Premier Morawiecki w roboczej kurteczce starannie dobranej do okazji ogłosił w Rybniku, że własnoręcznie zwalczył pandemię. Tam, gdzie się jeszcze nie udało, też niebawem nastąpi odczuwalna poprawa. Najwybitniejszy pingpongista wśród polityków dołączył w ten sposób do grona cudotwórców – terapeutów. Leczy na odległość, przez telewizję. Jak Kaszpirowski - pisze w felietonie Maciej Wierzyński, wieloletni dziennikarz TVN24, twórca programu "Horyzont".
Innym politykom PiS tak dobrze nie idzie. Weźmy problem Listy Przebojów Trójki, który sprowokował ważnych polityków obozu rządzącego do zabrania głosu i ujawnił różnice zdań. Wicepremier Emilewicz sprzeciwiła się rządowej ingerencji w listę przebojów i sporządziła w tej sprawie pismo do Krzysztofa Czabańskiego. Podobnie Jarosław Gowin, ale już na przykład premier Morawiecki podszedł do sprawy kreatywnie: zmienił temat rozmowy, nie mówił o Trójce, tylko o roli pamięci w życiu narodów. Dla pewności nie zająknął się nawet, o czym śpiewał Kazik, czyli o tym, że dzisiaj w Polsce, jak u Orwella, są równi i równiejsi, są tacy, którym nie wolno wejść na cmentarz i tacy, którzy, nawet kiedy cmentarz jest zamknięty, mogą tam wjechać limuzyną. Natomiast w stanowczych i chwytających za serce słowach wyłożył to, co wie każde dziecko, że symbole są ważne.
Od wszelkich szablonów odszedł natomiast wicepremier Gliński. Zdobył się na szczerość i przyznał, że "każda władza po 1989 roku wykorzystywała media publiczne". Z tego grona nie wyłączył władzy, w której sam uczestniczy. Uważam, że wicepremier trafił w sedno.
W Polsce nie ma i nie było mediów publicznych. Były i są komercyjne media państwowe, czyli najgorsza kombinacja z możliwych, ponieważ łączą w sobie wady obu systemów. Są posłuszne władzy, a na dodatek, jak każde media komercyjne, zwłaszcza w kraju biednym i zacofanym, schlebiają gustom szerokiej publiczności.
W krajach wyżej cywilizowanych media publiczne to takie, które zaspokajają potrzeby, jakich nie zaspokajają media komercyjne. Czyli potrzebę informacji, której nie należy mylić z rządową propagandą, potrzebę wyższej kultury, ale już na pewno nie potrzebę oglądania meczów piłkarskich albo disco polo, bo te świetnie same na siebie zarobią. Nie trzeba do nich dokładać pieniędzy podatników. Dwa miliardy na dofinansowanie rządowej telewizji to granda nie tylko dlatego, że uprawia ona bezczelną propagandę, ale również dlatego, że wydaje nasze pieniądze na dziedziny, na których telewizje komercyjne potrafią nieźle zarobić.
Sprawa listy przebojów sprawiła też, że wielkie słowa, takie jak wolność wypowiedzi albo - poważne i groźne - jak cenzura padają ze wszystkich stron. W tych sprawach mam pewne doświadczenie, więc pozwalam sobie na kilka uwag z pozycji człowieka, który z niejednego pieca chleb jadł. Jadłem wypieki z pieca socjalistycznego i kapitalistycznego, z pieca publicznego i komercyjnego, z pieca kontrolowanego przez cenzurę i z pieca kontrolowanego przez rynek. Smakowanie tych różnych chlebów pozwala mi powiedzieć, że najtrudniej wypiekać przyzwoity chleb w piecu kontrolowanym przez cenzurę państwową. Wypiekać chleb i na dodatek zachować przyzwoitość. Z kontrolą rynku łatwiej daje się wytrzymać, trzeba jedynie trochę odporności na wdzięk pieniądza.
W "Polityce" jest fotografia szpaleru młodych ludzi pod płotem budynku radia na Myśliwieckiej w Warszawie (siedziba radiowej Trójki - red.), protestujących przeciwko ocenzurowaniu listy przebojów. Ta audycja nabrała wagi symbolu wolności, niczym, żeby daleko nie szukać, pomnik Mickiewicza przy Krakowskim Przedmieściu, pod którym w marcu 1968 roku młodzi ludzie zebrali się, żeby sprzeciwić się zdjęciu "Dziadów" z repertuaru Teatru Narodowego.
Każda epoka ma swoje symbole i swoich bohaterów. Wtedy był Mickiewicz i "Dziady" dziś jest Lista Przebojów i Marek Niedźwiecki. Jak to często w Polsce bywa, dramat zamienił się w farsę. Lista Przebojów weszła na antenę w 1982 roku. Dowiedziałem się o tym z Wikipedii, bo nigdy tej audycji nie słuchałem. Byłem na to za stary, a moja edukacja muzyczna zatrzymała się na Januszu Gniatkowskim. Dzięki temu, że jestem stary, pamiętam też, że był to pierwszy rok stanu wojennego i z radia, w tym także z Trójki, wywalono kilkuset ludzi, a ci, którzy zostali, musieli zadeklarować lojalność wobec Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.
Broń Boże nie uważam, że nie ma o czym mówić. Nie usprawiedliwiam wywalenia piosenki Kazika. Uważam ją za świetną. Szczególnie trafna wydaje mi się poetyka piosenki podwórzowej. Bo to jakoby tych właśnie ludzi PiS broni przed pogardą elit, a samo w istocie nimi gardzi. Mam natomiast wątpliwości, czy właściwych ludzi kreujemy na bohaterów naszej walki. Odwaga dziś bardzo staniała.
Nie sugeruję też, że ci, którzy odeszli z radia, powinni dalej tkwić w tym szambie. Po prostu zrobili to, co zrobić powinien każdy przyzwoity człowiek, tyle, że zrobili to odrobinę za późno. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że takich wyborów z reguły dokonuje się za późno. Ale to też sprawa indywidualnej wytrzymałości organizmu: jeden rzyga po ćwiartce, a drugi wytrzymuje pół litra. Albo żeby być bardziej eleganckim, zacytuję Ewangelię : "W niebie jest większa radość z jednego grzesznika, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych".
Może więc nie mam racji, może trzeba się radować z tych kilku nawróconych.
Maciej Wierzyński, dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24