"Dzień dobry, zostałam zgwałcona przez rosyjskiego żołnierza" - tymi słowami powinna zwrócić się ukraińska uchodźczyni do policjanta lub prokuratora. Po co miałaby to robić? Żeby legalnie usunąć ciążę. W przeciwnym razie będzie musiała urodzić dziecko pochodzące z gwałtu. Takie jest polskie prawo. Według organizacji pozarządowych to okrucieństwo i forma represji stosowanej wobec kobiety zmagającej się z wojenną traumą.
W maju tego roku został opublikowany raport "Care in Crisis". Opisuje sytuacje, w jakich znalazły się ukraińskie uchodźczynie wojenne w Polsce, Rumunii, Słowacji i na Węgrzech. Dokument, przygotowany przez polskie i międzynarodowe organizacje pozarządowe (między innymi Center for Reproductive Rights, w Polsce w projekcie wzięły udział: Federa - Fundacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Feminoteka) został poświęcony pomocy udzielanej kobietom, które na skutek działań wojennych doświadczyły przemocy seksualnej. Jest wynikiem badania realizowanego od lipca 2022 roku do kwietnia 2023 roku. Przeprowadzono w sumie osiemdziesiąt wywiadów z osobami profesjonalnie zajmującymi się świadczeniem pomocy, a także z samymi uchodźczyniami.
Wszystkie [Ukrainki, które doświadczyły przemocy seksualnej - red.] bardzo boją się ciąży, bo… nie wiedzą, co by zrobiły… w końcu tutaj [w Polsce - red.] nie ma opcji. To bardzo przerażające, że możesz nawet umrzeć, a oni ci nie pomogą, jak widzimy w wiadomościach… Tak, Ukrainki strasznie boją się ciąży… Nikt nie życzyłby tego nikomu, nawet najgorszemu wrogowi.Ołena (imię zmienione) z Ukrainy mieszkająca w Polsce- cytat z Raportu "Care in Crisis"
Autorzy raportu wskazują na cały szereg barier - instytucjonalnych, prawnych czy kulturowych, które stoją na przeszkodzie w świadczeniu pomocy kobietom zmagającym się z traumą wojenną. Zawarta w tym dokumencie ocena jest druzgocąca dla czterech krajów: w Polsce, Rumunii, Słowacji i na Węgrzech opieka zdrowotna nie staje na wysokości zadania, jakim jest świadczenie opieki zdrowotnej uchodźczyniom z Ukrainy, a prawa reprodukcyjne są łamane. Przy czym - jeśli chodzi o te ostatnie - sytuacja zmagających się z traumą Ukrainek jest w Polsce najbardziej dramatyczna. Jak wynika z raportu, polskie prawo do przerwania ciąży powstałej w wyniku gwałtu jest iluzoryczne.
Raport zawiera szereg wytycznych dla poszczególnych krajów. Wśród tych dla Polski znajdują się (między innymi) takie postulaty:
- podjęcie skutecznych środków regulacyjnych, nadzorczych i egzekucyjnych, aby zapewnić dostęp do legalnej aborcji, który nie będzie w praktyce opóźniany ani utrudniany;
- usunięcie wymogów nakazujących osobom, które przeżyły gwałt, uzyskanie zaświadczenia od prokuratora umożliwiające legalną aborcję;
- w oczekiwaniu na reformę prawa wprowadzenie moratorium na ściganie karne za przestępstwa związane z pomocą w aborcji.
Inaczej mówiąc: autorzy raportu żądają złagodzenia prawa aborcyjnego w Polsce - w zakresie, w jakim miałoby być stosowane wobec zgwałconych w Ukrainie uchodźczyń. Ale w Polsce przerywanie ciąży pochodzącej z gwałtu ("czynu zabronionego") jest dopuszczalne. Więc o co chodzi autorom raportu?
Polskie przepisy, dokładnie ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży wskazuje, że przerywanie ciąży "może być dokonane wyłącznie przez lekarza", w przypadku gdy "ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej" lub gdy "zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego". Czyn zabroniony może oznaczać gwałt, ale też na przykład kazirodztwo. W takim przypadku aborcja jest legalna do dwunastego tygodnia od początku ciąży.
Zatrzymajmy się nad tą właśnie przesłanką. Nasuwa się pytanie: kto uzna, że mamy do czynienia z sytuacją, w której rzeczywiście jest "uzasadnione podejrzenie", że ciąża pochodzi z gwałtu? Dalej czytamy, że okoliczność tę "stwierdza prokurator".
Ale w jaki sposób? No właśnie - w tym sęk. W tym przypadku praktyka działania, określona zapisami cytowanej powyżej ustawy i Kodeksu karnego, powoduje, że zgwałcona kobieta - na przykład wojenna uchodźczyni - nie jest w stanie skorzystać z "furtki" i legalnie przerwać niechcianą ciążę.
Karne reguły
Chcąc się dowiedzieć, jak wygląda droga zgwałconej Ukrainki do legalnej aborcji w Polsce, zapytaliśmy prokurator Katarzynę Szeską ze stowarzyszenia Lex Super Omnia o to, jak wyglądałaby praktyka postępowania takim przypadku. Katarzyna Szeska na co dzień pracuje w jednej z warszawskich prokuratur.
- Taka osoba składa w prokuraturze krótkie zawiadomienie - stwierdza prokurator.
- Na piśmie?
- Może być na piśmie, może być "do protokołu" - tłumaczy Katarzyna Szeska. - To jest bardzo krótkie oświadczenie, bez wchodzenia w szczegóły. Prokurator niezwłocznie po otrzymaniu takiego zawiadomienia powinien wszcząć śledztwo. Potem musi wystąpić do sądu o przesłuchanie kobiety. Pokrzywdzona powinna być przesłuchiwana tylko jeden raz.
Nasza rozmówczyni wspomina, że przepisy tak nakazują, bo chodzi o to, by dodatkowo nie traumatyzować osoby, która doświadczyła gwałtu, poprzez zmuszanie jej do wielokrotnego opowiadania o tym zdarzeniu. Sąd ma dwa tygodnie na wyznaczenie terminu przesłuchania.
- To przesłuchanie odbywa się przed sądem z udziałem psychologa, który wydaje opinię, czy zeznania osoby pokrzywdzonej stanowią wartościowy materiał dowodowy, czy nie - wyjaśnia prokuratorka.
- Mówiąc inaczej - czy poszkodowana jest wiarygodna? - dopytuję.
- Tak, ocenia to psycholog. Jeżeli psycholog stwierdza, że zeznania stanowią "wartościowy materiał dowodowy", to nie ma powodów do tego, żeby nie uznać, że tak faktycznie było. W tej sytuacji nie widzę żadnych przeszkód, żeby wydać takie zaświadczenie. Żadnego specjalnego, przeznaczonego do tego celu formularza nie widziałam. Podejrzewam, że to by było po prostu zaświadczenie organu, który prowadzi postępowanie, podpisane przez prokuratora.
- Ile może trwać cała procedura?
- Nie więcej niż cztery tygodnie - stwierdza prokuratorka.
Tymczasem usunięcie ciąży jest w tej sytuacji legalne do dwunastego tygodnia, przy czym sama kobieta przekonuje się o tym, że jest w ciąży zwykle kilka tygodni po samym zgwałceniu. Czas odgrywa tu kluczową rolę. Z tego, co przytacza nasza rozmówczyni, sama procedura może zabrać aż jedną trzecią tego czasu (licząc od poczęcia).
- Myślę, że w prokuraturze taka sprawa może być rozpatrywana bardzo krótko - mówi Katarzyna Szeska. - Na długość tego okresu ma wpływ termin wyznaczany przez sąd i termin, w którym psycholog wyda swoją opinię. Wszystko można załatwić w terminie krótszym niż cztery tygodnie.
- Ale też dłuższym...? - dopytuję. - Jeśli na przykład psycholog będzie "zarobiony" i będzie sporządzał opinię przez trzy kolejne tygodnie.
- Myślę, że zarówno prokurator przyjmujący takie zgłoszenie, sąd i psycholog, wszyscy zdawaliby sobie sprawę z tego, jak delikatna jest to sprawa, jak kluczowy jest tu czas - twierdzi prokuratorka.
Czy to oznacza, że polski prokurator miałby teraz ścigać rosyjskiego żołnierza, który przebywa gdzieś na froncie na wschodzie Ukrainy? To z oczywistych względów byłoby bardzo trudne. Sprawa zostałaby przekazana najprawdopodobniej prokuraturze ukraińskiej.
- Jak rozumiem, sprawa trafiłaby do Ukrainy z danymi osobowymi poszkodowanej, jej ukraińskim adresem - upewniam się.
- Tak, oczywiście, przekazana zostałaby cała dokumentacja.
Więc za rok czy dwa, kiedy kobieta wróci do swojego kraju, do domu przyjdzie wezwanie do prokuratury. Wówczas mąż - weteran wojenny, nieświadomy tego, co spotkało jego żonę, zapyta: "dlaczego wzywają cię do prokuratury?". Taki scenariusz przedstawiam mojej rozmówczyni.
- Nie wiem, jak wygląda takie postępowanie w Ukrainie. Wiem, że w Polsce nie zawiadamia się rodziny w takich sprawach - odpowiada.
- Ale ślad - z imieniem, nazwiskiem i szczegółowym opisem samego gwałtu - pozostanie w postaci spisanych zeznań złożonych przed sądem - stwierdzam.
- Tak, oczywiście, tego uniknąć się nie da w tej sytuacji - potwierdza Katarzyna Szeska. - Nie ma na to rady. Wiadomo, że takie sprawy dotykają najbardziej intymnych, wrażliwych sfer. Natomiast postępowanie karne ma swoje reguły i te reguły muszą być dochowane.
W tym przypadku problem polega na różnych motywacjach - inne kierują kobietą, która doświadczyła gwałtu, inne zaś kierują postępowaniem przedstawicieli organów ścigania. Zgwałcona Ukrainka przede wszystkim chce usunąć niechcianą ciążę, ściganie sprawcy zapewne ma dla niej drugorzędne znaczenie. Być może wcale tego nie chce, ale jest zmuszona do składania zeznań.
- Więc po co te reguły stosować w takim przypadku? - pytam prokuratorkę ze stowarzyszenia Lex Super Omnia.
- To już jest pytanie do ustawodawcy, do polityka, nie do prokuratora - odpowiada. Dodaje, że w jej praktyce nie zdarzyła się sytuacja, w której musiałaby podejmować decyzję w sprawie aborcji.
- Pracuję w prokuraturze na warszawskiej Woli od 2016 roku i nie kojarzę, żeby któryś z prokuratorów miał tutaj taką sprawę - stwierdza, przyznając jednocześnie, że są to przypadki bardzo rzadkie, co zresztą potwierdzają statystyki.
Pytam, czy to oznacza, że z gwałtów nie ma ciąż, czy może kobiety decydują się takie dzieci rodzić, czy może sprawy te "załatwia się" w Polsce inaczej. Katarzyna Szeska nie chce oceniać, z czego to wynika, unika "gdybania".
Podsumowując rozmowę, decyduje się na bardziej osobistą refleksję: - My, prokuratorzy, nie możemy kierować się emocjami, prowadząc postępowania. Ale jesteśmy tylko ludźmi i dla nas również tego rodzaju sprawy, na przykład dotyczące przestępstw przeciwko wolności seksualnej, są obciążające. Wiemy, że los drugiego człowieka, jego przyszłe życie jest w naszych rękach. W tym przypadku - człowieka, który jest w poważnym kryzysie psychicznym, przeżywa traumę. Tutaj trzeba wykazać się dużą delikatnością, wrażliwością, ale jednocześnie trzeba zachowywać się jak profesjonalista.
- Myśli pani, że prokuratorzy w Polsce taką wrażliwością się wykazują?
- W Polsce jest sześć tysięcy prokuratorów. Wiem, że w tej chwili prokuratura nie ma najlepszej prasy. Ale ja znam osobiście wielu prokuratorów, szczególnie tych "liniowych", którzy prowadzą ponad dziewięćdziesiąt procent wszystkich spraw w Polsce. Jestem pewna, że zdecydowana większość moich koleżanek i kolegów wykazuje się taką zwykłą ludzką wrażliwością przy prowadzeniu tych postępowań.
Pani po aborcję? Kwitek poproszę
Załóżmy więc, że bohaterka naszego tekstu, zmagająca się z traumą po gwałcie ciężarna Ukrainka, otrzymała takie zaświadczenie, nie minął jeszcze dwunasty tydzień ciąży, więc idzie teraz do szpitala, gdzie spotyka się z ginekologiem.
Prof. Michał Bulsa, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Szczecinie, jest specjalistą ginekologii i położnictwa i przez wiele lat pracował w izbie przyjęć szpitala, przy którym był ośrodek medycyny sądowej i do którego policja przywoziła kobiety tuż po tym, jak zostały zgwałcone. Personel był przeszkolony, jak współpracować z policją, jak postępować z osobami, które doświadczyły tak traumatycznego przeżycia.
- Przede wszystkim informowaliśmy poszkodowane o możliwości antykoncepcji postkoitalnej - stwierdza lekarz.
To tak zwana antykoncepcja "tuż po", stosowana do pięciu dni po stosunku, w tym przypadku - po gwałcie. Pacjentka zażywa tabletkę, która powoduje, że nie dochodzi do powstania ciąży. Nie jest to tabletka aborcyjna, gdyż "działa", zanim dojdzie do poczęcia. To może stanowić wytłumaczenie, dlaczego wśród zgłoszonych przypadków jest tak niewiele ciąż powstałych w wyniku gwałtu - w naszych warunkach pacjentka, która trafia do lekarza bezpośrednio (w ciągu pięciu dni) po tym zdarzeniu, korzysta z możliwości zażycia takiego środka.
- Taka kobieta jest informowana o chorobach przenoszonych drogą płciową i ich leczeniu, o profilaktyce w tym zakresie, dostaje też określone lekarstwa, to wszystko w ramach obowiązującej w takich przypadkach procedury - informuje ginekolog. - I oczywiście robimy obdukcję, dokumentujemy zadrapania, otarcia, ślady pobicia, zabezpieczamy spermę czy na przykład włos potencjalnego sprawcy. Osoba zgwałcona powinna trafić do nas przed umyciem się, w ubraniu, które miała na sobie podczas tego zdarzenia.
To wszystko dzieje się w warunkach pokoju - w Polsce. Uchodźczynie, które były gwałcone w Buczy, Irpieniu czy innych miastach ukraińskich, nie mogą liczyć na taką pomoc.
- Czy zdarzyło się panu, żeby trafiła do pana pacjentka z dokumentem od prokuratora, który uprawniałby do przerwania ciąży?
- Nigdy takiego dokumentu nie widziałem. Wiem tylko, że taka możliwość istnieje - przyznaje doktor nauk medycznych.
- A gdyby przyszła do pana kobieta i przedstawiła taki kwit?
- Myślę, że musiałaby tam być pieczęć prokuratora, jego podpis. Jeśli coś wzbudziłoby moje podejrzenia, zwróciłbym się do administracji szpitala, by szybko skontaktowała się z prokuraturą i potwierdziła fakt stwierdzenia, że ciąża pochodzi z gwałtu i tym samym może być legalnie usunięta - tłumaczy Michał Bulsa. - Lekarz nie ma nic do powiedzenia na temat przesłanek prawnych do przerwania ciąży. Gdybym miał pewność co do autentyczności dokumentu, wówczas przeprowadziłbym zabieg, który - notabene - nie jest skomplikowany z medycznego punktu widzenia. Indukuje się poronienie metodami farmakologicznymi.
Pytam medyka: - Mamy wojnę za naszymi wschodnimi granicami i przybywają do nas kobiety zgwałcone w warunkach wojennych, które nie otrzymały na miejscu pomocy, o której pan wspomniał powyżej. Mijają tygodnie, po miesiącu, dwóch orientują się, że są w ciąży. Przychodzi do pana Ukrainka, mówi, że została zgwałcona i chce usunąć niechcianą ciążę, ale nie ma żadnego zaświadczenia, co pan robi?
- Musimy trzymać się litery prawa - lekarz przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. - Piłka jest po stronie prokuratora, to on musi stwierdzić, że doszło do zgwałcenia. Prokurator Generalny powinien zająć stanowisko w tej sprawie.
20 czerwca wysłaliśmy do Prokuratury Generalnej zapytanie o obowiązujące przepisy wykonawcze, wytyczne (jeśli istnieją) i praktykę stosowaną w tego rodzaju przypadkach. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
To jest zbyt trudne
- Czy są w Polsce kobiety, które zostały zgwałcone w Ukrainie, zaszły w ciążę, chcą ją usunąć i mogłyby zgłosić to polskiemu prokuratorowi, ale tego nie robią? - pytanie to zadaję Krystynie Kacpurze, prezesce zarządu Federy - Fundacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Organizacja ta jest jedną z tych, które pracowały nad realizacją badania i raportu "Care in Crisis"
- Jest ich bardzo wiele. I nie znam takiego przypadku, żeby któraś z nich chciała przejść przez naszą polską procedurę, aby uzyskać tą tak zwaną legalną aborcję.
Aktywistka tłumaczy, dlaczego jej zdaniem tak się dzieje:
- Po pierwsze, co taka kobieta ma powiedzieć prokuratorowi lub w sądzie? Musiałaby wracać do tego wydarzenia, o którym chce jak najszybciej zapomnieć. Taka kobieta za wszelką cenę chce funkcjonować normalnie. Chce jak najszybciej wymazać z pamięci tę sprawę. Na początku nie wie, że jest w ciąży, to się okazuje później, na przykład już w Polsce. Taka kobieta już "zapomniała" o tym, co ją spotkało, to znaczy - wyparła to, żeby jakoś żyć. I nagle się okazuje, że jest w ciąży. Więc musi do tego "wrócić".
Krystyna Kacpura przyznaje, ze rozmawiała z takimi uchodźczyniami wielokrotnie. Przywołuje ich wypowiedzi.
- Taka kobieta zawsze mówi, że jest "w niechcianej ciąży", na początku nigdy nie mówi o tym, że została zgwałcona. Prosi, żeby pomóc jej w dostępie do aborcji. Zwykle mogę tylko przypuszczać, że została zgwałcona, najczęściej nie jest to wyartykułowane wprost, choć wynika to jasno z rozmowy. Staramy się stwarzać komfortowe warunki, przyjazną atmosferę, a i tak jest to zbyt trudne, żeby o tym mówić. Więc wyobraźmy sobie, że miałyby o tym mówić prokuratorowi, sędziemu, w obecności psychologa, który by oceniał, czy na pewno mówią prawdę. To byłoby dla nich zbyt trudne. Niektóre z nich jednak mają na tyle siły, żeby nam o tym opowiedzieć. I te ich opowieści są jakby…
Prezeska Federy zawiesza głos. Przez chwilę zastanawia się, jak precyzyjnie wyartykułować swoją myśl. Decyduje się na cytaty z pamięci.
- Na przykład taka opowieść. "Pamiętam, że byłam gwałcona przez trzech po kolei, potem zemdlałam, nie wiem, co działo się dalej. Zanim zemdlałam, błagałam, żeby zakryli mi twarz, bo tam na tym podwórku siedziała trójka moich dzieci, nie chciałam, żeby patrzyli na mnie moi sąsiedzi". Te kobiety się boją, że w sądzie zostaną uznane za niewiarygodne, ich wspomnienia nie są wyraziste, mogą być niespójne. Dwie inne kobiety, z Buczy, obydwie były zgwałcone i w drodze do Polski cały czas wzajemnie się utwierdzały, że do tego nie doszło, zapewniały się, że to nieprawda, jakby chciały natychmiast wymazać to z pamięci. Myślę, że gdzieś tam w zakamarkach swojej świadomości zdarzenia tego nie traktowały jak gwałt, tylko jak kolejny skutek wojny, jak spadającą bombę, przejeżdżający przez podwórko czołg - na zasadzie, że "podczas wojny takie rzeczy się zdarzają, to normalne i nie należy do tego przywiązywać większej wagi, należy o tym zapomnieć".
Trauma, wyparcie, niedające spokoju wspomnienia - to nie wszystko. Jest jeszcze jeden, niezmiernie ważny kontekst takiej sytuacji. Te kobiety maja mężów, partnerów, którzy teraz walczą na froncie i nie wiedzą o tym, co spotkało ich żony, partnerki.
- Patriarchat w Ukrainie jest bardzo silny, silniejszy niż w Polsce - stwierdza Krystyna Kacpura. - "Mój mąż walczy, czy pani sobie wyobraża, że teraz będę go obciążała swoimi traumami?" - takie zdanie zapamiętałam z jednej z rozmów. Albo: "Mam mu teraz o tym powiedzieć, kiedy on stracił rękę i leży w szpitalu?". Również takie zdanie utkwiło mi w pamięci: "Czy pani sobie wyobraża nasze życie po wojnie? Przecież gdy mój mąż się dowie, z pewnością mnie odtrąci, bo zostałam zgwałcona przez jego największego wroga. Będzie na mnie patrzył do końca życia, mój widok będzie mu o tym przypominał. To już nie będzie życie". Więc nawet jeśli kiedyś któraś z nich nie wytrzyma i już powie nam na końcu rozmowy, z płaczem, że była zgwałcona, to zastrzega, że nie chce, nie wyobraża sobie, że gdzieś miałoby się pojawić jej nazwisko, jakiś ślad pozwalający skojarzyć to, co się wydarzyło z jej osobą. Dlatego tak mało wiemy o tych gwałtach, które cały czas się dzieją w Ukrainie, a kobiety, które tego doświadczyły, mieszkają dzisiaj w Polsce.
Wnuczek ministra
Fundacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny FEDERA niejednokrotnie apelowała publicznie o zmiany przepisów prawa w Polsce.
- Działaczki naszej organizacji razem z posłankami Lewicy i Koalicji w kwietniu 2022 roku wystosowały stanowisko do Ministerstwa Zdrowia, zwracając się o uproszczenie obowiązującej procedury, tak żeby przybywające do nas uchodźczynie z Ukrainy, które doświadczyły gwałtu wojennego, miały faktyczny dostęp do legalnej aborcji. Argumentowałyśmy, że gwałt jest bronią wojenną stosowaną przez armię rosyjską, usunięcie takiej ciąży jest więc formą obrony i w ten sposób musi być traktowane, więc jest to zupełnie inna sytuacja niż analogiczna w warunkach pokojowych. Więc dlaczego uchodźczynie z Ukrainy mają obowiązywać procedury przygotowane dla gwałtów, które mają zupełnie inny charakter?
Odpowiedź z resortu, jak twierdzi Krystyna Kacpura, była bardzo enigmatyczna, długa, ministerstwo powoływało się na obowiązującą ustawę. - Trzy razy powtórzono, że przecież w Polsce aborcja jest dozwolona, jeśli ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego. I nic z tego nie wynikało - stwierdza aktywistka.
- Czy odczułyście, że w ministerstwie obecny jest ten rodzaj wrażliwości, zrozumienia dla kobiety która zmaga się z traumą?
- Nie. Absolutnie nie ma takiej wrażliwości w tym rządzie i nigdy nie było. Pamiętam słowa ministra Konstantego Radziwiłła, wówczas ministra zdrowia w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, który stwierdził, że gdyby jego córka została zgwałcona i w wyniku tego urodziła dziecko, to kochałby swojego wnuczka. To miał być argument.
Zamiast prokuratora - psychiatra
Kobieta z Ukrainy, która została zgwałcona i jest w ciąży, jeśli trafi do organizacji pozarządowych, takich jak Federa, może liczyć na wsparcie psychologiczne. - A w sferze praktycznej jak jeszcze jej pomagacie? - pytam szefową fundacji.
- Zawsze namawiam te kobiety, żeby poszły do ginekologa, by "zrealizować procedurę" medyczną przysługującą zgwałconej kobiecie, czyli żeby zrobiły testy na HIV, ewentualnie otrzymały środki antyretrowirusowe [terapia stosowana w przypadku zakażenia HIV - red.], poza tym często na skutek gwałtu powstają obrażenia fizyczne. Te kobiety często są gwałcone w agresywny sposób przez kilku żołnierzy. Zdarzało się, że kobiety miały porozrywane narządy wewnętrzne.
- A jeśli chodzi o samą aborcję w takich przypadkach? - dopytuję.
- Informuję je, że nawet jeśli dokonają aborcji w taki czy inny sposób, to nic im nie grozi, bo kobietom w Polsce nic nie grozi za wykonanie własnej aborcji.
Rzeczywiście, przepisy są skonstruowane tak, żeby karać wykonującego zabieg lekarza, ewentualnie inne osoby, które aborcję "organizują".
- Wysyłacie ją za granicę, gdzie aborcja jest legalna?
- To zależy od tygodnia ciąży. Na ogół uchodźczynie nie chcą wyjeżdżać za granicę - tłumaczy aktywistka. - Taka kobieta zwykle jest tutaj sama z dziećmi, nigdy nie wyjeżdżała za granicę, nie zna żadnego języka obcego, bardzo się tego wszystkiego boi. Więc pomagałyśmy tutaj w ramach naszych możliwości w Polsce. Muszę powiedzieć, że wielu ginekologów w tych sprawach wykazało się niezwykłą empatią.
- Czy to, co pani przed chwilą powiedziała, może kogoś narazić na odpowiedzialność karną?
- Oczywiście odbywało się to zgodnie z obowiązującym prawem, czyli że aborcji dokonywano z powodu zagrożenia zdrowia kobiety. Nie gwałt, a zagrożenie zdrowia było tu argumentem przesądzającym o zabiegu. Najczęściej w takim przypadku mamy zagrożenie dla zdrowia psychicznego. Kobieta trafia więc do psychiatry. Nie ma chyba psychiatry, który w takiej sytuacji - mówimy o traumie wojennej, nie wystawiłby zaświadczenia, że ciąża zagraża zdrowiu psychicznemu kobiety. Tam kobieta otrzymuje skierowanie na zabieg, następnie kierujemy ją do ginekologa, który często nie wie, że ma do czynienia z ciążą pochodzącą z gwałtu. Lepiej, żeby nie wiedział, bo wówczas ma obowiązek dokonania zgłoszenia przestępstwa do prokuratury. To jest ścieżka, którą można zastosować w takim przypadku, bez konieczności stosowania procedury "prokuratorsko-sądowej".
Jest także inna ścieżka - tabletki aborcyjne. Krystyna Kacpura tłumaczy, że sprowadza się je z zagranicy, z Holandii na przykład, tam są organizacje kobiece, przez które się to załatwia. Te tabletki są powszechnie dostępne w Ukrainie.
- Myślałyśmy, że Ukrainki będą wiedziały, jak je stosować, ale się myliłyśmy. Trzeba było przeprowadzić kampanię edukacyjną, produkujemy ulotki w języku ukraińskim, na naszej stronie internetowej znajduje się poradnik na ten temat.
Aktywistka mówi o tym wszystkim otwarcie, tymczasem w Polsce pomocnictwo w dokonywaniu aborcji jest karalne.
- Szerzenie wiedzy medycznej nie jest karalne. Lepiej, żeby kobiety miały dostęp do wiedzy ze sprawdzonych źródeł niż od jakichś oszustów czy szulerów - tłumaczy szefowa Federy.
Kpina
Tymczasem niektóre organizacje w Polsce, na przykład Ordo Iuris, stara się patrzeć na ręce lekarzom, czy czasem nie dochodzi do nielegalnych aborcji wśród uchodźczyń z Ukrainy. W zeszłym roku wysłało do 370 polskich szpitali pytanie o liczbę dokonanych aborcji w sytuacjach, gdy ciąża pochodziła "z czynu zabronionego".
"Impulsem do podjęcia takiego działania były pojawiające się w mediach doniesienia, że jeden z warszawskich szpitali został wyznaczony do oferowania aborcji Ukrainkom z pominięciem ustawowego wymogu postępowania prokuratorskiego." - czytamy na stronie internetowej Ordo Iuris.
"Mamy świadomość, że lewicowe postulaty przyznania Ukrainkom szczególnych 'uprawnień' w dostępie do aborcji, to nie objaw troski o los kobiet - ofiar wojny, lecz próba wprowadzenia 'tylnymi drzwiami' aborcji na żądanie w naszym kraju. Pomysł, aby aborcja była możliwa wyłącznie na podstawie oświadczenia kobiety, którego prawdziwości nikt nie zweryfikuje, to w istocie kpina z obowiązującego prawa i krok w kierunku pełnej legalizacji aborcji" - stwierdziła Katarzyna Gęsiak, dyrektor Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Instytutu Ordo Iuris.
Zwróciliśmy się do Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z prośbą o rozmowę na ten temat. Chcieliśmy przedstawić argumenty za uproszczeniem procedury uzyskiwania legalnej aborcji ciąży pochodzącej z gwałtu, szczególnie w kontekście traumy uchodźczyń z Ukrainy.
Sébastien Meuwissen, dyrektor Działu Komunikacji, odpisał: "Nasz ekspert i członek zarządu mec. Magdalena Majkowska z miłą chęcią porozmawia z Państwem. Jednak z uwagi na to, że wielokrotnie doświadczyliśmy nierzetelności i manipulowania wypowiedziami prawników z Instytutu Ordo Iuris, wyłącznie w programie emitowanym na żywo".
Napisaliśmy, że przygotowujemy materiał do portalu internetowego, nie do telewizji, więc nie ma możliwości realizacji nagrania "na żywo". Zaproponowaliśmy nagranie wideo rozmowy i opublikowanie jej przy tekście, bez dokonywania cięć.
Sébastien Meuwissen odmówił.
Krystyna Kacpurę akcję sprawdzania szpitali realizowana przez Ordo Iuris ocenia tak: - Żeby to robić, trzeba nie mieć serca, empatii, sama nie wiem...
- Aborcja jest aborcją i to nie ma najmniejszego znaczenia, z jakiego kraju pochodzi dana osoba.Katarzyna Gęsiak, dyrektor Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Ordo Iuris, źródło: Wirtualna Polska.
Inicjatywa Ordo Iuris przyniosła satysfakcjonujący dla "obrońców życia" wniosek. Jak czytamy na stronie internetowej tej organizacji: "Z wciąż napływających odpowiedzi wynika, że, we wskazanym we wnioskach okresie, szpitale nie wykonywały aborcji w sytuacjach, gdy ciąża powstała z czynu zabronionego".
Cicho sza
Czy aby na pewno szpitale takich zabiegów nie wykonywały?
- Nawet jeśli w szpitalu dokonuje się takiego zabiegu, to nie jest on - na wszelki wypadek, dla uniknięcia kłopotów - rejestrowany w żadnych dokumentach, nie pojawia się w statystykach - przyznaje Krystyna Kacpura.
Statystyki dotyczące przerywania ciąży w Polsce - ogólnie rzecz biorąc - są znamienne, ale nie tyle jako dane obrazujące skalę zjawiska, co jako przesłanki do twierdzenia, że aborcja - jako zjawisko społeczne - nagle zniknęła z pola widzenia badaczy.
Spójrzmy więc na dane statystyczne. W latach 2010-2020 liczba zabiegów przerywania ciąży systematycznie rosła - od 641 do ok. 1100 rocznie w latach 2018-2020.
Wyrok Trybunału Konstytucyjnego kierowanego przez Julię Przyłębską ogłoszono w dniu 22 października 2020 roku. Trybunał zniósł przesłankę, na mocy której dopuszczalne było przerwanie ciąży w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu.
W następnym, 2021 roku, liczba legalnych aborcji spadła o około 90 procent (w stosunku do roku poprzedniego) i wyniosła 107. Legalnej aborcji ze względu na ciążę będącą następstwem czynu zabronionego nie odnotowano ani jednej.
Czy to oznacza, że w Polsce nagle zaprzestano przerywania ciąży? Zdaniem aktywistów z organizacji pozarządowych, a także wielu badaczy - absolutnie nie. Zabiegów dokonuje się nadal, jeśli nie w Polsce, to tuż za jej granicami - w Słowacji, Czechach czy w Niemczech.
W Polsce, mimo restrykcyjnych przepisów, według rożnych szacunków może być dokonywanych od 100 do 200 tysięcy aborcji rocznie.
Podobnie jest ze statystykami dotyczącymi przerywania ciąży z powodu "czynu zabronionego". Takich danych prostu nie ma.
Te oficjalne, podawane przez Ministerstwo Zdrowia, wskazują, że w 2020 roku w Polsce dokonano dwóch aborcji ciąży powstałej w wyniku "czynu zabronionego", zaś w 2021 ani jednej. W latach wcześniejszych także liczba ta wahała się między zero a trzy (tabela powyżej).
- Oczywiście te statystyki są absurdalnie niskie - komentuje Krystyna Kacpura. Jak twierdzi, to nie oznacza, że w Polsce nie ma ciąż pochodzących z gwałtów. Są - i obecnie dotyczy to zarówno Polek, jak i Ukrainek. Jednak - jak przekonuje aktywistka - zgwałcone kobiety nie chcą przechodzić zaproponowanej przez polskiego ustawodawcę procedury, zeznawać przed sądem, itd. Więc nie sposób ustalić, ile spośród rzeczywiście wykonanych aborcji dotyczyło ciąż powstałych na skutek gwałtów, w tym - gwałtów wojennych w Ukrainie. Pewnie nigdy się tego nie dowiemy.
- Udajemy więc, że problemu nie ma, został on w Polsce zepchnięty do sfery tabu. Po prostu się o tym nie mówi - podsumowuje szefowa Federy.
Jaka jest rzeczywista skala problemu? Ile Ukrainek przebywających w Polsce nosi ciąże pochodzące z gwałtu? Ile z nich próbowało legalnie przerwać te ciąże? Tego nie wiadomo.
***
W czwartek, 29 czerwca, w Parlamencie Europejskim odbędzie się konferencja pod nazwą: "Opieka w kryzysie: brak gwarancji dla zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego oraz praw uchodźców z Ukrainy - na Węgrzech, w Polsce, Rumunii i na Słowacji." Podczas konferencji zostaną przedstawione europarlamentarzystom wyniki raportu, w tym również wytyczne dla Polski, dotyczące konieczności złagodzenia prawa aborcyjnego dla uchodźczyń przybywających z terenów ogarniętych wojną.
***
24 maja 2023 roku Fundacja Feminoteka otworzyła pierwszy w Polsce Punkt pomocy kobietom po gwałcie. Będzie znajdował się w Warszawie, ale pomoc będzie udzielana bez względu na miejsca zamieszkania. Kobiety potrzebujące wsparcia w tym zakresie (Polki, Ukrainki) proszone są o kontakt telefoniczny pod numerami:
888 88 33 88 - w języku polskim,
888 88 79 88 - w języku ukraińskim.
podjęcie skutecznych środków regulacyjnych, nadzorczych i egzekucyjnych, aby zapewnić dostęp do legalnej aborcji, który nie będzie w praktyce opóźniany ani utrudniany;
usunięcie wymogów nakazujących osobom, które przeżyły gwałt, uzyskanie zaświadczenia od prokuratora umożliwiające legalną aborcję;
w oczekiwaniu na reformę prawa wprowadzenie moratorium na ściganie karne za przestępstwa związane z pomocą w aborcji.
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24