Dziennikarz TOK FM Michał Janczura, autor tekstu o 12-letniej Kindze, która popełniła samobójstwo, stwierdził, że "jest przynajmniej kilka punktów, w których można było tę sprawę przeciąć". - Zabrakło wyczucia, zabrakło empatii, zrozumienia tej sytuacji - mówił.
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. Pod numerem 116 111 dostępny jest całodobowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży.
Dziennikarz radia TOK FM Michał Janczura opisał we wrześniu ubiegłego roku historię 12-latki, która powiedziała swojej cioci o wykorzystywaniu jej we własnym domu. Sprawa trafiła do kolejnych służb i sądów, ale postępowanie, które mogło doprowadzić do zapewnienia dziecku ochrony, nie zostało zakończone. 5 stycznia 2022 roku Janczura poinformował, że dziewczynka popełniła samobójstwo.
Janczura: zawiedli konkretni ludzie
- Najłatwiej byłoby powiedzieć, że zawinił system - powiedział w piątek w TVN24 Janczura, który opisał historię dziewczynki. - To jest takie słowo wytrych, które mówi wszystko i jest prawdziwe, ale tak naprawdę daje nam takie poczucie "no, system zawiódł, więc tak naprawdę przejdźmy nad tym do porządku dziennego". - dodał.
Jego zdaniem problem jest w tym, że "zawiedli konkretni ludzie". - Jak zwykle, jak przy okazji każdej takiej tragedii, jest przynajmniej kilka punktów, w których można było tę sprawę przeciąć - ocenił.
- Ja się też źle czuję z tym wszystkim - przyznał. - Ja tę sprawę śledziłem od lipca. Kinga wtedy jeszcze żyła, to był początek tej sprawy - opisywał.
Janczura: Kinga odważyła się mówić, a potem kazano jej wrócić do tego domu
Przypomniał, że po napisaniu "dramatycznego materiału" na temat Kingi we wrześniu odezwał się do niego Błażej Kmieciak, przewodniczący Państwowej Komisji do spraw Pedofilii, któremu "strasznie dziękuje za empatię". - To jest naprawdę, jeżeli chodzi o dzisiaj funkcjonujące organy państwa, rzadkość niestety, a ten człowiek wykazuje się wielką empatią do tej sprawy - dodał.
Sprecyzował, że nie mógł w tej sprawie przekazywać danych, bo zależało mu na tym, aby chronić Kingę. - Nazywaliśmy ją w materiale Kamila, nie mówiliśmy, skąd ona jest, gdzie to się wszystko odbywało, ale opisaliśmy tę sprawę ze szczegółami - powiedział.
Zaznaczył, że "do dzisiaj nie zapadła decyzja, nikomu nie postawiono zarzutów w sprawie ewentualnego czy domniemanego molestowania, ale było prowadzone śledztwo". - Fakty są takie, że Kinga odważyła się mówić, stanęła przed organami ścigania, a potem kazano jej wrócić do tego domu. Powiedziano jej: "dobra, to myśmy cię wysłuchali, a ty teraz sobie radź" - wyjaśnił dziennikarz. - Zabrakło takiego wyczucia, zabrakło empatii, zrozumienia sytuacji - dodał.
- To jest takie działanie, które nazywam "na alibi". Teoretycznie teraz, jak popatrzymy na pojedyncze osoby w tym całym łańcuszku, to nie bardzo jest się do czego przyczepić, bo każdy zrobił swoje - mówił gość TVN24.
Opisał też brak reakcji rzecznika praw dziecka Mikołaja Pawlaka w tej sprawie. - Myśmy alarmowali w zasadzie wszystkie instytucje - powiedział. - Rzecznik praw dziecka nigdy się w tej sprawie do nas nie odezwał, nie odpowiedział na nasze zaproszenie do dyskusji na ten temat - dodał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24