|

Mostki, oczka, haczyki - to one tworzą odcisk palca. Jak jeden do 64 miliardów

Linie papilarne zbierane przez Williama Jamesa Herschela w latach 1859-1860
Linie papilarne zbierane przez Williama Jamesa Herschela w latach 1859-1860
Źródło: William James Herschel / Wikipedia

Matka, która dusiła swoje dzieci, zakładając im na głowy worki foliowe, zostawiła na folii odciski dłoni. Włamywacz nasłuchiwał z uchem przyciśniętym do drzwi. Szczątki zaginionego mężczyzny spoczywały pod ziemią trzy lata, jednak technikom udało się zdjąć odbitki linii papilarnych z osłoniętej rękawiczką dłoni. Co łączy te osoby? Każda z nich zaliczyła bliski kontakt z proszkiem daktyloskopijnym, pędzlem tradycyjnie wykonanym z piór marabuta i żelatynową folią. Każda z nich dostała swoje 12 minucji. W Rosji wystarczyłoby osiem.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Spójrz na swoje dłonie (a jeśli masz w sobie coś z kontorsjonisty, również na stopy). Przyjrzyj się dokładnie, może nawet przez lupę. Gratulacje, jesteś wyjątkowy!

Szansa na to, że dwie osoby będą miały identyczne linie papilarne wynosi 1 do 64 000 000 000 (słownie: jeden do 64 miliardów). Ludzi na świecie jest 7 969 254 036 (dane z 22.08.2022 r.), czyli niespełna 8 miliardów. Tak w elegancko-matematyczny sposób można ująć fakt, że linie papilarne są absolutnie i całkowicie niepowtarzalne. Zauważył to pod koniec XIX wieku przyrodnik i antropolog Francis Galton i jak do tej pory nie znaleziono pary "papilarnych bliźniaków".

W tym roku minęło 130 lat od pierwszego procesu, w którym podejrzana o morderstwo została skazana na podstawie odcisku palca. Daktyloskopia pozostaje jedną z najdłużej i najczęściej stosowanych technik kryminalistycznych. Nie umknęło to uwadze kryminalnego półświatka, który by przechytrzyć policyjnych techników, zaopatrzył się w gumowe rękawiczki. Tu jednak wyobraźnia półświatka gwałtownie wyhamowała.

- Już nawet dzieci wiedzą, że są na rękach linie papilarne, po których można doprowadzić do identyfikacji bezpośredniej. Co za tym idzie większość sprawców ma teraz rękawiczki na dłoniach, przy czym w większości przypadków zakładają rękawiczki jednorazowe. Czasami bywają tak bezczelni, że wychodząc z pomieszczenia, zrzucają je tuż przy wyjściu. Tacy są pewni, że nic się z tym nie da zrobić - opowiada w rozmowie z Magazynem TVN24 inspektor doktor Krzysztof Borkowski, zastępca dyrektora Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.

A jednak da się. Czasem, jak tłumaczy insp. dr Borkowski, linie papilarne odbijają się po wewnętrznej stronie lateksu. Prawdopodobnie każdy, kto w czasie pandemii zakładał rękawiczki przed wejściem do supermarketu, domyśli się, jaka jest druga możliwość. - Ślad daktyloskopijny powstaje, bo mamy wydzielinę potowo-tłuszczową. Skład tej wydzieliny daje możliwość identyfikacji DNA, więc tutaj mamy dwukierunkową możliwość identyfikacji - wyjaśnia nasz rozmówca.

Walizka oględzinowa
Walizka oględzinowa
Źródło: Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne

Idziemy po spirali

Droga od zjawienia się technika na miejscu zdarzenia do umieszczenia w aktach sprawy obrazu linii papilarnych, pozostawionych na klamce lub wazonie nie jest ani prosta, ani krótka. Sprawcy rzadko wyświadczają służbom uprzejmość upaprania się w sadzy, kredzie lub farbie luminescencyjnej, przez co wiele śladów jest na pierwszy rzut oka niewidocznych. Jak podkreśla Krzysztof Borkowski, wszystko zależy od miejsca i rodzaju zdarzenia.

- Nie szukamy od razu konkretnie śladów daktyloskopijnych. Podchodząc do miejsca zdarzenia, trzeba patrzeć globalnie, nie można się skupiać na jednym rodzaju śladu, tylko trzeba mieć świadomość, że jest pełne spektrum śladów, które możemy znaleźć i każdy może być ważny - zastrzega rozmówca Magazynu TVN24. Zaznacza jednocześnie, że najbardziej efektywne są te ślady, które prowadzą do "identyfikacji bezpośredniej", czyli wskazania konkretnej osoby. To właśnie odbitki daktyloskopijne i DNA.

Zanim jednak ktokolwiek wkroczy na miejsce zdarzenia, trzeba zrobić zdjęcia, które utrwalą wygląd pomieszczenia przed ingerencją policji. Najpierw zdjęcie ogólne, potem szczegółowe. Dopiero wtedy można wejść… w ściśle określony sposób.

- Wchodząc na miejsce zdarzenia, możemy mówić o dwóch metodach opisywanych w literaturze: metodzie odśrodkowej i metodzie dośrodkowej, czyli idąc po spirali, zbliżamy się w kierunku środka miejsca zdarzenia albo oddalamy się od niego. Wszystko zależy od tego, z jakim typem zdarzenia mamy do czynienia - wskazuje insp. dr Borkowski

Pióra marabuta

Podkomisarz doktor Krzysztof Klemczak z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji wyjaśnia, że podczas oględzin najważniejszą rolę odgrywa technik kryminalistyki. - On na podstawie swojej wiedzy dobiera styl przeprowadzania oględzin. Szuka drogi przejścia i typuje, czego sprawca mógł dotykać - tłumaczy biegły.

Technik, idąc po spirali, zwraca uwagę na to, jakie przedmioty i płaszczyzny znajdowały się w zasięgu rąk sprawcy. Może oparł się o stolik? Może zahaczył głową o żyrandol? Musiał przesunąć krzesło albo otworzyć drzwi klamką?

- Typujemy miejsce, oznaczamy je odpowiednim numerem, wybieramy odpowiedni proszek daktyloskopijny. Bardzo duże znaczenie ma, jaka to będzie klamka: szersza, węższa? Jeśli wąska, to być może trzeba zrezygnować z szukania linii papilarnych i pobrać ślady biologiczne. Jeśli jest odpowiednio szeroka, dobieramy odpowiedni pędzel i proszek. Musi być dobry kontrast podłoża i śladu, więc jeśli klamka jest jasna, to wybieramy ciemny proszek, a jeżeli ciemna, to jasny. Jeśli po opyleniu technik zaobserwuje na klamce ślad linii papilarnych, przenosi ten obraz na folię żelatynową, którą odpowiednio przycina i zabezpiecza. Opisuje ją i przenosi do jednego z najważniejszych dokumentów, które przychodzą ze śladem, czyli do metryczki śladu. Tam jest napisane, co to za sprawa, jaki to materiał, skąd został pobrany, przez kogo i w jakiej formie - wylicza podkom. dr Klemczak.

Odbitka palca
Odbitka palca
Źródło: Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne

Jak zwraca uwagę wicedyrektor CLKP, folia żelatynowa od około 100 lat jest standardowym środkiem do przenoszenia i utrwalenia śladów. Co nieco zmieniło się natomiast w branży pędzli do daktyloskopii. - W historii daktyloskopii utarło się, że jest to pędzel z piór marabuta, który jest bardzo delikatny i nie spowoduje rozmazania układu linii podczas nakładania proszku. Oczywiście w tej chwili to już odchodzi do lamusa, są syntetyczne pędzle, które mają te właściwości, ale wciąż nanosi się to odpowiednią techniką - wyjaśnia insp. dr Borkowski. Ślady opyla się między innymi proszkiem ferromagnetycznym (o kolorze czarnym) lub argentoratem (srebrnym).

Czasami, by dostrzec ślad, trzeba oświetlić go w specjalny sposób. - Wszędzie można zabezpieczyć ślady, ale nie są one od razu widoczne. Trzeba je najpierw ujawnić. Wydzielina potowo-tłuszczowa jest bezbarwna i w zależności od podłoża trzeba zastosować różne techniki. Często na miejscu zdarzenia stosuje się światło ukośne. Są też alternatywne źródła światła o zmiennej długości fali. Czasami na miejscu zdarzenia są ślady, które, jak wydawało się sprawcy, zostały wyczyszczone. A stosując alternatywne źródła światła, możemy je zobaczyć, chociaż w świetle dziennym jest czysto - tłumaczy wicedyrektor CLKP.

"Substancja koloru brunatnego"

Dziedzinę kryminalistyki, która pozwala określić, w jaki sposób sprawca poruszał się po miejscu zdarzenia, nazywamy traseologią. Jak zauważa podkom. dr Klemczak, w Polsce zazwyczaj traseologia "dzieli" wydział z daktyloskopią, natomiast w wielu innych krajach - z mechanoskopią, czyli jak opisuje to na swojej stronie np. podkarpacka policja, "działem techniki kryminalistycznej zajmującym się badaniami śladów, powstałych w skutek wzajemnego, mechanicznego oddziaływania na siebie różnych przedmiotów i ustalaniem tożsamości narzędzi przestępstw, na podstawie śladów pozostawionych przez te narzędzia".

- Niewątpliwie podstawową zasadą, kiedy podchodzimy do miejsca zdarzenia, jest szukanie śladów fizycznych, które mogą nam od razu wskazać na udział konkretnych osób w zdarzeniu. Co za tym idzie szukamy śladów podstawowych, czyli takich, które wskazują na dojście sprawcy do miejsca zdarzenia i jego drogę odejścia. Ponieważ na nas wszystkich działa grawitacja, to śladami, które wskazują na osobę, która może mieć coś wspólnego ze zdarzeniem, są ślady traseologiczne - wyjaśnia insp. dr Borkowski.

Jednymi z najczęściej spotykanych śladów traseologicznych są ślady butów. - Bardzo drastyczny przypadek, chociażby morderstwo, z reguły ma na miejscu zdarzenia dużo krwi. Wtedy będą bardziej widoczne ślady traseologiczne, chociażby ślady butów umoczonych we krwi. A właściwie w "substancji koloru brunatnego", bo nie możemy jednoznacznie stwierdzić, że to jest krew - podkreśla nasz rozmówca.

Zęby też zostawiają unikalne ślady
Zęby też zostawiają unikalne ślady
Źródło: Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne

Identyczni (nie licząc stóp)

Chociaż jednak niemal każdy uczestnik zdarzenia musi się jakoś po miejscu przestępstwa poruszać, to nie każdy nosi w tym czasie obuwie. Palce u stóp też mają linie papilarne, równie unikatowe jak te u rąk, a dziedzinę je badającą nazywamy podoskopią.

Insp. dr Borkowski badał między innymi "krwawy" ślad stopy, pozostawiony na miejscu morderstwa popełnionego w 2016 roku przez Kajetana P. Podkreśla jednak, że "ani razu w swojej blisko 32-letniej karierze zawodowej w kryminalistyce policyjnej nie słyszał, by w Polsce była wykonywana identyfikacja podoskopijna", co oznacza, że jeszcze żaden kryminalista nie trafił do więzienia przez dziurę w skarpetce. A "krwawe" ślady zazwyczaj nie pozwalają na pobranie odcisku linii papilarnych, bo mają za dużo nośnika.

- Nie ma możliwości identyfikacji daktyloskopijnej. Natomiast jest kształt, są parametry anatomiczne, po których można identyfikować - wyjaśnia nasz rozmówca.

Badania, które wicedyrektor CLKP przeprowadził na potrzeby swojej pracy doktorskiej, powtórnie dowiodły niepowtarzalności linii papilarnych na wszystkich czterech kończynach. - Moja pasja zawodowa to identyfikacja człowieka na podstawie odwzorowań stóp i identyfikacja użytkownika obuwia. Do doktoratu robiłem badania bliźniaków monozygotycznych [jednojajowych - red.]. Byli nie do rozróżnienia, skóra zdarta jeden z drugiego. Interesowało mnie, czy ślady stóp będą takie same. Były różne - relacjonuje nasz rozmówca. Co więcej, między bliźniakiem A i bliźniakiem B nie dało się nawet dostrzec rodzinnego podobieństwa, a linie papilarne każdego z nich miały więcej wspólnego z przypadkowymi osobami z próby badawczej niż ze sobą nawzajem. Różnice były też w budowie anatomicznej stóp obu mężczyzn i nie wynikały z nabytych nawyków i psychomotoryki.

- Badania prowadziłem dwutorowo: odbitek stóp i używania obuwia, czyli biomechaniki chodu. Zrobiłem im też przy okazji karty daktyloskopijne, mieli kompletnie różne odwzorowania. Jeden miał wzory pętlicowe na opuszkach, a drugi miał wzory wirowe. Zupełnie inna kategoria wzorów daktyloskopijnych - uzupełnia insp. dr Borkowski.

"Nie mamy szklanej kuli"

Jak zaznacza, to nic zaskakującego, bo w populacji nie ma podobieństw, jeśli chodzi o linie papilarne. Nie tylko między rodzicami i dziećmi lub rodzeństwem, ale także… między naszą własną prawą a lewą ręką. Dziedziczna jest natomiast adermatoglifia, rzadka choroba genetyczna powodująca brak linii papilarnych. Dotychczas jednak stwierdzono ją u zaledwie pięciu rodzin na świecie.

Podstawowe wzory linii papilarnych to łuki, pętle i wiry. Chociaż "Mały słownik antropologiczny" podaje, że na to, jaki mamy wzór na palcach, wpływa zarówno nasza płeć, to którą rękę badamy oraz rasa (wzory wirowe najczęściej występują u odmiany żółtej, a najrzadziej u osób czarnoskórych; u odmiany białej przeważają wzory pętlicowe), to insp. dr Borkowski przestrzega przed wyciąganiem pospiesznych wniosków. Daktyloskop podczas badania śladu nie wskazuje, kto go zostawił - wskazuje jedynie, czy dwa ślady pochodzą z tego samego palca.

- Nie mamy szklanej kuli. Jeśli chodzi o budowę opuszków, to ich wysokość jest uzależniona od wieku, płci, wzrostu. Natomiast patrząc na odbitkę, nie jesteśmy w stanie nic wyrokować. To jedna wielka niewiadoma, po prostu mamy obraz i musimy go porównać z innym obrazem - tłumaczy wicedyrektor CLKP.

12 minucji

Swoją wyjątkowość linie papilarne zawdzięczają pojedynczym elementom, czyli minucjom (tu wymienia się między innymi początki, zakończenia, rozwidlenia, haczyki i oczka), a dokładniej ich wzajemnemu położeniu. Na tej podstawie biegli wydają swoje opinie. By znaleziony na miejscu zdarzenia ślad w ogóle mógł zostać porównany z tym pobranym od podejrzanego, musi zawierać co najmniej osiem minucji. - Jeśli tych ośmiu minucji nie będzie, to musimy się posiłkować tym, czy widzimy inne cechy trzeciorzędowe. Tu w grę wchodzi krawędzioskopia, czyli grubość linii, oraz poroskopia, czyli rozstaw porów - opisuje podkom. dr Klemczak.

By takie porównanie zakończyło się wynikiem pozytywnym i biegły mógł stwierdzić, że oba ślady zostawiła ta sama osoba, minucji musi być 12.

- Nie wskazujemy po prostu 12 cech, wskazujemy ich układ. Nie wskazujemy, że jest 12 oczek, haczyków albo początków, bo te elementy mamy wszyscy. Natomiast ten układ, gdzie one się względem siebie znajdowały, to jest ważne. Tu był początek, trzy linie dalej był mostek, dwie linie do góry był odcinek, jakieś rozwidlenie - ten układ jest bardzo specyficzny. Nie wystarczy wskazać, że 12 elementów jest tożsamych. Żeby zbudować opinię kategoryczną, musimy być pewni, że nie ma różnic. A jeśli różnica jest, to musi być wytłumaczalna na przykład mechanizmem powstania śladu - tłumaczy podkom. dr Klemczak.

System numeryczny obejmujący 12 minucji obowiązuje w Polsce. Za granicą, jak zauważa insp. dr Borkowski, jest inaczej. - W Rosji doktryna mówi o ośmiu minucjach, które pozwalają kategorycznie wskazać, że to jest ślad danego człowieka. A z kolei patrząc na naszych zachodnich sąsiadów, to u Niemców trzeba mieć 16 minucji, które dadzą zgodność, żeby uzyskać pewność identyfikacji kategorycznej - wskazuje.

3N

Linie papilarne dają możliwość identyfikacji kategorycznej w związku z zasadą 3N - są niepowtarzalne, niezmienne i nieusuwalne. Niepowtarzalne jak jeden do 64 miliardów. Niezmienne przez całe nasze życie, od ukształtowania się między 100. a 120. dniem życia płodowego aż do śmierci. W końcu - nieusuwalne. Wbrew temu, co pokazują seriale kryminalne, wcale nie jest tak łatwo pozbyć się linii papilarnych. - Nawet jeśli zniszczymy naskórek, to one się odbudują w tej samej konfiguracji - zaznacza insp. dr Borkowski. Może to potwierdzić każdy, kto ma bliznę na palcu - linie przebiegają na powierzchni "nowej" tkanki. Jedną z osób, której faktycznie udało się usunąć (przy pomocy mafijnego lekarza) linie papilarne był Alvin Karpis, amerykański gangster z epoki Wielkiego Kryzysu. Po wyjściu z więzienia Karpis z powodu braku odcisków palców miał jednak problem z... uzyskaniem paszportu.

Opuszki Alvina Karpisa, pozbawione linii papilarnych
Opuszki Alvina Karpisa, pozbawione linii papilarnych
Źródło: Wikipedia / FBI

Mimo że mechanizm powstawania linii papilarnych jest genialny i unikalny, a w zakresie identyfikacji odcisków palców mamy do czynienia z postępem technologicznym, oszustwa się zdarzają.

- Parę lat temu pewna Koreanka oszukała system automatycznej identyfikacji linii papilarnych. Dwa razy była usuwana z kraju, do którego miała zakaz wstępu, i znalazła się tam ponownie. Pytano, jak przeszła system identyfikacji daktyloskopijnej na granicy. Okazało się, że ta pani zakleiła sobie opuszki taśmą, co na tyle rozmazało obraz, że w bazie nie znaleziono wspólnych cech - tłumaczy nasz rozmówca.

Sprawę z 2009 roku opisuje między innymi portal "Sydney Morning Herald", według którego mieszkanka Korei Południowej została deportowana z Japonii w 2007 roku po tym, jak nielegalnie pracowała jako hostessa w barze w Nagano. "Japonia wydała ponad cztery miliardy jenów na instalację systemu, który odczytuje odciski palców wskazujących odwiedzających i natychmiast porównuje je z bazą danych międzynarodowych uciekinierów i obcokrajowców z rejestrami deportacji" - podaje portal. Ten kosztowny system oszukała koreańska hostessa.

Norweska dzieciobójczyni

Zdradzają nas dłonie, stopy, a także... uszy i usta. One także są przedmiotem badań pracowni daktyloskopijnych.

- Kilka lat temu mieliśmy taką serię włamań. W poprzek kraju, począwszy od Dolnego Śląska, a kończąc na Podlasiu. To były tak zwane "mieszkaniówki". Sprawcy, przychodząc do wytypowanych mieszkań, najpierw nasłuchiwali, czy ktoś jest w domu. A jak nasłuchiwali? Wiadomo, że trzeba było przyłożyć ucho do drzwi. Ślady uszu zostały zabezpieczone na drzwiach, a później w toku kolejnych działań w ramach czynności dochodzeniowo-śledczych udało się wytypować sprawców i pobrano materiał porównawczy, czyli odwzorowania uszu. Wyszła opinia pozytywna, kategoryczna: to ślady uszu tego samego człowieka. Co za tym idzie udało się namierzyć sprawców włamań - tłumaczy insp. dr Borkowski.

Pobieranie odbitek uszu
Pobieranie odbitek uszu
Źródło: Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne

Przełomowe badania cheiloskopijne, czyli dotyczące czerwieni wargowej, prowadzili polscy naukowcy na prośbę Norwegów w 1998 roku. - To była sprawa kobiety, która mordowała swoje nowo narodzone dzieci poprzez zakładanie im na głowy torebki foliowej - podaje nasz rozmówca. Śledztwo wszczęto po tym, jak matka 19-dniowego niemowlęcia wezwała lekarza, twierdząc, że z jej dzieckiem jest coś nie tak. Lekarz stwierdził bezdech i ustanie akcji serca, dziecka nie udało się uratować. W poprzednich latach, jak podaje czasopismo naukowe "Problemy kryminalistyki" w artykule autorstwa Jerzego Kasprzaka i Beata Łęczyńskiej, zmarło troje dzieci tej samej kobiety w wieku 40, 10 i 2 dni.

W koszu na śmieci śledczy znaleźli foliowy worek ze śladami śluzu, śliny i krwi (badania DNA potwierdziły, że wydzieliny pochodziły od niemowlęcia). Podejrzewali, że mógł posłużyć do uduszenia dziecka, jednak w tym samym miejscu znajdowały się tampony, igły i strzykawki, których lekarz używał przy reanimacji. Czy ślady biologiczne mogły zostać przeniesione na worek?

Śledztwo trwało. Worek przekazano The Forensics Science Service w Londynie, gdzie badanie daktyloskopijne ujawniło ślady palców matki oraz "ślad przypominający odbitkę ust". Londyńskie laboratorium nie ustosunkowało się jednak do śladu warg. Dopiero Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji w Warszawie po porównaniu śladu z folii z próbką daktyloskopijną pobraną z ust dziecka i jego maską pośmiertną wydało opinię: ślady ust na folii pochodziły od zmarłego niemowlęcia.

Proces był szeroko komentowany przez prasę w Norwegii
Proces był szeroko komentowany przez prasę w Norwegii
Źródło: tvn24.pl

Dłoń w rękawiczce i hit

Sprawa prowadzona przez norweskie służby to tylko jedno z nietypowych wyzwań, przed którymi stanęli polscy śledczy. Zagadki rodem z niesławnego serialu CSI zdarzają się również na polskim podwórku.

- Dwóch biegłych z zakresu daktyloskopii, którzy wówczas byli pracownikami badawczo-technicznymi naszego instytutu, odtworzyło czytelność dłoni osoby, której zwłoki przez długi czas znajdowały się pod ziemią. Artykuł na ten temat zamieścili w "Journal of Forensic Sciences" - opowiada insp. dr Borkowski.

Jednym z biegłych, którzy pracowali przy tej sprawie, jest podkom. dr Krzysztof Klemczak. Jak tłumaczy, po trzech latach od zaginięcia mężczyzny związanego z przestępczością narkotykową wytypowano miejsce, w którym ukryto jego zwłoki. Zdradził je jeden ze sprawców w nadziei na zmniejszenie kary. - Nasi funkcjonariusze pojechali na miejsce, do podwarszawskiej miejscowości, i na jednej z posesji odkopano zwłoki - opowiada biegły. Teraz trzeba było potwierdzić, że należą one właśnie do zaginionego. Na pierwszy rzut oka nie udało się tego ocenić, stopień rozkładu zwłok był za duży.

Szczątki przez około trzy lata znajdowały się pod ziemią
Szczątki przez około trzy lata znajdowały się pod ziemią
Źródło: Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji

- Niemniej jednak lekarz medycyny sądowej i technik stwierdzili, że naskórek na dłoniach zachował się na tyle, że można by było coś dalej zadziałać roztworami lub działaniem mechanicznym. Została podjęta decyzja o odcięciu dłoni, zostały one dostarczone do laboratorium, gdzie podjęliśmy działania, by uzyskać odpowiedni materiał - wspomina podkom. dr Klemczak.

Pierwsza próba zakończyła się fiaskiem. Dłonie były pokryte piaskiem, po oczyszczeniu jednej z nich stało się jasne, że tkanka się rozpadła, a linie papilarne uległy zanikowi. Mimo kiepskich prognoz zajęto się drugą dłonią. Ta, wskutek osobliwego zbiegu okoliczności, była znacznie bardziej skora do współpracy.

- Ku naszemu olbrzymiemu zaskoczeniu była on skryta w rękawiczce lateksowej. Ta rękawiczka ochroniła dłoń na tyle, że były czytelne wszystkie linie papilarne, skóra była normalnie naciągnięta na paliczki, nie rozpadała się. Widać było postęp przemian woskowo-tłuszczowych, ale nadal linie papilarne były bardzo dobrze czytelne. Osuszyliśmy je i zrobiliśmy zdjęcie, to wystarczyło, żeby mieć materiał do przeszukania w systemie AFIS - relacjonuje nasz rozmówca. AFIS (skrót od ang. Automated Fingerprint Identification System, czyli Automatyczny System Identyfikacji Daktyloskopijnej) jest elektronicznym rejestrem daktyloskopijnym.

- Mieliśmy tak zwany hit, czyli potwierdzenie, że w naszej bazie znajduje się karta linii papilarnych osoby, od której został pobrany materiał - mówi podkom. dr Klemczak. Tożsamość denata udało się ustalić. - Dla nas ta sprawa była o tyle zaskakująca, że faktycznie to był okres trzech lat, kiedy zwłoki były zakopane dosyć głęboko. Całe ciało znajdowało się w jednym środowisku, a jedyną zmienną było to, że jedna dłoń była odziana w rękawiczkę lateksową.

Jedna z dłoni znajdowała się w rękawiczce
Jedna z dłoni znajdowała się w rękawiczce
Źródło: Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji

Biegły przyznaje jednak, że nie ma wiedzy, co dalej się w sprawie wydarzyło i czy zabójca został odnaleziony i ukarany. Nie wiadomo też, dlaczego zmarły w chwili śmierci miał na dłoni rękawiczkę.

- Nie za bardzo wiążemy się emocjonalnie ze sprawami. Może to jest trochę chłodne, ale to jest lepsze dla głowy. Nie chcę od samego początku zakładać, że to jest sprawa włamania do szopki, a to sprawa zabójstwa. I tu i tu trzeba znaleźć ślady - tłumaczy nasz rozmówca.

Łuska lepsza od pocisku

Tym razem rzeczywistość prześcignęła fikcję, bo gdyby w kryminalnym serialu nagle odkryto dogodnie i z niejasnych przyczyn zabezpieczoną dłoń, wszyscy filmożercy zgodnie orzekliby, że to ordynarny plot convenience, scenarzysta forsę wziął, a potem poszedł słuchać Budki Suflera, dwie gwiazdki.

Częściej jednak to popkultura brnie w bajkową narrację o odciskach placów zdejmowanych dzięki zdjęciom z miejskiego monitoringu i komendzie "zoom in". No i nie każdy z trudem i dzięki nieszablonowemu myśleniu odkryty ślad prowadzi do satysfakcjonującego finiszu.

- Trafiła do nas sprawa, która wróciła z Archiwum X. Dotyczyła zabójstwa, narzędziem zbrodni była broń palna. Była wcześniej badana, zarówno przez daktyloskopów, jak i przez mechanoskopów. Tamte ekspertyzy w jakimś stopniu ujawniły ślady linii papilarnych, ale nie nadawały się one do dalszej identyfikacji. My po latach zrobiliśmy trochę więcej. Rozebraliśmy tę broń na czynniki pierwsze, nawet zdjęliśmy okładziny, co nie jest standardową czynnością. Na broni, pod okładzinami, został ujawniony ślad linii papilarnych, który nadawał się do podjęcia działań - wspomina podkom. dr Klemczak. Czy jednak to pchnęło śledztwo dalej? Według naszego rozmówcy - prawdopodobnie nie.

Fikcją jest też taśmowe zdejmowanie linii papilarnych z pocisków wystrzelonych z broni palnej. - Wielkość przedmiotu determinuje możliwość podjęcia śladu. Z igły, szpilki - nie ma takiej możliwości, to za wąski przedmiot. Podobnie kulka o średnicy pięciu milimetrów nie da nam dostatecznie dużego obrazu. Pocisk z takiej typowej amunicji jak 9 mm Makarowa czy Parabellum też nie jest dla daktyloskopa zbyt wdzięcznym materiałem do działania. Ale już jest prawdopodobieństwo, że to, co zostanie na łusce, jesteśmy w stanie znaleźć. Zależy, co zostanie odciśnięte. Jeśli to jest centrum śladu i tam będziemy mieli bardzo dużo cech i ten ślad będzie bardzo rozbudowany, to jest szansa - tłumaczy biegły.

Z drugiej strony, czasami sami właściciele linii papilarnych ułatwiają daktyloskopom pracę. - Kolega ujawnił ślad linii papilarnych na strzykawce (to była sprawa narkotykowa). To było ciekawe, bo substancja zaciągnięta do strzykawki musiała być tak ciepła, że wpłynęła na strukturę strzykawki i osoba, która miała ją w ręku, odcisnęła w plastiku obraz swoich linii papilarnych - wspomina podkom. dr Klemczak.

Znakomitym nośnikiem, jak się okazuje, jest też papier. - Jesteśmy w stanie naszymi odczynnikami ujawnić ślady linii papilarnych pozwalające na identyfikację na materiałach, które zostały zabezpieczone 30 lub 40 lat temu - wskazuje biegły.

Do odzyskiwania niewidocznych śladów pozostawionych na papierze używa się między innymi roztworów chemicznych. - Jeśli zastosujemy odpowiednią technikę, środki chemiczne typu ninhydryna lub czerń amidowa, to nagle na białej kartce możemy zobaczyć ślad koloru czarnego, fioletowego lub różowego - tłumaczy insp. dr Borkowski. Jak zaznacza, w użyciu są specjalne komory ninhydrynowe oraz wiele substancji, stosowanych w zależności od specyfiki śladu.

Odbitki palców, pobierane przez Williama Jamesa Herschela w latach 1859-1860
Odbitki palców, pobierane przez Williama Jamesa Herschela w latach 1859-1860
Źródło: Wikipedia / William James Herschel

Czy numer 1302 nie żyje?

Nim jednak do gry weszły syntetyczne pędzle, komory ninhydrynowe i AFIS, daktyloskopia musiała wywalczyć sobie miejsce w panteonie technik kryminalistycznych. Pod koniec XIX wieku niemal niepodzielną władzę dzierżyła technika bertillonage, od nazwiska uczonego i funkcjonariusza Alphonse'a Bertillona. Był to system identyfikacji oparty na antropometrii (m.in. pomiarach i porównywaniu wzrostu i długości różnych części ciała). Entuzjaści daktyloskopii, próbujący włączyć ją do systemu identyfikacji osób, początkowo byli odprawiani z kwitkiem.

Jeden z tych początków daktyloskopia zawdzięcza niechęci kolonizatorów do wypłacania hinduskim żołnierzom wyższej renty, niż było to absolutnie konieczne. Indyjscy weterani, jak opisuje Jürgen Thorwald w książce "Stulecie detektywów", przychodzili odebrać pieniądze kilkukrotnie, korzystając z faktu, że dla europejskich urzędników wyglądali niemal identycznie. Nie podpisywali niczego, bo w większości nie umieli. Wszystko to obserwował brytyjski urzędnik William Herschel, już wcześniej zafascynowany tajemniczymi liniami odbitych palców. Gdy zażądał, by renciści w ten sam sposób poświadczali odbiór pieniędzy, proceder wielokrotnego pobierania renty zakończył się.

W 1877 roku, po kilkunastu latach metodycznego zbierania odcisków palców, które udowodniło Herschelowi, że linie papilarne są niezmienne i niepowtarzalne, urzędnik zaproponował nowe rozwiązanie naczelnikowi więzienia w Bengalu. Tamtejszy system miał poważny problem: w miejsce skazanych na ciężkie kary trafiały osoby skazane na kary lekkie lub całkowicie niewinne, a najgorsi przestępcy błyskawicznie wychodzili na wolność.

"Odcisk palca jest środkiem pozwalającym zawsze na stwierdzenie, czy aresztant jest identyczny ze skazanym już uprzednio przez sędziów. Wystarczy wywołać numer więźnia i zdjąć odcisk jego palca. Czy to ktoś inny, okaże się natychmiast. Czy nr 1302 nie żyje naprawdę, czy też podstawiono zwłoki? Trup ma dwa palce, mogące odpowiedzieć na to pytanie" - pisał pełen entuzjazmu Brytyjczyk w liście cytowanym przez Thorwalda.

Dziesięć dni później naczelnik więzienia przysłał uprzejmą, lecz stanowczą odmowę. Był przekonany, że pomysł Hershela jest bredzeniem trawionego gorączką umysłu.

Sadza na tynku

W tym samym czasie tysiące kilometrów dalej (choć wciąż na tym samym kontynencie) inny prekursor daktyloskopii, dr Henry Faulds wykładał w jednym z tokijskich szpitali fizjologię. Szkot nigdy nie słyszał o Herschelu ani jego eksperymentach, a jednak w 1880 roku skierował do brytyjskiego czasopisma "Nature" list traktujący o odciskach palców widocznych na odnalezionych w Japonii prehistorycznych glinianych skorupach, które obejrzał rok wcześniej.

"Porównanie tych odcisków z nowo sporządzonymi sprawiło, że zacząłem ogólnie studiować ów problem. Rysunek linii skóry palców nie ulega zmianie przez całe życie. Może zatem lepiej aniżeli fotografia służyć identyfikacji" - czytamy w artykule. Jednocześnie autor "Stulecia detektywów" podaje w wątpliwość romantyczną wersję "pierwszego kontaktu" z liniami papilarnymi, przedstawioną przez Fauldsa i zwraca uwagę, że zarówno Chińczycy, jak i Japończycy byli dobrze zaznajomieni z liniami papilarnymi i powszechną praktyką w Japonii (gdzie Faulds mieszkał) było na przykład wydawanie gościom gospód korespondencji za pokwitowaniem przy pomocy odcisku kciuka.

Fauldsowi przypisać można natomiast pierwszą znaną Europejczykom kryminalistyczną identyfikację daktyloskopijną. Gdy dom w jego sąsiedztwie został obrabowany, właściciel (znający upodobanie Szkota do zbierania odcisków palców) zwrócił jego uwagę na odciśnięte na białej ścianie ślady palców ubrudzonych sadzą. Gdy schwytano podejrzanego, lekarz poprosił władze o zgodę na pobranie od niego odcisków palców. Były inne niż te na murze. Kilka dni później złapano prawdziwego złodzieja i tym razem linie papilarne potwierdziły jego tożsamość.

Ten oraz kolejny przypadek kradzieży kazały Fauldsowi posunąć się w swoich rozważaniach dalej, niż zrobił to jego indyjsko-brytyjski odpowiednik. Podczas gdy Herschel chciał sprawdzać, czy człowiek osadzony w więzieniu to ten sam, który został skazany, Faulds proponował zbieranie odcisków palców na miejscu przestępstwa.

Mierzenie głowy na potrzeby bertillonage
Mierzenie głowy na potrzeby bertillonage
Źródło: Wikipedia

Gdy Herschel (który w międzyczasie wrócił do ojczyzny) przeczytał, że ktoś na łamach "Nature" przypisuje sobie jego odkrycie, nad którym pracował przez kilkanaście lat, natychmiast przygotował własny list do czasopisma, w którym deklarował pierwszeństwo odkrycia linii papilarnych. Krewki Faulds uznał to za wyzwanie i zaczął rozsyłać propozycje współpracy do naukowców (między innymi do Charlesa Darwina) oraz do Scotland Yardu i paryskiej policji. Brytyjczycy jednak uznali go za oszusta, a Francuzi nawet nie kłopotali się odpowiedzią. Nieszczęśliwie dla Fauldsa na salony kryminalistyki wchodził (też nie bez oporów) Alphonse Bertillon ze swoją nowatorską metodą antropometrii. Linie papilarne musiały zaczekać - dwiema ostatnimi dekadami XIX wieku zawładnęło mierzenie długości prawego ucha, lewej stopy, szerokości policzków i ośmiu innych elementów.

Pierwsze wyroki

Pierwszym krajem, który wprowadził system identyfikacji daktyloskopijnej, była w 1892 roku Argentyna. I już w tym samym roku odciski palców okazały się nieocenioną pomocą dla śledczych, gdy 29 lipca 27-letnia Francisca Rojas została znaleziona w swoim domu z obrażeniami szyi. Jej dzieci (sześcioletni Ponciano i czteroletnia Feliza) zostały zamordowane. Francisca oskarżała o zbrodnię swojego sąsiada, Pedra Ramóna Velázqueza. Twierdziła, że mężczyzna był zazdrosny, bo odrzuciła jego zaloty. Jednak krwawy odcisk palca na framudze drzwi, za którymi znajdowały się ciała dzieci, opowiedział inną historię. Francisca poderżnęła gardła Ponciano i Felizy, by móc wziąć ślub ze swoim nowym partnerem. Przyznała się i została skazana.

Odcisk prawego kciuka Franciski Rojas
Odcisk prawego kciuka Franciski Rojas
Źródło: Wikipedia

Szybko w ślady Argentyny poszły Indie, a pierwszym człowiekiem tam skazanym na podstawie odcisku palca był mężczyzna o imieniu Charan. Ślad jego kciuka znaleziono na portfelu zamordowanego w 1898 roku zarządcy plantacji herbaty. Wówczas jednak sąd zdecydował się skazać Charana wyłącznie za rabunek - wydanie wyroku kary śmierci wyłącznie na podstawie wynalazku tak nowego jak odciski palców wydawało się nie do pomyślenia.

Prawdziwym przełomem była sprawa morderstwa popełnionego 27 marca 1905 roku w Deptford we wschodnim Londynie. Ofiarą brutalnej zbrodni padli siedemdziesięciokilkuletni handlarz farbami i jego żona. Świadkowie widzieli dwóch młodych mężczyzn, którzy wybiegli ze sklepiku, jednak nikt nie przyjrzał im się dokładnie.

Ustalenia Scotland Yardu były następujące. Morderca (jak się później okazało: mordercy) zapukał wczesnym rankiem do drzwi sklepu, udając klienta. Pan Farrow zszedł na parter, by go obsłużyć, i został napadnięty. Widoczne w całym sklepie rozbryzgi krwi sugerowały, że staruszek kilkakrotnie się podnosił, prawdopodobnie po to, by uniemożliwić napastnikowi dotarcie do śpiącej na piętrze pani Farrow. Jego wysiłki spełzły na niczym - kobieta leżała w łóżku z rozbitą czaszką, cztery dni później zmarła w szpitalu w Greenwich, nie odzyskawszy przytomności. Jej mąż skonał w sklepie przed przybyciem pomocy.

Pod łóżkiem pani Farrow znaleziono opróżnioną kasetkę na pieniądze. Z rachunków w sklepie wynikało, że mogło się w niej znajdować najwyżej dziewięć funtów. W przeliczeniu na dzisiejszą wartość funta - około 1200.

Na miejscu zbrodni obecny był między innymi zastępca komisarza Melville Macnaghten, żywo interesujący się daktyloskopią. Zabezpieczył kasetkę, na której lakierowanej powierzchni znaleziono tłustą plamkę - odcisk kciuka mordercy.

Ten odcisk okazał się kluczowy dla sprawy. Jako podejrzanych o zabójstwo i rabunek wytypowano braci Alberta (20 lat) i Alfreda (22 lata) Strattonów, jednak podstawy tego oskarżenia były dość kruche. Jeden z policjantów podsłuchał w pubie rozmowę, z której wynikało, że znanych policji braci "można by posądzić" o morderstwo. Uciekających ze sklepu mężczyzn widziały trzy osoby. Mleczarz Henry Alfred Jennings nie zidentyfikował Strattonów, a Ellen Stanton i Henry Littlefield rozpoznali tylko jednego z nich, Alfreda.

Odcisk kciuka na kasetce należał właśnie do starszego z braci.

Przed oskarżycielami stanęło trudne zadanie wytłumaczenia ławie przysięgłych oraz sędziemu, na czym polega daktyloskopia i jak duża jest jej wiarygodność. Konieczna była między innymi demonstracja, w ramach której prokurator pobrał odciski od ławników.

6 maja 1905 roku zapadł wyrok skazujący obu braci na powieszenie. Według obserwatorów Alfred i Albert, słysząc sentencję, zerwali się na nogi, złorzecząc i obwiniając sobie nawzajem, rozwiewając w ten sposób wszelkie wątpliwości co do swojej winy. Wyrok wykonano 17 dni później.

Czytaj także: