie widzę, więc równie dobrze mogłabym to robić bez płotka. On tam jest, a ja i tak muszę sobie wyobrazić, że on tam jest. Robiąc nogę zakroczną, muszę wiedzieć, jak daleko jestem od płotka, wiem, że jest ich przede mną osiem w równej odległości. Mam taki problem, że skręcam się biodrami i nie otwieram ich do końca tak, jak powinnam. Obserwuję Michała. Kładę ręce na jego biodra, przykładam je w różnych miejscach, on robi to samo ćwiczenie kilka razy, potem ja wykonuję ten sam ruch, on mnie poprawia, mówi, co robię źle, co zmienić, znowu obserwuję u niego, jak wygląda praca stopy podczas tego ćwiczenia, jak pracuje kolano, czy się skręca, czy nie, potem rotację miednicy, czy pogłębia lordozę, czy robi przeprost, wreszcie pracę rąk. Robię to sama, najpierw na sucho i powtarzam na płotkach.

Stąd ta duża potrzeba świadomości ciała, muszę zapanować nas stopą, kolanem, biodrem, plecami, rękami, wzniesieniem na palce. Trzeba mieć cały łańcuch ruchów poukładany i wykonać je po kolei.

gosia magazyn 3
Joanna Mazur: w czasie biegu jesteśmy połączeni opaską
Źródło: TVN24

Kiedy zaczęła pani biegać?

- W gimnazjum. Chciałam się trochę zmęczyć, żeby nie myśleć o tym, co się dzieje z moim wzrokiem. Cały czas miałam w głowie porównywanie się do innych, jak ja widzę, co widzą oni, co się może stać. Nie wiedziałam jeszcze do końca, jaką mam chorobę. Obserwowałam, jak u innych wygląda zanik wzroku, żeby wiedzieć, czego się spodziewać u siebie. Zastanawiałam się, jak będę z tym żyć.

Bieganie sprawiało, że mogłam się oderwać od takich myśli. Cieszyło mnie. Lubiłam wiatr i dźwięki, które docierały do mnie w czasie biegu. To było coś mojego, czułam, że tego potrzebuję. Byłam nieszczęśliwa, kiedy nie mogłam wyjść pobiegać.

To było też trudne, bo musiałam przełamać lęk przestrzenny, który się pojawił. Z każdym wyjściem czułam, że pokonuję tę barierę i to było fajne, to mnie nakręcało.

Co się działo z pani wzrokiem?

- Miałam siedem lat, kiedy zauważyłam, że coś jest nie tak. Najpierw z kolorami. Jak zamykałam jedno oko, to widziałam żółty, a gdy patrzyłam drugim okiem na tę samą rzecz, to ta żółć była taka przygaszona i nie wiedziałam, który kolor jest prawdziwy.

Potem pojawiły się problemy z przepisywaniem z tablicy, z rysowaniem szlaczków, z odległością. Z przedostatniej ławki wylądowałam w pierwszej.

Po pierwszej wizycie u okulistki okazało się, że jest bardzo nie tak. Byłam u niej tuż przed komunią. Okulistka powiedziała: napatrz się dziecko, bo po komunii możesz już nie widzieć.

Jak to pani przyjęła?

- Strasznie. Pamiętam każdy moment z dnia komunii. Próbowałam napatrzyć się na zapas. Bałam się zasnąć, że jak się obudzę, nie będę już widzieć nic. Nie spodziewałam się usłyszeć coś takiego, miałam osiem lat. Na każdej wizycie u okulistki słyszałam, że szybko stracę wzrok, że lekarze nie wiedzą, co to jest, jak to leczyć i że oni będą się uczyć na moim przypadku.

Wiadomo już, co to za choroba?

- Ukryta dystrofia plamki. Genetyczna. U mnie w rodzinie nikt nie ma takiego problemu. Gdyby rodzice mieli jeszcze jedną córkę, najprawdopodobniej miałaby taką samą wadę. Ale mam tylko trzech braci.

Postępowała falowo. Były momenty, że wzrok bardzo mi się pogarszał w krótkim czasie.

Miałam w pokoju szafkę z półkami i tam leżał misiek, taka maskotka. Codziennie rano robiłam sobie test: budziłam się i pierwsze, na co patrzyłam, to w kierunku tej półki. Próbowałam zobaczyć maskotkę. Bardzo szybko przestałam ją widzieć. Z dnia na dzień zniknęła dla mnie.

Rodzice szukali alternatywnych metod leczenia?

- Mnóstwo. Świece, kadzidła, różne zabiegi, przykładanie czegoś na oczy, co tylko było można, żeby potem nie mieć pretensji do siebie, że czegoś nie spróbowaliśmy, bo wydawało nam się skrajnie głupie.

Bardzo czekałam na cud, bardzo się nastawiłam, że to się wydarzy: wstaję, wszystko widzę i mogę przyjrzeć się światu. I kiedy ten cud się nie udawał, to było dołujące.

Był taki moment, że się tym załamałam, że to się nie cofnie, że się nie zmieni.

W tej chwili zupełnie pani nie widzi?

- Mam poczucie światła i w prawym oku plamkę, przez którą widzę kolory. Nie dam już rady zobaczyć kształtów, żadnych postaci, tylko kolory, kiedy nie są pokrewne i mam rzecz blisko oka.

gosia magazyn 1
Joanna Mazur: traciłam wzrok i tak zaczęła się przygoda z bieganiem
Źródło: TVN24

Gdzie pani zaczynała biegać?

- Naprzeciw szkoły na Tynieckiej w Krakowie są bulwary wiślane - najbardziej lubiłam to miejsce. Była tam ścieżka asfaltowa, a zaraz obok trawa. Jak nie czułam się bezpiecznie, to biegłam tak, że jedną nogą byłam na poboczu, a drugą na asfalcie, żeby mieć kontakt z tym, jak będzie wyglądała trasa. Jak bardziej wbiegłam na trawę, to wiedziałam, że zaraz będzie zakręt i że muszę bardziej biec asfaltem.

Widziała pani różnicę między trawą a asfaltem?

- Nawet jeśli byłam w stanie ją zobaczyć, to szybko to mijało, ponieważ wzrok pogarszał się, kiedy pojawiało się zmęczenie. Do tej pory tak jest. Kiedy jestem w skrajnym zmęczeniu wywołanym treningiem, gaśnie wszystko, jest absolutna ciemność. Wcześniej się tego bałam, bo nie wiedziałam, co będzie dalej, bałam się, że tak zostanie. Na razie po jakimś czasie wraca poczucie światła. I dobrze, bo lubię to, co mi zostało.

Czułam różnicę pod nogami.

Jedna noga była na twardym podłożu, druga na miękkim?

- Tak.

Zdarzały się wypadki?

- Najgorsi byli ludzie z psami na smyczy. Człowiek szedł jedną stroną drogi, pies drugą, a między nimi była smycz i ja się o tę smycz potykałam. Zdarzyło mi się wpaść na ławkę, kogoś potrącić, wbiec pod rower. Nikt nie był świadomy tego, że ja nie widzę. Każdy spodziewał się reakcji po mojej stronie, że skręcę w którymś momencie albo zejdę z drogi, a ja z pokerową twarzą biegłam dalej.

Do chodzenia jest laska, a do biegania co?

- Do biegania niezbędny jest drugi człowiek. Laska zupełnie nie zdałaby egzaminu. Nigdy nie próbowałam, ale na samą myśl, wydaje mi się to mocno ryzykowne.

A od kiedy pani tańczy?

- W szkole w klasach 1-3 chodziłam na zajęcia, potem zakończyła się moja przygoda z tańcem.

Do 2019 roku, kiedy w wieku 29 lat wygrała pani "Taniec z gwiazdami".

- Dzięki bieganiu fizycznie byłam bardzo dobrze przygotowana, nie miałam problemów mięśniowych, historie z zakwasami w ogóle mnie nie dotykały. Byłam zmęczona tym, że przez pięć godzin nieustannie musiałam być skupiona w 110 procentach. Powtarzaliśmy ruch, i znowu, i znowu, żebym zapamiętała stopy, bo one wyznaczały kierunek. W którą stronę okręcić stopę i jak bardzo i co wtedy z rękoma, a najgorsze, że jeszcze trzeba było pracować nad mimiką. Musiałam cały czas się uśmiechać, a jak człowiek jest skupiony, to zapomina o uśmiechu. Musiałam wyrobić sobie nawyk uśmiechu.

Na co dzień się pani nie uśmiecha?

- Często słyszę, że jestem bardzo poważna, że za mało się uśmiecham. A ja po prostu jestem mocno skoncentrowana. Nawet spacer, wyjście do sklepu, w miejsce, które znam, wymaga ode mnie skupienia, bo mam tylko laskę ze sobą i muszę słyszeć, co się dzieje dookoła.

Gdy jestem z kimś na spacerze i ten ktoś mówi, że mijana osoba się do nas uśmiecha, to ja wtedy wyobrażam sobie uśmiech tej osoby i też automatycznie się uśmiecham. Ale muszę mieć informację o tym, że ten uśmiech u kogoś się pojawił. Mój uśmiech jest wtórny, jest reakcją. Nie chodzę z uśmiechem na twarzy.

Może osoby widzące uśmiechają się tylko dlatego, bo wiedzą, że ktoś na nie patrzy?

- Ja mam coś takiego, że czuję, kiedy ktoś na mnie patrzy. Jestem na dworcu, wysiadam z pociągu, czekam, aż Michał po mnie przyjdzie i w pewnym momencie czuję jego spojrzenie. Czuję to na tyle wyraźnie, że wiem, że to spojrzenie należy do niego. Odwracam się w jego kierunku, wiem, że to on.

Kiedy to odkryłam, czułam się zdezorientowana, nie potrafiłam tego opisać.

Potwierdza się w innych momentach?

- Jesteśmy na treningu, mówię Michałowi, że ktoś tam po prawej stronie na nas patrzy. Czuję to spojrzenie bardzo mocno i chcę, żeby on zwrócił uwagę, bo może to ktoś z naszych znajomych. Wtedy Michał mówi, że to ta czy inna osoba albo że ktoś do nas macha.

Czasem czuję wyraźnie, gdzie ktoś patrzy, na co patrzy. To się może wydawać dziwne, ale czuję na przykład, że przy ćwiczeniu na płotkach ktoś patrzy mi na rękę, gdy tą ręką sprawdzam, gdzie ten płotek jest. Czuję, że nie patrzy na nogi, na twarz, tylko na rękę.

To jest jakaś energia, ciepło?

- Tak jakby ktoś chciał nawiązać kontakt wzrokowy. Dla mnie jest to tak mocno wyczuwalne, że równoznaczne z dotykiem.

Na przemówieniach publicznych dla uspokojenia mawia się o publiczności: pomyśl sobie, że ich tam nie ma, zamknij oczy. Ja nie mam z tym problemu, bo nikogo nie widzę. Tylko niech oni na mnie nie patrzą, żebym nie czuła tego dotyku na sobie.

Rozróżnia pani, kiedy ktoś patrzy na panią z sympatią, a kiedy nie?

- Trudno powiedzieć, może dlatego, że więcej mam przychylnych spojrzeń i nie mam za bardzo jak popracować nad odróżnianiem ich od niefajnych.

Mówi się, że niewidomym w poruszaniu się pomaga słuch, który mają lepiej rozwinięty.

- Mnie jeszcze pomaga twarz. Dlatego dla mnie trudne jest zakładanie maseczki. Mam wrażenie, jakby ktoś odbierał mi dodatkowy zmysł. Kiedy wieje wiatr, to czuję go na twarzy i wiem, gdzie jest otwarta przestrzeń, a gdzie się zamyka. Czuję, kiedy świeci słońce, czuję zapachy - to wszystko jest mi potrzebne w ocenie przestrzeni.

W "Tańcu z gwiazdami" miała pani innego przewodnika, pani partnerem był Jan Kliment, tancerz z Czech.

- Na treningach często dostał ode mnie ręką, bo obróciłam się w złą stronę. Była między nami fajna relacja, to dużo ułatwiało. Od razu był ten klik. Nie wstydziłam się mu powiedzieć, że trudno mi sobie wyobrazić, jak ułożyć ciało, jak zrobić jakąś pozycję. On mówił: no, dajesz tu nogę, tu rękę i już jesteś na dole. Ale co się dzieje między podaniem ręki, podaniem nogi i byciem na dole? Wtedy przychodziła Lenka, żona Janka, robili tę figurę i ja ich dotykałam, tak jak przy ćwiczeniu na płotkach. Wyobrażałam sobie, jak to ma wyglądać i starałam się odwzorować. Miałam duży problem z ruchami głowy. Najgorzej było, kiedy głowa miała być obrócona w przeciwnym kierunku do tego, w którym idziemy.

Janek był bardzo wymagający. Momentami mi się wydawało, że już jest dobrze, a wtedy zwracał mi uwagę, że to do poprawy, to jeszcze musimy wykończyć i kiedy z zamkniętymi oczami układałam w głowie ruch, mówił: "pamiętaj o uśmiechu, pamiętaj, żeby mieć otwarte oczy".

Do występów pewnie panią ubierali. A na co dzień jak sobie pani z tym radzi?

- Na co dzień najczęściej można mnie spotkać w sportowym stroju. Mój zawód tego wymaga i dobrze mi z tym, lubię czuć się komfortowo, odzież sportowa to moja druga skóra. Ważne jest dla mnie, by ubrania były dobre gatunkowo, by skóra mogła oddychać, a fasony nadawały się do uprawiania sportu.

Na zakupy chodzę z koleżankami. Pokazują mi, co jest fajne, ja to sobie dotykam, przymierzam i kiedy nie jestem pewna, czy dobrze się w tym czuję, zawsze proszę o ich opinię. Taka informacja jest dla mnie bardzo ważna. Lubię czuć, że dobrze wyglądam, nie tylko w dresie, ale i w sukience - co zdarza mi się bardzo rzadko, ale jestem kobietą i lubię też czasem siebie w takiej niecodziennej odsłonie.

Kolory sprawdzam plamą w prawym oku. Widzę przez nią kolory, kiedy jestem wypoczęta. Kiedy jestem zmęczona, to nie ufam mojej plamie, bo mnie oszukuje.

Miała pani 21 lat, gdy przestała widzieć. Jak to jest dojrzewać, gdy nie można się zobaczyć?

- Do tej pory mam z tym problem. Nie wiem, jak wyglądam. Dotykam swojego nosa, myślę, że ma garbek, wydaje mi się że jest duży, a podobno nie jest duży. Jestem masażystką. Z wielką radością poszłam na kurs masażu twarzy, żeby zobaczyć, jak wyglądają ludzkie twarze, podotykać je.

Nie widziałam twarzy od dziecka. Mijałam ludzi na chodniku, widziałam postać, ale nie wiedziałam, kto to jest. Zawsze było dla mnie zastanawiające, skąd moi bracia wiedzą, że gdzieś tam z przodu idzie nasza mama.

Przede mną zawsze była postać bez twarzy. Twarz musiałam dać sobie blisko, niemal przed nos, dopiero wtedy mogłam ją zobaczyć.

Lubi pani poznawać ludzi przez dotykanie twarzy?

- Jest to przełamanie pewnej bariery, muszę się już znać z kimś na tyle dobrze, że czuję się swobodnie w jego towarzystwie i mogę o to zapytać, bo dla tego kogoś to też może być krępujące.

Jak z kimś rozmawiam, to już powstaje w mojej głowie obraz, jak ta osoba może wyglądać. Gdy weźmie mnie za rękę, żeby mnie podprowadzić, czuję, jaka jest ta dłoń i ona też buduje obraz postaci. Głos, zapach, to, w jaki sposób osoba się do mnie odzywa, wyobrażam sobie, że jest uśmiechnięta albo nie.

Dotykam twarzy bardzo rzadko, ale to dla mnie ważny moment w relacji międzyludzkiej.

Pamięta pani taką sytuację, że znała pani kogoś bardzo długo, miała w głowie jego obraz i nagle dotknęła jego twarzy?

- Tak było z moją mamą. Któregoś dnia chciałam zrobić dla niej coś miłego, powiedziałam, że ją pomasuję i zrobię jej też masaż twarzy. Mama się położyła, ja zaczęłam ją dotykać i byłam w szoku, bo zupełnie inaczej ją zapamiętałam.

Sylwetkę mamy często dotykałam, przechodząc w domu obok niej, znałam ją. Ale twarz, wydawało mi się, że ma inną.

I po tym szoku już więcej jej pani nie dotyka?

- Robię to częściej. Zmieniamy się, powstają nowe zmarszczki od emocji, które przeżywamy, to widać na twarzy. Dotykam twarzy mamy, żeby sprawdzić, czy częściej się uśmiecha czy martwi.

A swoją twarz dotyka pani często?

- Rzadko. Jak wracam od kosmetyczki, sprawdzam, czy fajnie mi ją zrobiła.

Nie maluje się pani sama?

- Przed wielkim wyjściem umawiam się na profesjonalny makijaż, oddaję się w dobre, sprawdzone ręce. Na co dzień robię go sama, bardzo delikatny, chyba niemal niewidoczny. Nauczyłam się tych podstawowych rzeczy i śmieję się, że muszę je stosować codziennie, żeby nie zapomnieć, jak to się robi. Lubię ten moment w ciągu dnia. Odrywam się trochę od rzeczywistości, bo muszę się skupić na makijażu. Delikatny podkład, trochę różu, brązera i od razu jakoś tak czuję się inaczej. Wyobrażam sobie, że wyglądam na bardziej wypoczętą, świeżą, nawet jak jestem bardzo zmęczona. To mi poprawia samopoczucie.

Niewidome kobiety mówiły mi, że niektóre z nich porzucają dbanie o wygląd, bo za dużo czasu i wysiłku im to pochłania. Ogromną pracę musi włożyć osoba niewidoma w prozaiczne czynności.

- Dla mnie to już automatyzm. Ale całe moje życie musi być bardzo poukładane. Nie mogę sobie pozwolić na bałagan, bo nic nie znajdę i będę się wkurzać. Muszę wiedzieć, gdzie co jest, trzymać rygor, muszę być perfekcjonistką. Dzięki temu czuję się swobodnie i działam automatycznie, także w bieganiu.

Robi sobie pani zdjęcia?

- Sama sobie nie, ale ktoś mi robi.

Po co osobie niewidomej zdjęcia?

- Telefon mówi, kiedy to zdjęcie było zrobione, a ktoś opowiada, że siedzę na trawie ze skrzyżowanymi nogami, w RPA i ja przypominam sobie ten moment fotografowania, co się działo na zgrupowaniu i kiedy słyszałam lwy z odległości kilkudziesięciu centymetrów. Lubię podróżować. Pamiętam zapachy i dźwięki krajów, w których byłam. Na przykład dźwięki kroków odbijających się od budynków w Barcelonie. One są niepowtarzalne przez to, że tam są bardzo wąskie uliczki. Smak i zapach włoskiej kawy, którą piliśmy z Michałem w Grosseto na kilka chwil przed startem, na naszych pierwszych wspólnych mistrzostwach Europy. W Krakowie, w powietrzu czuć konie, rozgrzane od słońca kostki brukowe, obwarzanki, trudno o to gdziekolwiek indziej. Z Nowego Jorku pamiętam zaduch, tłumy na ulicach, każdy się o mnie obijał, nie czułam się tam komfortowo.

Nie trzeba widzieć, żeby gdzieś być, wystarczy doświadczać tego miejsca, tym fajniej, kiedy blisko siebie mamy przyjaciół. Doświadczając, tworzę w głowie obrazy, a zdjęcia mi o nich przypominają.

Czytaj także: