Trzy lata temu 13-letni Mateusz zginął potrącony przez BMW na przejściu dla pieszych. Wtedy jednak postępowanie wobec niemieckiego kierowcy umorzono. Teraz, dzięki determinacji rodziców, którzy fizycznym wzorem wykazali błędy w opinii biegłego i zeznaniach kierowcy, śledztwo wznowiono.
Dziś w miejscu, gdzie zginął Mateusz nie ma już przejścia. Władze miasta właśnie po tamtym wypadku i apelach o poprawę bezpieczeństwa, zlikwidowały przejście instalując barierki. Trzy lata temu jednak w tym właśnie miejscu w chłopca uderzyło rozpędzone BMW. Mateusz dzień później zmarł w szpitalu. Oprócz szoku związanego z utratą syna, kolejnym szokiem dla rodziców było umorzenie postępowania wobec 30-letniego Niemca, kierowcy BMW. Biegli bowiem uznali, że to chłopiec był winny, bo sam wtargnął na jezdnię.
- Zabili mi dziecko i mówi się, że wolno było to zrobić, pomimo że dziecko było na przejściu dla pieszych. A ja mam się z tym pogodzić? Z takim czymś nie można się zgodzić, dziecko nie żyje - mówi Małgorzata Pyskir, matka chłopca.
- Nie mogliśmy tego tak zostawić, puścić sprawcy wolno, żeby zabijał kolejne osoby na jezdni? To się kłóci z naszym elementarnym poczuciem sprawiedliwości, z naszym sumieniem - dodaje Jerzy Pyskir, ojciec Mateusza.
Wzór sprawiedliwości
Rodzice Mateusza rozpoczęli trudną i długą walkę o wznowienie śledztwa. A ponieważ są z wykształcenia fizykami i wykładowcami na jednej z bydgoskich uczelni, udowodnili na podstawie danych z akt, że jeśli prawdą jest to, co zeznał kierujący autem 30-latek, ich syn musiałby wbiec na pasy z prędkością 60 km na godzinę.
- Czy ktoś mi pokaże 13-latka biegającego z prędkością 60km/h? Usain Bolt w najszybszym momencie swojego biegu osiąga prędkość 40km/h - mówi ojciec Mateusza.
Rodzice zamówili też niezależną ekspertyzę, która potwierdziła to, co sami obliczyli. Ich determinacja doprowadziła w końcu do wznowienia śledztwa.
- Niewątpliwie pozytywem było to, że pokrzywdzeni drążyli. My nie mieliśmy podstaw. Mieliśmy konkretną opinię i na tamten czas nie mieliśmy opinii przeciwnej - mówi prokurator Dariusz Bebyn.
Choruje, czy ucieka?
Zarzuty postawiono po raz kolejny, sprawa trafiła do sądu. Ale proces do dziś się nie rozpoczął. Oskarżony kierowca nie pojawił się bowiem w sądzie.
- Klient jest chory, ma bardzo poważną chorobę. Ja bardzo chciałbym, żeby on stawił się w sądzie, on zresztą też chciałby, ale po prostu nie może przyjechać do Polski - twierdzi Grzegorz Hawryłkiewicz, adwokat oskarżonego kierowcy. - Ja mam wrażenie, że sobie pogrywa kulki w tym momencie - odpowiada Małgorzata Pyskir
Rodzice przestali wierzyć w chorobę i prawdziwość przysyłanych zaświadczeń, gdy kilka miesięcy po pierwszym terminie sąd wyznaczył drugą rozprawę a potem kolejną. Sprawca nie pojawił się na żadnej z nich.
- Jeżeli chodzi o przedstawianie zwolnień lekarskich, jeśli są potwierdzane przez lekarza sądowego, to można je przedstawiać właściwie w nieskończoność - rozkłada ręce Daria Kamińska-Grzelak, przewodnicząca III Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Bydgoszczy.
Nawet gdyby to była nieskończoność, nie zamierzają odpuszczać. Rodzice Mateusza zapowiadają, że będą walczyć tak samo intensywnie, jak do tej pory.
- Życia Mateusza nie wrócimy, ale może ocalimy inne. Pokażemy, że nie można zabijać na przejściu dla pieszych. Że kierowca zbliżając się do tego przejścia musi uważać, musi zwolnić - mówi ojciec Mateusza.
Termin kolejnej rozprawy to 7 grudnia.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24