Na Arturze P., byłym prezydenckim doradcy, nadal ciąży zarzut handlu narkotykami, ale to wkrótce może się zmienić. Biegli z renomowanej krakowskiej placówki mają ustalić, czy prawdopodobna jest wersja oskarżonego, który uparcie powtarza, że kokainy nigdy nie sprzedawał, a "wciągał" ją sam.
Artur P. jest podejrzany o wprowadzenie do obrotu w ciągu niespełna trzech lat 1,2 kg kokainy. P. twierdzi jednak, że sam był uzależniony i zażywał coraz większe dawki narkotyku. Prokuratura uważa, że przy tak znacznej ilości narkotyku jest to niemożliwe. Dlatego śledczy wystąpili do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie o kompleksową ekspertyzę w sprawie Artura P.
Kupcy nieznani
- Oczekujemy m.in. odpowiedzi na pytanie, czy podejrzany mógł zużyć taką ilość narkotyku na własne potrzeby – mówi Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie. Opinia biegłych może być kluczowa dla sprawy i zdecydować o tym, czy zarzut rozprowadzania narkotyków, jaki ciąży na byłym prezydenckim doradcy ds. sportu, się utrzyma. Wyniki ekspertyzy mają być znane po wakacjach.
Modyfikacja zarzutu jest prawdopodobna. Tym bardziej, że po roku śledztwa prokuratorzy nie ustalili ani jednej osoby, której P. miałby sprzedawać kokainę. – Jeśli biegli ocenią, że oskarżony mógł zużyć kokainę sam, to zarzut handlu się nie utrzyma – mówi "Rzeczpospolitej" jeden ze śledczych.
Gdyby nie notatnik dilera...
– W sprawie podejrzanych jest łącznie 17 osób. Śledztwo trwa, nie mogę odpowiedzieć, czy ustaliliśmy osoby, którym P. odstępował narkotyk – ucina prokurator Syk-Jankowska.
Artur P. stracił posadę latem zeszłego roku, po tym jak policjanci z lubelskiego CBŚ rozpracowujący grupę przestępczą ustalili, że jednym z odbiorców kokainy jest wysoki urzędnik Kancelarii Prezydenta. Jego telefon znaleźli w notatniku dilera. Artur P. usłyszał zarzuty i na kilka miesięcy trafił do aresztu. Wyszedł na wolność, bo sąd uznał, że nie ma wystarczających dowodów wskazujących na popełnienie przestępstwa.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24