Wniosek o postawienie b. ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro przed Trybunał Stanu to sygnał dla polityków, że zawsze mogą zostać rozliczeni - stwierdziła w "Jeden na jeden" marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska. Sejm będzie dzisiaj głosował nad tym wnioskiem, potrzeba większości kwalifikowanej, czyli 3/5 głosów.
PO, PSL i SLD opowiedziały się w czwartkowej debacie za postawieniem b. ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu. Przeciw były PiS i Zjednoczona Prawica. O losach wniosku Sejm zdecyduje w piątkowych głosowaniach.
Kidawa-Błońska stwierdziła, że wniosek o TS dla Ziobry to ostrzeżenie, że jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny "dokonał rzeczy, których polityk nie powinien robić". - Wiele rzeczy nie powinno mieć miejsca, pewne działania nie powinny mieć miejsca, bo one zdecydowanie wykraczały poza polskie prawo i nawet czasami naruszały konstytucję - dodała.
- Chciałabym, żeby pan Ziobro stanął przed Trybunałem i wyjaśnione zostały pewne rzeczy, które przez wiele lat bulwersowały opinię publiczną - powiedziała, pytana jak zagłosuje w piątkowym głosowaniu.
"Trybunał to nie jest odwet"
Marszałek Sejmu zaprzeczyła, że sprawa Ziobry przysporzy mu popularności przez wyborami i zrobi z niego "męczennika". Dodała, że także wolałaby, by głosowanie nie odbywało się na ostatnim posiedzeniu Sejmu, ale tak pracowała komisja odpowiedzialności konstytucyjnej.
- Trybunał to nie jest odwet. To jest sprawdzenie, czy nie została naruszona konstytucja. Każdy polityk powinien mieć w głowie to, kiedyś łamiąc prawo czy wykraczając poza prawo, prowadząc politykę, może się z czymś takim spotkać.
"Jestem zażenowana", "bardzo wiele niezręczności"
Kidawa-Błońska była także pytana o spotkanie szefowej MSW Teresy Piotrowskiej z prezydentem Andrzejem Dudą. Stwierdziła, że odrzucenie zaproszenia nie było "przepychankami" z kancelarią prezydenta, a zbiegiem "bardzo wielu niezręczności". - Jestem trochę tym zażenowana - stwierdziła.
Wyjaśniła, że pierwsze zaproszenie pojawiło się, kiedy trwały negocjacje, więc prezydent "zaprosił minister w nieszczęśliwym momencie" i gdyby do spotkania doszło, to otrzymałby niepełną informację dot. uchodźców.
Kidawa-Błońska stwierdziła także, że złamaniem dobrego obyczaju jest brak zaproszenia z kancelarii prezydenta na spotkanie z premier Ewą Kopacz. Przekonywała, że prezydent Lech Kaczyński na początku kadencji zaprosił ówczesnego premiera Donalda Tuska na rozmowę. (W rzeczywistości w grudniu 2005 roku, gdy urząd prezydenta obejmował Lech Kaczyński premierem był Kazimierz Marcinkiewicz. Donald Tusk stanął na czele rządu dopiero w listopadzie 2007 roku - red.)
- W dobrym zwyczaju jest to, że obejmując urząd (prezydent - red.) spotyka się i mówi się o planach, jak chciałoby się współpracę, nawet przez tak krótki okres jak do wyborów - prowadzić - dodała.
Autor: pk/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24