Przed II wojną światową "Ślepy Antek" był postrachem poznańskiego Chwaliszewa. Do historii przeszedł jednak jako bohater. To on miał być kluczowym ogniwem akcji "Bollwerk", w wyniku której spłonęły niemieckie magazyny z ciepłą odzieżą. Legenda głosi, że strażaków gaszących pożar "witał" Mazurek Dąbrowskiego puszczony z zarekwirowanych wcześniej Polakom gramofonów wystawionych z magazynów, podczas przesłuchania zaś "Ślepy Antek" miał przegryźć gardło gestapowcowi.
21 lutego 1942 roku od rana nad centrum Poznaniem unosiła się łuna ognia i gęsty dym. Paliły się magazyny wojskowe w porcie nad Wartą. W pożarze spłonęły między innymi ciepła odzież, buty i koce pochodzące ze zbiórek w III Rzeszy dla żołnierzy walczących na froncie wschodnim w czasie rosyjskiej zimy.
Wszystko wskazywało na to, że doszło do awarii instalacji elektrycznej. Ale ten pożar nie był przypadkiem. To efekt brawurowej akcji "Bollwerk" (nazwa od niemieckiego słowa oznaczającego wał ochronny) - największej akcji dywersyjno-sabotażowej Polskiego Państwa Podziemnego w Poznaniu.
- W wyniku śmiałego, a zarazem dobrze zaplanowanego uderzenia Lotnego Oddziału Dywersji Bojowej Wielkopolskiego Kierownictwa Związku Odwetu Związku Walki Zbrojnej - Armii Krajowej zniszczeniu uległy ważne ze strategicznego punktu widzenia zapasy, zmagazynowane na terenie portu rzecznego w Poznaniu. Niestety, niemal wszyscy uczestnicy akcji zapłacili najwyższą cenę - zostali zamordowani bądź zamęczeni w niemieckich więzieniach i obozach koncentracyjnych - wspominał przed laty Ludwik Misiek ze Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Jednym z bohaterów akcji była postać nieoczywista - "Ślepy Antek", juchta (czyli po poznańsku chuligan, łobuz) z Chwaliszewa, dzielnicy sąsiadującej z portem.
Woźnica z kryminalną przeszłością
Pseudonim Antoniego Gąsiorowskiego nie był przypadkowy - w młodości, w 1916 roku, w bójce stracił oko. - Stracił je jeszcze w dzieciństwie. Miał mu je wybić syn hrabiego. Później ten hrabia, chcąc zadośćuczynić złemu czynowi swojego syna, ufundował Antoniemu sztuczne oko. A jak na tamte czasy to było coś wielkiego - mówi Karolina Dąbrowska-Wiśniewska, przewodnik po Poznaniu.
"Ślepy Antek" urodził się podpoznańskiej Wierzenicy w 1901 roku. Trudna sytuacja rodzinna zmusiła go do tego, by już po ukończeniu czwartej klasy podjąć pracę zarobkową. Najpierw wykonywał różne prace sezonowe, aż wreszcie w 1919 roku znalazł stałą posadę, dla której przeprowadził się do Poznania. - Pracował jako woźnica firmy C.Hartwig i drobny handlowiec - wyjaśnia Dąbrowska-Wiśniewska.
Z czasem stał się najważniejszą osobą na Chwaliszewie - przywódcą miejscowej bandy.
Dąbrowska-Wiśniewska: - Był typowym juchtą chwaliszewskim: z jednej strony chuliganem i rzezimieszkiem, ale jednak z etosem moralnym i z zasadami.
Liczył się z nim każdy i znał go każdy. Budził respekt.
Dąbrowska-Wiśniewska: - Kiedyś, podczas jednej z wycieczek po mieście, usłyszałam od jednego z uczestników, że kiedy jakiś chłopak chciał się umówić z jego babcią, to musiał mieć zgodę Gąsiorowskiego.
O jego wybrykach informowały co pewien czas lokalne gazety. Jak w 1934 roku, gdy w restauracji, w której pracował jego brat, wdał się awanturę z pracownikiem zwaśnionym z bratem.
Do zdarzenia doszło 27 kwietnia.
"Kurier Poznański": "Około północy przyszedł do lokalu brat Gąsiorowskiego, Antoni, w stanie podchmielonym. Z bratem swym oraz właścicielem lokalu i innemi osobami zaczęli popijać przy bufecie, przyczem Gąsiorowski Antoni odgrażał się Andrzejewskiemu, za rzekomą obrazę brata".
Walenty Andrzejewski ukrył się przed "Ślepym Antkiem" w separatce. Gdy ten go tam znalazł, doszło do szarpaniny, którą przerwał właściciel lokalu.
"Gąsiorowski co chwilę wyciągał składany scyzoryk i krzyczał 'usuńcie go, bo go przebiję'. Po zażegnaniu awantury wszyscy usiedli przy wspólnym stole i powaśnieni na wniosek właściciela lokalu mieli zapić zgodę. (...) W pewnym momencie Gąsiorowski wyciągnął przygotowany nóż i zadał nim cios w skroń Andrzejewskiemu. Nóż pozostał w ranie. Wezwano policję i pogotowie ratunkowe, które Andrzejewskiego odwiozło do szpitala. Stan Andrzejewskiego był bardzo ciężki, gdyż uraz uszkodził czaszkę, tak że musiano przeprowadzić bardzo poważną operację. Według orzeczenia asystenta szpitala miejskiego uraz cielesny spowodował u Andrzejewskiego stałe upośledzenie stanu psychicznego" - pisał "Kurier Poznański".
Gąsiorowski za dźgnięcie nożem pracownika lokalu trafił na rok do więzienia - podawała 3 sierpnia gazeta.
O wyroku dla "Ślepego Antka" dziennik informował w tym samym wydaniu, w którym najważniejszą wiadomością była śmierć urodzonego w Poznaniu prezydenta Niemiec Paula von Hindenburga.
"Wieść o śmierci prezydenta Hindenburga rozeszła się po całej Rzeszy lotem błyskawicy. Ogłosiły ją rozgłośnie wszystkich radjostacyj niemieckich (...) Wiadomość o śmierci Hindenburga podał przez mikrofon dr. Goebbels, który wygłosił krótkie przemówienie żałobne. Po półgodzinnej przerwie zarządzonej na znak żałoby dr. Goebbels po raz drugi zabrał głos przed mikrofonem, obwieszczając słuchaczom szereg ustaw, które zostały uchwalone na wczorajszem wieczornem oraz nocnem posiedzeniu gabinetu Rzeszy. Ustawy powyższe dotyczą połączenia urzędu kanclerza z urzędem prezydenta Rzeszy, pogrzebu zmarłego prezydenta na koszt państwa itp." - pisał "Kurier Poznański", dodając, że pełnię władzy w Niemczech przejmuje właśnie Adolf Hitler.
Nikt wtedy nie mógł przypuszczać, że za jego sprawą Antoni Gąsiorowski zapisze się w historii jako bohater, choć będzie go to kosztowało najwyższą cenę.
Jak Antek został żołnierzem
W czasie II wojny światowej Gąsiorowski wypowiedział prywatną wojnę okupantom. Napadał z kolegami na Chwaliszewie na podchmielonych Niemców i zabierał im broń. A że firma Hartwig, dla której pracował, miała swój magazyn w porcie rzecznym na Warcie w Poznaniu i "Ślepy Antek" doskonale znał okolicę, zainteresował się nim dowódca plutonu dywersyjno-sabotażowego Wielkopolskiego Kierownictwa Związku Odwetu w Poznaniu starszy sierżant Michała Garczyk. Podoficer ten poszukiwał żołnierzy zdolnych do rozpoznania portu w związku z przygotowywaną akcją jego zniszczenia.
Pluton, którym dowodził Garczyk, liczył około 40 osób. Jego specjalnością był sabotaż przemysłowy i transportowy. W skład plutonu wchodzili głównie podoficerowie Wojska Polskiego. Tymczasem Antoni Gąsiorowski nie był nawet w wojsku - jako osoba z niepełnosprawnością zwolniony był ze służby. Ale miał coś, czego nie mieli inni - cenną wiedzę o porcie.
Dąbrowska-Wiśniewska: - Była to akcja bardzo dobrze przygotowywana i bardzo ważnym jej elementem było pozyskanie lokalsów. "Ślepy Antek" był kandydaturą doskonałą, jak nikt inny znał teren i znał ludzi.
Port nie był przypadkowym celem. Na przełomie lat 1941 i 1942 w całej III Rzeszy przeprowadzana była wielka zbiórka ciepłej odzieży dla żołnierzy walczących na froncie wschodnim. Hitler nie przewidział bowiem, że działania pod Moskwą toczyć się będą aż do zimy. Poznań był jednym z największych punktów przeładunkowych wspomnianych darów.
15 stycznia 1942 roku Antoni Gąsiorowski został zaprzysiężony jako żołnierz Związku Walki Zbrojnej i otrzymał zadanie zorganizowania sekcji rozpoznawczo-wykonawczej akcji "Bollwerk". Wprowadził do organizacji swojego brata Władysława i pięciu kolegów ze swojej "eki" (banda w gwarze poznańskiej): Mariana Aniołę, Michała Śmigielskiego, Stanisława Kaliszana, Leonarda Kolanaka i Stanisława Sztukowskiego. Dwóch z nich pracowało jako robotnicy w porcie.
Jak pisze w "Kronice Miasta Poznania" Marian Woźniak, autor "Encyklopedii Konspiracji Wielkopolskiej 1939-1945", Antoni Gąsiorowski brał udział we wszystkich wyprawach rozpoznawczych na terenie portu i przedstawiał na nich swoje pomysły.
Wyglądało to jak wypadek
Akcję przeprowadzono w nocy z 20 na 21 lutego 1942 roku. Wszystko zaczęło się jednak już po południu, gdy dwaj robotnicy z portu - Henryk Golimowski i Henryk Zielazek - podłączyli do instalacji elektrycznej w jednym z budynków przygotowany wcześniej piecyk elektryczny.
Dąbrowska-Wiśniewska: - W piecyku zainstalowano specjalny mechanizm zegarowy, który w odpowiednim momencie miał się uruchomić i spowodować pożar. Oczywiście wszystko miało wyglądać na przypadek, na zwarcie.
Tak też się stało - pierwotnie biegli jako przyczynę pożaru wskazali właśnie awarię instalacji.
Zbiórkę ustalono na godzinę 21:18.
Władysław Laube, który sprawował opiekę nad magazynem Posener Gumiwerke, nie odniósł wieczorem klucza do magazynu do zakładu na Starołęce. A Tomasz Maćkowiak i "Ślepy Antek" zorganizowali z kolei klucze do dwóch kolejnych. Dzięki temu dwunastu mężczyzn przedarło się na teren portu i podłożyło ogień jednocześnie w sześciu składach. A że większość z budynków była drewniana i przylegała do siebie, to w okamgnieniu w ogniu stanął cały port.
Tuż przed akcją lub już w jej trakcie "Ślepy Antek" wraz z kompanami wywieźli z magazynów żywność. Mąka, cukier i groch miały trafić do najbardziej potrzebujących rodzin konspiratorów. Kradzież tę potwierdzają dokumenty gestapo.
Dąbrowska-Wiśniewska: - Pożar zauważony został, według niemieckich dokumentów, o godzinie 5 nad ranem. Alarm podniesiono jednak dopiero wtedy, gdy upewniono się, że to, co miało spłonąć, zostało przez ogień strawione, a uczestnicy akcji bezpiecznie opuścili port.
Legenda mówi, że strażacy, którzy przyjechali na miejsce jako pierwsi, usłyszeli Mazurka Dąbrowskiego puszczonego z wystawionych z magazynów gramofonów zarekwirowanych Polakom. To - jak pisał w "Kronice Miasta Poznania" Marian Woźniak - także miało być dzieło "Ślepego Antka".
Dąbrowska-Wiśniewska: - Ta historia dodaje takiego patriotycznego rysu całej tej akcji. Bardzo pasuje też do chuligana-bohatera. Do tego, jaki był i jakie miał podejście do patriotyzmu. Jest to bardzo prawdopodobne, choć z pozoru wydaje się mało realne.
22 lutego 1942 roku wydawana w Poznaniu gazeta NSDAP "Ostdeutscher Beobachter" podała, że z ogniem w porcie od około godziny 7 rano walczyło sześć zastępów straży pożarnej. Nad miastem unosiła się już wtedy łuna ognia. "Ściany płomieni promieniujące z centrum szybko pochłonęły szopę głęboką na 60 metrów w jednym morzu ognia, tak że straż pożarna musiała skupić się na ochronie i ratowaniu sąsiedniego magazynu" - czytamy.
Akcję gaśniczą utrudniał spadek ciśnienia wody w miejskim wodociągu, wskutek czego strażacy musieli zaopatrywać się w wodę z Warty. Dogaszanie pożaru trwało do popołudnia.
Akcja "Bollwerk" okazała się największym sukcesem plutonu Michała Garczyka. Sukcesem, który "Ślepy Antek" uznał, że należy opić. Zabrał więc kumpli ze swojej eki do jednego ze swoich dwóch ulubionych barów - u volksdeutscha Koniecznego. Kazał mu zamknąć lokal, zasłonić okna, wydać im kolację i pod żadnym pozorem nie wzywać policji. Właściciel baru, znając porywczość swojego stałego klienta, nie śmiał postąpić inaczej.
W akcji zniszczono kilka ton żywności, materiałów budowlanych, chemikaliów, 5000 opon, 500 dętek samochodowych, bele jedwabiu spadochronowego oraz ogromne zapasy ciepłej odzieży dla żołnierzy Wehrmachtu walczących na froncie wschodnim. Według szacunków armia niemiecka poniosła wskutek pożaru straty o wartości przynajmniej 1-1,5 mln ówczesnych marek.
Na polecenie generała Władysława Sikorskiego ambasador RP w Moskwie Stanisław Kot 18 marca 1942 roku poinformował o zakończonej sukcesem akcji samego Józefa Stalina.
Przegryzł gardło gestapowcowi
Dzień po tym, jak magazyny w porcie rzecznym spłonęły, niemiecka policja zatrzymała i brutalnie przesłuchała około 60 osób, pracowników portu. Żaden z nich nie przyznał się do winy. Wszyscy zostali zwolnieni po tym, gdy biegli jako przyczynę pożaru wskazali zwarcie instalacji elektrycznej.
Mimo to gestapo dalej prowadziło intensywne dochodzenie, które doprowadziło do zatrzymania niemal wszystkich uczestników akcji. Wielu z nich zginęło wskutek tortur.
Antoniego Gąsiorowskiego zatrzymano 25 czerwca 1943 roku. Był wtedy w pracy, rozładowywał towar. Przy zatrzymaniu stawił opór. Zmarł kolejnego dnia, skatowany po tym, jak podczas przesłuchania rzucił się na przesłuchującego go gestapowca i przegryzł mu gardło.
Większość uczestników akcji została 16 listopada 1943 roku skazana na karę śmierci. Egzekucje przeprowadzono miesiąc później. Niemcy w czasie procesu nie wymienili nazwiska "Ślepego Antka".
Zapomniany bohater
Jego udziału w akcji długo nie udawało się potwierdzić. Gdy w 1982 roku przy ulicy Estkowskiego stanął ufundowany przez mieszkańców miasta pierwszy w Poznaniu pomnik upamiętniający bohaterów Armii Krajowej - uczestników akcji "Bollwerk", początkowo zabrakło na tablicy jego nazwiska.
Dąbrowska-Wiśniewska: - Antoni Gąsiorowski, czyli główny bohater akcji "Bollwerk", został dodany później.
Jak wspominał Marian Woźniak, inicjator powstania pomnika, osób, które miały wiedzę o akcji i jej uczestnikach szukali z doktorem Zenonem Szymankiewiczem na własną rękę od 1970 roku. Świadkowie mieli opory, by o niej opowiadać, bali się bowiem o swoje bezpieczeństwo.
Gdy w 1981 roku (podczas stanu wojennego!) zapadła decyzja o powstaniu pomnika, jego inicjatorzy próbowali potwierdzić uczestnictwo "Ślepego Antka" w akcji i jego dalsze losy. "Śmierć Antoniego Gąsiorowskiego potwierdzała tylko legenda. Narodził się wówczas pomysł, by tablicę pamiątkową zaprojektować w taki sposób, by po potwierdzeniu faktów można było nazwisko A. Gąsiorowskiego uzupełnić" - pisał w "Kronice Miasta Poznania" Woźniak.
Pomnik odsłonięto 21 lutego 1982 roku, w 40. rocznicę akcji.
Dąbrowska-Wiśniewska: - Ma kształt płomienia, są na nim także znaki Polski Walczącej oraz orła jako symbolu polskości.
Dopiero w dniu odsłonięcia pomnika, już wieczorem, na nieoficjalnym spotkaniu, Woźniakowi i Szymankiewiczowi udało się porozmawiać z osobami, które szczegółowo opowiedziały o roli "Ślepego Antka" i o jego dalszych losach.
Datę jego śmierci udało się jednak ustalić dopiero w latach dziewięćdziesiątych. W 1995 roku odnaleziono jego syna Stanisława. Ten przekazał, że z rąk gestapo zginął nie tylko jego ojciec, ale też jego brat Władysław i siostrzeniec Henryk Kwiatkowski. Jego matkę aresztowano jako "żonę największego polskiego bandyty", a ich wyrzucono na bruk. Opowiadał, że ojciec przeczuwał, iż może zostać zatrzymany. Jego matce miał powtarzać, że jeśliby tak się stało, ma wychować dzieci na dobrych Polaków. O tym, jak zginął ojciec, i że przed śmiercią zdążył przegryźć gardło gestapowcowi, dowiedzieli się od pielęgniarki ze szpitala przy ulicy Łąkowej.
W 2015 roku "Ślepy Antek" został patronem zaułku przy ulicy Czartoria na Chwaliszewie. Dwa lata później, w 75. rocznicę ataku konspiratorów, przy ulicy Szyperskiej w Poznaniu odsłonięto skwer noszący imię bohaterów akcji "Bollwerk".
Antoni Gąsiorowski stał się też bohaterem książki. W swoich retrokryminałach umieścił go Piotr Bojarski. Gąsiorowski pomaga w śledztwie głównemu bohaterowi powieści - komisarzowi Zbigniewowi Kaczmarkowi.
- Dwie setki berbeluchy, byle szybko! Gruby Jasiu (właściciel drugiego ulubionego baru "Ślepego Antka" - red.) był tak przejęty, że nie odniósł się do niesprawiedliwej oceny trunku serwowanego pod jego strzechą. Zamiast tego skłonił się wpół i zabrał do nalewania wódki. Ślepy Antek nie zamierzał jednak ułatwić Kaczmarkowi sprawy. - Ze szkiełami nie piję. - Wzdrygnął masywnymi barkami jakby chciał w ten sposób powiedzieć do policjanta, żeby dał mu wreszcie spokój. - Jak tam Antek chcesz. - Jaki tam znowu Antek? Bruderszaftu nigdy nie wypiliśmy - Wszystko jeszcze przed nami. Pełne wściekłości oko juchty spojrzało przez moment na komisarza odrobinę łagodniej. - Po co ta cała szopka, panie szkieł? Do stolika podszedł wystraszony Gruby Jasiu. Drżącą ręką ustawił na nierównym blacie dwie musztardówki z zimną siwuchą oraz talerzyk. W occie pływał żółtawy śledź nie pierwszej, a być może i nie drugiej świeżości. - Rybka na koszt firmy - jęknął właściciel przybytku, chcąc się zapewne przypodobać stróżowi prawa. Kaczmarek odczekał, aż właściciel speluny zniknie za szynkwasem, a potem podsunął lekko szkło w stronę swojego rozmówcy. Po prośbie przyszedłem - odezwał się spokojnym tonem człowieka, który zdaje sobie sprawę, że musi przekonać do siebie nieobliczalnego furiata.Piotr Bojarski, "Pętla"
"Wenecja" ze znikającą rzeką
Po Chwaliszewie z czasów "Ślepego Antka" zostało niewiele. W okresie międzywojennym malowniczy charakter nadawały dzielnicy charakterystyczny most, kilkupiętrowe secesyjne kamienice, spichlerze i port rzeczny. Nazywano ją "poznańską Wenecją".
Działało tu 150 sklepów, warsztatów, restauracji czy miodosytni. Funkcjonowały m.in. wytwórnia broszek, fabryka laczków, stolarnie, destylatornie, fabryka zapałek czy wytwórnia wódki. Dzielnica ta jednak w zasadzie nigdy nie cieszyła się dobra sławą - znana była właśnie z "juchty", czyli z miejscowych chuliganów, którzy swoje porachunki zwykli załatwiać przy pomocy pięści i noża.
II wojna światowa boleśnie doświadczyła Chwaliszewo. Zniszczenia sięgnęły 90 procent. Na ulicy Chwaliszewo ocalało 9 z 90 budynków, na ulicy Siennej ostał się zaledwie fragment jednego domu, a po ulicach Bednarskiej, Owocowej i Nadbrzeżnej nie został nawet ślad.
Chwaliszewo odbudowano w latach 1956-1960. A w drugiej połowie lat 60. "bohaterem dzielnicy" został most. A w zasadzie to, co się pod nim znajdowało.
"Most ten – stalowy, o jednym półkolistym przęśle, leży sobie po prostu na trawce. Nie jest to most wyrzucony na złom! Ruch po moście odbywa się normalnie. Nie miałby z mostu pociechy kandydat na samobójcę. Przekroczywszy barierkę znalazłby się nie ponad przepaścią, lecz na zielonej łączce. Aliści są to już ostatnie dni Mostu Chwaliszewskiego. W najbliższym czasie przyjdą spawacze i potną most na stalowe części. Wyjaśniam jego tajemnicę. Most łączył dwa brzegi jednego z trzech koryt Warty. Koryto zasypano. Główny nurt rzeki obramowano efektowną obudową. Ustawiono w innym miejscu nowy most nadając mu imię Bolesława Chrobrego. Jadąc szlakiem warszawskim do Poznania nie będzie się już błądziło po ciasnym Chwaliszewie. Wprost z trasy wlotowej wpadać się będzie na Garbary i na piękny poznański rynek Starego Miasta” - opisywał 12 lipca 1970 r. w jednej z gazet dziennikarz Roman Burzyński.
Za sprawą zasypania starego koryta Warty Chwaliszewo przestało być wyspą. O istnieniu mostu przypomina dziś podświetlana instalacja w formie dawnego przęsła.
Podczas walk o Poznań w 1945 roku port został zniszczony w 95 procentach. Nigdy go w pełni nie odbudowano. Dzisiaj na jego obszarze stoją budynki mieszkalne.
Autorka/Autor: Filip Czekała
Źródło: TVN24 Poznań, PAP
Źródło zdjęcia głównego: NAC