|

Jego zdjęcie obiegło sieć. Czy Jumbo wrócił na łańcuch?

Pies Jumbo ze słynnych zdjęć po powodzi w Głuchołazach
Pies Jumbo ze słynnych zdjęć po powodzi w Głuchołazach
Źródło: Facebook, Schronisko Pegasus

To zdjęcie 15 września obiegło sieć. Jumbo – wtedy nikt nie znał go z imienia – stoi na ruinach mostu w środku rwącej rzeki w Głuchołazach. Chwilę później tysiące internautów śledzących los psa dowiedziało się, że Jumbo przeżył. Na drugim równie słynnym zdjęciu siedzi w klatce schodowej bloku. Trzecie zdjęcie już nie było tak rozpowszechniane. Oto Jumbo idzie między blokami ze swoim panem. Wrócił na łańcuch?

Artykuł dostępny w subskrypcji

- Przebudziłem się o trzeciej nad ranem. Myślałem: może woda opadnie. Jeszcze się nie przelewała. Gdybym wiedział, że się przeleje, tobym ciągnik wyciągnął wyżej – wspomina niedzielę 15 września Czesław Mazur, opiekun psa Jumbo ze słynnych zdjęć.

Mieszka nad rzeką Biała Głuchołaska przy ulicy Andersa, która po powodzi przestała istnieć, tuż przy głównej przeprawie – moście w budowie i moście tymczasowym - która runęła. Z perspektywy zagrożenia powodziowego to jeden z najgorszych adresów, podwórko w dodatku opada poniżej ulicy.

Po szóstej Mazur usłyszał huk i potężny szum – wtedy runęły mosty. Wyłączył prąd w domu, chwycił ze stołu telefon, ładowarkę, portfel, rozejrzał się za smyczą, ale zniknęła pod wodą, wdzierającą się z ganku przez szparę pod drzwiami, i wyskoczył przez okno. Portfel natychmiast zamókł mu w kieszeni spodni. Na podwórzu wody było po pas.

- Patrzę, pies pływa przy budzie. Buda stała tu, a patrz pani, gdzie ją przewróciło – Mazur pokazuje drewnianą budę pod drzewem, kilka metrów za miejscem, w którym stała. - Doszedłem do budy, za kolczatkę psa i ciągnę do siebie. Myślałem, że urwał łańcuch, bo miał taki delikatny. I dawaj, ciągnę go. Jest jednak na łańcuchu. To dawaj go na budę z powrotem. Naciągnąłem sprężynę, wyciągnąłem oczko z łańcucha, za kolczatkę go i spierniczam.

Ale drogi Mauzra i Jumbo szybko się rozdzieliły.

- Spod kapliczki mi uciekł - mówi mężczyzna. - Wracał do domu. A woda jeszcze większa szła.

20240921_140320
Posesja opiekuna Jumbo tydzień po powodzi
Źródło: Małgorzata Goślińska/ tvn24.pl

Pierwsze zdjęcie: pies na ruinach mostu

Przydrożne kapliczki stały w wodzie, Jezus z rozłożonymi rękami w pobliżu przeprawy, gdzie Mazurowi miał uciec Jumbo, i Nepomucen dwieście metrów wyżej. I jeszcze wyżej szkołę podstawową zalało. I wszystkie bloki na prawo od kapliczek i szkoły. Na prawo i na lewo od koryta - wszędzie była rwąca mulista rzeka.

Jumbo został sfotografowany przez mieszkańców na betonowym fragmencie zawalonego mostu w wodzie. Zdjęcia trafiły do mediów społecznościowych i historia psa zaczęła toczyć się życiem pisanym przez internautów, którą powielały ogólnopolskie portale informacyjne. Historia pełna wątpliwości i sprzeczności.

Owczarek niemiecki – jeszcze wtedy nikt nie znał go z imienia, a rasy domyślano się ze zdjęć - podobno biegał po mieście od soboty. Podobno opiekun spuścił go z łańcucha dzień przed powodzią. Nie, inaczej: podobno w ogóle go nie spuścił - pies zostawiony na pastwę powodzi sam zerwał się z łańcucha. To w końcu jak - wskoczył na ruiny mostu czy był tam wcześniej i rzeka porwała go razem z mostem?

W internecie rósł gniew na opiekuna, którego nie wymieniano z nazwiska. Mazur tymczasem suszył się u rodziny. - Dzwoni kolega, była dziesiąta czy jedenasta: to nie twój wilczur na tym murku? - wspomina tamtą chwilę. – Wracam. Prąd wody taki, że trzeba się zapierać, woda rozlewa się między blokami. Może bym przeszedł, ale ludzie z chodnika wyżej zaczęli się drzeć: nie pchaj się tam pod ten prąd.

Zawrócił.

Drugie zdjęcie: pies w klatce schodowej

Zdjęcie Jumbo na ruinach mostu trafiło do sieci 15 września przed południem. "Piesek został uratowany / wyłowiony na ulicy Konopnickiej przez mojego dzielnego szwagra Roberta i już jest bezpieczny” – napisała internautka w komentarzu na jednej z wielu grup facebookowych, które śledziły losy Jumbo. Była 12.35.

Tajemniczy "Pan Robert" natychmiast stał się bohaterem portali.

Internauci nie dowierzali. Przecież psa podobno porwał nurt. Musiałby się zdarzyć cud. Żądali dowodów. Gdzie zdjęcie?

Nie minęła godzina i proszę: owczarek niemiecki patrzy w obiektyw z klatki schodowej bloku.

Czy to aby na pewno ten sam pies? Jedna internautka widziała, jak strażacy wyłowili ciało psa. Nie, ten martwy to musiał być jakiś inny. Ten na moście i w klatce schodowej ma takie same uszy.

Taki sam kawałek łańcucha przy szyi.

A "co to za pomoc, jak teraz psina przywiązany jakimś sznurkiem do poręczy leży na zimnej podłodze na klatce schodowej, dlaczego nie wpuszczą go do mieszkania żeby było mu ciepło" - dopytywał jeden z internautów. Wspaniała wiadomość, ogromny szacunek, ale - wtórowali inni - proszę go teraz zabrać do środka, nakarmić, napoić, przykryć kocem.

- Robert to mój zięć. Ale on nie chce rozmawiać. Ma dość. Przychodzili do niego różni ludzie, obiecywali nagrody finansowe za uratowanie psa. Tyle było gadania i żadnej nagrody nie widać – mówi Leszek Bardzik z bloku na Konopnickiej. To sprzed drzwi jego mieszkania pochodzi drugie zdjęcie Jumbo.

Mieszkańcy bloku widzieli psa z okien. Bardzik zadzwonił do zięcia i wybiegli psu na ratunek. – Płynął chodnikiem. Zięć złapał go za kolczatkę. Pies nie chciał iść. Dawaliśmy mu kiełbasę, wabiliśmy szynką. Siłą musieliśmy wciągać do klatki.

Bardzikowi wydawało się, że zna się na psach. – Jak się psu uratuje życie – mówi - to on jest potem człowiekowi dozgonnie wdzięczny.

A Jumbo go ugryzł. Nie w czasie akcji ratunkowej. Bardzik przechodził później przez klatkę, wtedy Jumbo skoczył i chapnął go w rękę.

Zadzwonił do Mazura. Domyślił się, czyj to może być pies. Jumbo znany jest w okolicy. Mazur nie mógł znaleźć zaświadczenia o szczepieniu psa. Po 15 września stracił dużo dokumentów. Odpłynęły albo zostały wyrzucone po powodzi razem z meblami. Bardzik musiał przyjąć bolesne zastrzyki.

Dom opiekuna Jumbo tydzień po powodzi
Dom opiekuna Jumbo tydzień po powodzi
Źródło: Małgorzata Goślińska/ tvn24.pl

Trzecie zdjęcie: pies wraca ze swoim panem

Mężczyzna idący z psem między blokami, widoczni od tyłu – to ostatnie zdjęcie Jumbo z 15 września.

Śledzący historię Jumbo internauci publikowali je w komentarzach pod postami o uratowaniu psa, ale nie było już tak rozpowszechniane jak poprzednie, nie trafiło do portali informacyjnych. Tyle się wtedy działo. Następnego dnia rząd ogłosił stan klęski żywiołowej, którym objęto 13 powiatów i 3 miasta. Jedne Głuchołazy zniszczone w połowie, sparaliżowane brakiem mostów, tonęły w śmieciach i mule, nie było prądu, gazu, wody w kranach. Tonących psów, krów, gołębi nikt nawet nie liczył. Jeśli ktoś je ratował, to z dobrej woli, nie z obowiązku, bo "obecnie nie istnieją żadne procedury umożliwiające ewakuację zwierząt przed nadejściem kataklizmu", jak pisała po powodzi fundacja Viva w petycji do premiera, przywołując "historię psa z mostu w Głuchołazach". Tylko na podwórku Mazura utonęło 30 kur.

Losem Jumbo interesowali się jeszcze działacze na rzecz zwierząt. Niepokoił ich łańcuch. Organizacje prozwierzęce właśnie kończyły zbierać podpisy pod obywatelskim projektem nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, wedle którego trzymanie psa na łańcuchu ma być zakazane zupełnie. Dzisiaj pies może być uwiązany do budy na co najmniej trzymetrowym łańcuchu i najdłużej przez 12 godzin. Autorzy projektu wskazywali, że nikt tego nie kontroluje poza aktywistami i rzeczywistość, którą obserwują, odbiega od przepisów - łańcuchy są krótsze, a psy w ogóle nie są spuszczane.

Do Mazura dotarła najpierw fundacja Kocie Nieszczęścia. Jak podała w oświadczeniu na Facebooku, "właściciel kategorycznie odrzucał wszelkie propozycje poprawy losu psa".

17 września odwiedzili go wspólnie przedstawiciel Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt (DIOZ) i Agata z Geilke, prowadząca Schronisko Pegasus oraz fundację Instytut Empatii.

- My tu z fundacji, mówią, psa pan ma? – wspomina to spotkanie Mazur. - No mam. Przypiąłem go do tylnego zaczepu ciągnika. "Może chciałby pan, żebyśmy się nim zaopiekowali?" Całkiem to nie, mówię, bo on się przywiązał do mnie i mi go szkoda. Trzy lata się nim opiekowałem i będę dalej się opiekował. Powiedzieli, że wezmą go na przechowanie, bo teraz nie mam warunków i dali mi 600 dolarów.

Czesław Mazur, opiekun Jumbo tydzień po powodzi
Czesław Mazur, opiekun Jumbo tydzień po powodzi
Źródło: Małgorzata Goślińska/ tvn24.pl

DIOZ i Pegasus zamieścili relację z wizyty u Mazura na Instagramie.

"Pies Jumbo stał się symbolem akcji ratowania zwierząt podczas powodzi. Cała Polska śledziła jego heroiczną walkę z żywiołem na zawalonym moście w Głuchołazach. Cudem ocalał dzięki swojej wytrwałości oraz pomocy pana Roberta i swojego właściciela" - opisali. "Jumbo przeszedł wiele, od razu rzucił się na świeżo dostarczoną wodę, którą podał mu opiekun, nim sam się napił. Pan Czesław praktycznie stracił dom, a podwórko jest zalane błotem po kolana, z zerwanymi liniami energetycznymi nad posesją. Chciał oddać Jumbo do azylu, aby pies był bezpieczny i miał ciepłe miejsce do spania. Jumbo jedzie z nami. Gdy sytuacja się uspokoi, podwórko zostanie oczyszczone, a pan Czesław uzna, że jest gotów, pomożemy naprawić płot i przygotować miejsce, by Jumbo mógł do niego wrócić – ponieważ Jumbo go bardzo kocha".

"To nie jest historia z happy end" – alarmowała fundacja Kocie Nieszczęścia.

Ma wrócić na łańcuch? – pytali internauci. Prawo go przed tym nie chroni. Obywatelski projekt nowelizacji ustawy, która ma zakazać łańcuchów, po zebraniu obowiązkowych stu tysięcy podpisów, trafił do Sejmu dopiero 24 września. To znaczy, że do uchwalenia jeszcze długa droga - czytanie na komisji sejmowej, drugie czytanie na posiedzeniu plenarnym, głosowanie, skierowanie do Senatu, znowu głosowanie i na koniec podpis prezydenta, o ile po drodze nie będzie poprawek albo dokument nie zostanie odrzucony w całości.

Pies na łańcuchu - ustawa a projekt nowelizacji
Pies na łańcuchu - ustawa a projekt nowelizacji
Źródło: TVN24

Miłość na łańcuchu

- Skąd wiadomo, że Jumbo kocha pana Czesława? – pytam Agatę Geilke.

- Ten pies całe dnie i noce wył na podwórzu – mówiła w rozmowie z tvn24.pl sąsiadka Mazura. – Cały czas był na podwórzu, zamknięty w niedużym kojcu. Raz dostawał jeść, raz nie. Pana Czesława nie zawsze było stać. Na podwórzu bałagan, śmieci, kury, gnojówka, latem niesamowity smród.

Sam Mazur nam opowiadał, że karmi Jumbo zupą, która mu zostanie z obiadu, zlewkami, które wozi na rowerze z ośrodków wypoczynkowych, które dają mu za darmo i nawet za to płacą, bo pozbywają się w ten sposób resztek ze stołu.

– Może był u nas ten pies, nie kojarzę – mówi lekarka z przychodni weterynaryjnej, którą Mazur wskazał jako miejsce szczepienia Jumbo. Lekarka wcześniej pracowała w dużym mieście i przyjmowała pacjentów mieszkających w domach. – Psy domowe i podwórkowe to dwa inne światy. Te domowe znamy z imienia, pamiętamy właścicieli z nazwiska. Podwórkowe, przywiązane przy budach, pojawiają się u nas raz na szczepienia przeciw wściekliźnie albo wcale. Obserwujemy coraz niższą frekwencję wiejskich psów. Sami do nich jeździmy szczepić.

- Przyprowadzał tego psa do nas po powodzi, ale ja się nie zgodziłem, żeby u nas z nim mieszkał. Bałem się tego psa – mówi brat Mazura. – Brat dbał o tego psa. Ale ten pies jest dziki, agresywny.

Mazur przejął opiekę nad Jumbo po zmarłym koledze. Pies miał dwa lata i już wtedy, jak mówi opiekun, miał w sobie tyle agresji, dlatego musiał trzymać go na łańcuchu.

- Psiak przebywa w schronisku, jest w dobrym stanie fizycznym i w kiepskim stanie psychicznym – mówi Geilke. – Sąsiedzi, którzy się z nami kontaktowali, opowiadali, że jak przechodzili obok domu pana Czesława, to bali się, czy pies nie rozwali siatki i wybiegnie. To znaczy, że ten pies był przypinany łańcuchem momentami, a poza tym biegał luzem po podwórzu. To jest pies problematyczny, ale nie ma zachowań psa łańcuchowego. Spędziliśmy z tym psem i jego panem godzinę. Musieliśmy przejść na drugą stronę zrujnowanego miasta. Pies szedł przez taki hardkorowy teren na smyczy przy nodze właściciela, podążając za nim krok w krok, widać to na naszym filmiku. Pozwolił właścicielowi założyć sobie obrożę, podnieść się, obejrzeć uszy, włożyć do transportera. Widzieliśmy też reakcję tego psa na innych ludzi. Kiedy ktokolwiek poza właścicielem próbuje go obsługiwać, to jest tragedia. Nie da się wejść na wybieg. Pies rzuca się na kratę, ujada. Jego dzieciństwo to tajemnica. Stracił jednego właściciela, teraz stracił drugiego, przeżył powódź. Do adopcji psa z takimi traumami nie ustawia się kolejka. Jumbo widział behawiorysta, ale musiałby go sam adoptować. Najlepszym rozwiązaniem dla tego psa jest powrót do właściciela, z którym ma prawdziwą więź. To nie jest człowiek zamożny. Dlatego za pieniądze, które uzbieraliśmy na ratowanie zwierząt po powodzi, wybudujemy dla Jumbo kojec i wybieg. Nie wiadomo, kiedy to będzie.

Posesja opiekuna Jumbo miesiąc po powodzi
Posesja opiekuna Jumbo miesiąc po powodzi
Źródło: Małgorzata Goślińska/ tvn24.pl

Mazur, z zawodu cukiernik, nie ma stałej pracy, żyje z rolnictwa, sprzedaje jajka, ziemniaki, złom. Dom, w którym mieszkał z Jumbo, po powodzi nie nadaje się do zamieszkania, nie ma tynków i podłogi. Właścicielem jest brat, który nie jest zameldowany. W związku z tym żadnemu z nich nie przysłuchuje pomoc finansowa ze specustawy powodziowej, która równocześnie wymaga aktu własności i meldunku. Nie wiadomo, czy dom kiedykolwiek będzie odbudowany. Teraz Mazur mieszka u rodziny.

Geilke: - Jak nie będzie innej możliwości, Jumbo zostanie u nas. Na pewno nie wróci na łańcuch.

Pies Jumbo w schronisku Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt
Pies Jumbo w schronisku Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt
Źródło: Schronisko Pegasus
Czytaj także: