Rada Warszawy potępiła łamanie praw człowieka w Chinach i pacyfikację pokojowych demonstracji Tybetańczyków. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. - To bezpodstawne oskarżenia - grzmią chińscy dyplomaci. Są też oni oburzeni zaproszeniem Dalajlamy do Warszawy.
Pod koniec marca, w "imieniu mieszkańców Warszawy poruszonych tragedią Tybetu", stołeczni działacze PiS zaapelowali do prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz o nawiązanie współpracy z rządem Tybetu na uchodźstwie. Zaś 3 kwietnia Rada Warszawy przyjęła tekst wspierający mieszkańców Tybetu.
"Rada Warszawy stanowczo protestuje przeciwko łamaniu przez władze chińskie praw człowieka, w tym w szczególności przeciwko brutalnemu pacyfikowaniu pokojowych i wolnościowych manifestacji Tybetańczyków" - brzmi fragment uchwały. Chińczycy poczuli się dotknięci. Bo nie dość, że stołeczni rajcy nie zaproponowali jednocześnie
kontaktów z chińskim administratorem urzędującym w Lhasie. To jeszcze - ich zdaniem - są bezpodstawnie oskarżani. Interweniowali w polskim MSZ.
"MSZ nie może mówić, co mają robić radni"
Do samorządu stołecznego z MSZ trafiła notatka, w której rząd chiński żąda, by podobna sytuacja się nie powtórzyła. W notatce MSZ czytamy: "W czasie spotkania 11 kwietnia dyplomata wydziału politycznego Ambasady ChRL w Warszawie pani Yu Ruilin wyraziła ogromne niezadowolenie i sprzeciw strony chińskiej wobec stanowczych i bezpodstawnych oskarżeń rządu ChRL". Pani Yu Ruilin oświadczyła, że zamieszki w Tybecie nie były pokojowymi demonstracjami. Wyraziła również dezaprobatę z faktu zaproszenia Dalajlamy na sesję Rady Warszawy.
Ponadto MSZ odpowiedziało Chińczykom, że "nie jest władne" udzielać wskazówek niezależnemu samorządowi.
Dalajlama nadal mile widziany
Naszą intencją nie było prowokowanie not dyplomatycznych. protest
Nie ten szczebel
Karol Karski (PiS), były wiceszef MSZ uważa, że zapraszanie na sesję rady miejskiej szefa rządu emigracyjnego jest nietaktem. - Widać, że władze Chin nie dostrzegły różnicy szczebla i potraktowały naszych radnych z najwyższą powagą - komentuje Karski. Warszawscy radni nie widzą problemu w angażowaniu się w sprawy międzynarodowe. - Gdy władze Warszawy poparły ukraińską pomarańczową rewolucję, nikt nie mówił, że to niestosowne. W sprawie Tybetu podjęliśmy tylko stanowisko. Musimy reagować, gdy łamane są prawa człowieka - mówi Jarosław Szostakowski, radny PO.
Źródło: "Gazeta Wyborcza Stołeczna"