Minister środowiska zapłacił tysiąc złotych za to, że strzelał do bażantów pod Toruniem 11 lutego. Przelał pieniądze blisko dwa tygodnie po polowaniu. Nie zapłacił jednak organizatorowi polowania, a przekazał darowiznę fundacji zależnej od Polskiego Związku Łowieckiego.
11 lutego pod Toruniem minister środowiska Jan Szyszko brał udział w polowaniu na bażanty. Myśliwi strzelali wtedy nie do dzikich ptaków, a do osobników wyhodowanych w klatkach i wypuszczonych z nich specjalnie dla myśliwych. Taka metoda polowania oburza obrońców zwierząt.
Początkowo minister w sprawie wydał jedynie - za pośrednictwem rzecznika prasowego ministerstwa - oświadczenie, że zawsze płaci za polowania, w których uczestniczy. Dziś znanych jest więcej szczegółów, m.in. komu i ile pieniędzy dał minister w związku z tym polowaniem.
Odbiorcą tysiączłotowej darowizny od ministra jest Fundacja Hodowli i Reintrodukcji Zwierząt Dziko Żyjących. Powstała dziewięć lat temu z inicjatywy Polskiego Związku Łowieckiego, a jej celem jest m.in. wspieranie działań PZŁ w zakresie hodowli zwierząt dziko żyjących i "zachowanie w jak najlepszym stanie gatunków zwierząt dziko żyjących ku pożytkowi przyszłych pokoleń" (z zapisu w Krajowym Rejestrze Sądowym).
Darowizna dla "odpowiedniego funduszu" 11 dni po strzelaniu
- Wpłaciłem darowiznę na odpowiedni fundusz. Można to sprawdzić w Polskim Związku Łowieckim - mówi Jan Szyszko pytany przez serwis wPolityce.pl o potwierdzenie, że pokrył koszt uczestnictwa w polowaniu.
Sprawdziliśmy więc w Polskim Związku Łowieckim. "Odpowiedni fundusz", o którym mówi minister w wywiadzie, to właśnie Fundacja Hodowli i Reintrodukcji Zwierząt Dziko Żyjących - potwierdza rzeczniczka PZŁ Diana Piotrowska.
"Pan Jan Szyszko jako osoba fizyczna dokonał wpłaty darowizny na konto Fundacji. W dniu 22 lutego 2017 roku Pan Jan Szyszko dokonał wpłaty w kwocie 1000 zł, tytułem 'Darowizna z podziękowaniem za kultywowanie tradycji łowieckich'" - poinformował nas członek zarządu fundacji Bartłomiej Popczyk.
Polski Związek Łowiecki i rzecznik Ministerstwa Środowiska odmówili informacji o tym, ile bażantów ustrzelił minister.
Strzelali do bażantów wypuszczonych z klatek
Strzelanie do bażantów, w którym wziął czynny udział minister środowiska (prywatnie jest myśliwym), odbyło się 11 lutego w Ośrodku Hodowli Zwierzyny "Grodno" w Mirakowie w Kujawsko-Pomorskiem. Brał w nim też udział łowczy krajowy PZŁ Lech Bloch. Myśliwi strzelali nie do bażantów dziko żyjących, a do ptaków wyhodowanych w klatkach i wypuszczonych na wolność.
Polski Związek Łowiecki nie podaje, na ile wcześniej przed oddaniem pierwszych strzałów ptaki wypuszczono z klatek ani jaka odległość dzieliła strzelających od bażantów. Takie dane - jak twierdzi rzeczniczka PZŁ - nie są zapisywane w specyfikacji polowania. Według rzeczniczki, która swoje stanowisko konsultowała z prawnikami PZŁ, strzelanie do zwierząt wyhodowanych w klatkach nie jest zabronione ani przez prawo łowieckie, ani przez zbiór zasad etyki tradycji łowieckich.
Taki sposób polowania oburza obrońców zwierząt. Przewodniczący Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt Paweł Suski (PO) zapowiedział, że będzie interweniował u premier Beaty Szydło w tej sprawie. Nestor polskiej zoologii i działacz na rzecz praw zwierząt profesor Andrzej Elżanowski uznaje strzelanie do zwierząt wypuszczonych z klatek za zabijanie dla przyjemności zabijającego, niemające nic wspólnego z myślistwem.
"Najbardziej humanitarny sposób" pozyskiwania pożywienia
Gdy sprawa polowania w ośrodku Grodno stała się głośna, 9 marca minister wydał oświadczenie w tej sprawie. Dawał w nim do zrozumienia, że zabijał bażanty humanitarnie, a swoim strzelaniem nie poczynił szkód w przyrodzie.
"Polowanie to najbardziej humanitarny sposób pozyskiwania najwyższej jakości pożywienia pochodzenia zwierzęcego. Oponentów zapraszam do obejrzenia – dla kontrastu – przemysłowych ferm hodowli i uboju oraz do firm przewożących na masową skalę zwierzęta. Wtedy przekonają się, co kupują na co dzień, zwłaszcza w większości wielkopowierzchniowych sklepów. Szkoda, że niezwykle zdrowe mięso pozyskiwane w trakcie polowań jest prawie w całości i na dodatek po skrajnie niskich cenach eksportowane poza granice kraju" - pisał Jan Szyszko w opublikowanym oświadczeniu.
Szyszko twierdzi też, że wśród bażantów pochodzących z hodowli panuje równowaga osobników z każdej płci, tymczasem jego zdaniem "optymalny udział płci w okresie rozrodu (to - red.): 1 kogut na 5 kur. Zapewnione jest to przez odstrzał i eliminację przez drapieżniki dobrze widocznych kogutów".
"W ramach introdukcji i zasiedlania O[środki] H[odowli] Z[wierzyny] sprzedają około 150 tys. kur i około 30 tys. kogutów. Pozostałe 120 tys. kogutów jest sprzedawane z przeznaczeniem na polowania. Uzyskane pieniądze pokrywają koszty hodowli".
W oświadczeniu ministra próżno szukać jego stanowiska w kwestii, czy polowanie na ptaki wypuszczone z klatek jest zgodne z prawem łowieckim oraz zbiorem zasad etyki tradycji łowieckich. Jan Szyszko daje za to do zrozumienia, że wkrótce zapoluje na kuropatwy.
Autor: jp\mtom/jb / Źródło: tvn24.pl