|

Były szef BOA: policjant mógł zostać odebrany jako bandyta

Nieumundurowani policjanci podczas protestu na placu Powstańców Warszawy
Nieumundurowani policjanci podczas protestu na placu Powstańców Warszawy
Źródło: TVN24

Wojciech Majer służył w jednostkach antyterrorystycznych 26 lat, w tym od 2008 roku jako zastępca dowódcy do spraw bojowych. Służbę w mundurze zakończył w 2016 roku jako dowódca Centralnego Pododdziału Kontrterrorystycznego Policji "BOA" ( Biura Operacji Antyterrorystycznych) - Ta służba to setki skutecznych operacji, gdy uwalnialiśmy porwanych, zakładników. Mamy być znani z zatrzymywania najbardziej niebezpiecznych przestępców, a nie z bicia kobiet czy demonstrantów - podkreśla w rozmowie z tvn24.pl.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Robert Zieliński: Policyjni antyterroryści, których obawiali się najpoważniejsi polscy przestępcy, dziś zasłynęli z bicia kobiet. Jak pan ocenia wydarzenia z placu Powstańców Warszawy?

Wojciech Majer: Mam świadomość, że renoma BOA, na którą pracowały pokolenia funkcjonariuszy, jest zagrożona, jak chyba nigdy w kilkudziesięcioletniej historii pionu antyterrorystycznego. Jednak by o tym mówić, najpierw trzeba przeanalizować, co się tak naprawdę wydarzyło tego dnia.

1911N149V TELESKOPOWE
Interwencja nieumundurowanych policjantów na proteście
Źródło: TVN24

Czyli jakie były zadania postawione przed funkcjonariuszami?

Z miarodajnych źródeł wiem, że ich głównym zadaniem była ochrona protestujących przed atakami na przykład ze strony pseudokibiców. Tak jak to miało miejsce choćby 30 października podczas największej z dotychczasowych demonstracji. Wtedy, gdy na wysokości ronda de Gaulle’a końcówkę demonstracji zaatakowali kibole, do akcji wkroczyli właśnie funkcjonariusze oddziałów kontrterrorystycznych. Błyskawicznie wyeliminowali zagrożenie dla pokojowo demonstrujących ludzi.

W tym przypadku dowódca BOA otrzymał polecenie, by oddelegować funkcjonariuszy właśnie do ochrony marszu. Zaszła jedna zasadnicza zmiana wobec tego, co się działo 30 października czy później 11 listopada podczas Marszu Niepodległości.

Jaka?

W łańcuchu dowodzenia operacją nie było szefa BOA inspektora Dariusza Zięby.

Dlaczego zabrakło szefa jednostki? I kto w takim razie dowodził operacją?

Nie potrafię odpowiedzieć.

Policja dotąd nie przekazała takiej informacji, poza ogólnikowym stwierdzeniem, że dowodzono w Komendzie Stołecznej Policji.

Gołym okiem widać jednak efekty tej decyzji. Szczególnie, że przecież można je porównać z tym, co się działo 30 października i 11 listopada, gdy dowódca brał udział w kierowaniu operacją. W tym pierwszym przypadku antyterroryści zostali użyci do spacyfikowania bojówkarzy, w drugim nie doszło do eskalacji napięć.

Również wobec operacji dotyczącej demonstracji przy placu Powstańców Warszawy sztab operacji znajdował się w Komendzie Stołecznej Policji. Zawsze dotąd było tak, że funkcjonariusze pionów antyterrorystycznych byli podzieleni na zespoły posiadające swojego dowódcę. Dowódcy zaś byli koordynowani przez osobę, która powinna siedzieć w centrum dowodzenia całą operacją – w tym przypadku właśnie w Komendzie Stołecznej Policji.

1911 PORTAL DLUGIE FOT 2
Nieumundurowani funkcjonariusze brali udział w działaniach policji w czasie protestu w Warszawie
Źródło: TVN24

Dotarła do mnie informacja z komendy głównej, że inspektor Zięba nie dowodził działaniami swoich funkcjonariuszy w wyniku notatki ABW, w której krytycznie oceniono jego działania 30 października i 11 listopada.

Nie skomentuję.

Również według tego rozmówcy, który musi dla bezpieczeństwa pozostać anonimowy, na odprawie policjanci z BOA mieli usłyszeć informacje zdobyte przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Kontrwywiad miał alarmować, że wśród protestujących pojawią się bojówki niemieckiej Antify.

Warto to powtarzać: dla policjantów nie powinno mieć żadnego znaczenia, jaką barwę polityczną mają bojówki: prawicową, lewicową czy może są to bezideowi chuligani lub kibole.

Ważne jest tylko to, czy ktoś łamie prawo, narażając przy tym na utratę zdrowia, a w krytycznych przypadkach wręcz życia.

Rzeczywiście jednak przed takimi dużymi zdarzeniami jak demonstracje powstaje analiza zagrożeń, której częścią są informacje zdobywane przez samą policję czy właśnie Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Bo wtedy można precyzyjniej przygotować plan działania, obejmujący nawet tak skrajne możliwości, jak pojawienie się człowieka z bronią palną czy terrorysty zamierzającego odpalić ładunki wybuchowe.

W tym konkretnym przypadku okazało się, że żadne bojówki nie pojawiły się. Za to działania funkcjonariuszy BOA zostały skierowane przeciwko osobom, które nie zdradzały żadnej cechy bojówkarzy.
Wojciech Majer

Inne z moich policyjnych źródeł mówi, że odpalenie racy w tłumie potraktowano jako pojawienie się bojówki Antify, padły wtedy polecenia dla funkcjonariuszy BOA.

Obejrzałem dostępne w sieci filmy, które pokazują samą interwencję z wielu punktów widzenia. Ja na nich widzę potężnie zbudowanego mężczyznę, ubranego w szary płaszcz, który nie wiadomo z jakich powodów wyjął pałkę teleskopową, tak zwanego "banana".

Słyszałem, jak rzecznicy policji tłumaczą, że ktoś z protestujących próbował mu ją wyrwać. Pytanie jednak, dlaczego on ją wyciągnął?

marczak 1
Rzecznik KSP o nieumundurowanych policjantach: działamy tak od wielu lat
Źródło: TVN24

Do tego mógł zostać odebrany jako bandyta. Przecież nie wyglądał na policjanta, nie był w żaden sposób oznaczony jak funkcjonariusz.

Powinien być?

Bezwzględnie, przynajmniej w opaskę magnetyczną z napisem "policja". Druga rzecz to, że już po dokonaniu swojej agresywnej akcji wycofał się w szeregi zespołu, który już był oznaczony jako policja. Pytanie, czemu ten zespół nie potraktował go jak zadymiarza? Oczywiście dlatego, że go znali.

Ale dodatkowo w momencie, gdy zespół go wchłonął, jeszcze porażona została gazem protestująca kobieta, czyli kolejny raz użyto środka przymusu bezpośredniego.

O ile w oddziałach zwartych gaz stosuje się na polecenie dowódcy, to tutaj była to osobista decyzja policjanta. I to wszystko wobec osób, które nie były żadnymi bojówkarzami. Ta interwencja jest niezrozumiała także z innego powodu.

Bo tam nikt nie został zatrzymany?

Skoro podjęto działania, to powinny być ich efekty. Czyli osoby łamiące prawo powinny trafić do tak zwanych mobilnych izb zatrzymań. Tam dyżurują policjanci, którzy na miejscu sporządzają dokumentację o ukaranie zatrzymanego.

Gdy ja byłem szefem BOA, zawsze to powtarzaliśmy na odprawach: jeśli zatrzymaniu nie towarzyszy sporządzenie dokumentacji procesowej o ukaranie, to cała czynność nie miała sensu. Jeśli ktoś był agresywny, napadł na policjanta, ma przy sobie broń albo inne niebezpieczne narzędzie, to wszystko należy zrobić natychmiast i formalnie.

Być może taka strategia odciągała część naszych funkcjonariuszy od bieżących zadań, bo musieli tworzyć notatki, ale dzięki temu każda interwencja miała udokumentowaną przyczynę, przebieg i finał.

Czyli jak modelowo powinna wyglądać ta interwencja?

Trenowaliśmy to wspólnie z oddziałami prewencji. Oznaczeni wyraźnie w opaski z napisem "policja" członkowie zespołów antyterrorystycznych wychodzą zza kordonu prewencji, by punktowo interweniować, wyłapując najbardziej agresywne osoby. Inny zespół ich interwencję zabezpiecza, gdy wyprowadzają zatrzymanych poza zamykający się kordon prewencji. I wcale nie jest powiedziane, że od razu policjanci mają używać "batonów", czyli pałek teleskopowych. Bo najpierw powinno się stosować chwyty obezwładniające. Dopiero, gdy nie poskutkują, należy użyć innych metod przymusu, w tym pałki.

wideo popr
Nieumundurowani funkcjonariusze użyli pałek teleskopowych podczas środowego protestu
Źródło: Twitter/@Policja_KSP

Do czego one służą? Czy są standardowym wyposażeniem funkcjonariuszy z pionów kontrterrorystycznych?

Pałka jest na standardowym wyposażeniu BOA i jednostek kontrterrorystycznych w komendach wojewódzkich. Używają jej także policjanci z oddziału specjalnego Centralnego Biura Śledczego. Z tym, że "baton" co do zasady nie służy do bicia ludzi. Ma charakter pałki wielofunkcyjnej. W praktyce oznacza to, że wybija się nim szyby w autach, oczyszcza rozbite szyby w autobusach czy pociągach, gdy dynamicznie wkraczamy do akcji. Po prostu broń jest zbyt droga, by narażać ją na zniszczenie.

W końcu pałki można użyć przeciwko komuś. Ale już nawet milicjanci wiedzieli, że są przepisy regulujące ich użycie. Stanowią one drugi stopień, gdy zawiodą chwyty obezwładniające. Pałką też zadaje się ciosy w ten sposób, by zminimalizować szkody – w osłonięte mięśniami części ciała. Żaden przepis nie pozwala walić pałką na oślep, bić nią kobiety po głowie lub dziennikarzy.

Sceny z placu Powstańców zaciążą na wizerunku BOA. Dziś funkcjonariusze, niedawno jeszcze uważani za elitę policji, są przedmiotem szyderstwa lub wręcz nienawiści.

(w trakcie naszej rozmowy telefon Wojciecha Majera ciągle dzwoni. To koledzy, antyterroryści, którzy dzielą się opiniami. Z wymiany zdań wynika, że wszyscy obawiają się o wizerunek ich jednostki)

Bardzo niebezpieczny moment, w którym ci wytrenowani ludzie mogą czuć się jak stado wilków, które znalazło się w osaczeniu. Mam wrażenie, że zostali sami ze swoimi problemami i nikt nie wie, jak sytuacja się dalej rozwinie.

Dotąd ci ludzie w swoich małych ojczyznach - wśród sąsiadów i znajomych - przecież nie byli anonimowi. Raczej z dumą wspominali o miejscu służby. Każdy funkcjonariusz zdaje sobie sprawę, że jest genetycznym wrogiem dla przestępców, członków zorganizowanych grup przestępczych. Ale też jako funkcjonariusze mamy przekonanie, że zdecydowana większość społeczeństwa policję toleruje lub popiera. 

Atakując kobiety, demonstrantów, nie zjednaliśmy sobie tych środowisk, które i tak będą krzyczeć "j**ać policję". Natomiast ryzykujemy, że odwróci się od nas może ta większa część społeczeństwa.

W internecie krążą imiona, nazwiska funkcjonariuszy BOA, a nawet ich prywatne adresy…

Przy czym zdecydowana większość jest albo błędna, albo ludzie są pomawiani bezpodstawnie. Brak wiarygodnego, oficjalnego wyjaśnienia sytuacji tylko potęguje problem. Nie pomagają rzecznicy komendanta głównego i stołecznego, którzy chcą chyba zaczarować sytuację.

Czy BOA będzie w stanie się otrząsnąć z tego, co w ostatnich dniach do tej formacji przyległo? Czyli, że pałują kobiety?

Warunek niezbędny to posypać głowy popiołem tam, gdzie są do tego powody. Trzeba odważnie rozliczyć te wydarzenia. To zadanie dla Biura Kontroli Komendanta Głównego Policji lub Biura Spraw Wewnętrznych. Należy przebadać dokumenty, odtworzyć łańcuch decyzyjny, w końcu prześwietlić same działania.

Później zaś wyciągnąć wnioski, by w przyszłości nie powielać błędów. Historia pokazała, że to możliwe nawet w skrajnie niesprzyjających warunkach. Mam na myśli aferę starachowicką (sprawa przecieku tajnych informacji z MSWiA do osób podejrzanych o kontakty przestępcze, w którą zamieszani byli politycy SLD – red.) i ruch, na jaki zdecydował się generał Kazimierz Szwajcowski, jeden z najlepszych policjantów pionu kryminalnego. Zdecydował się ją wyjaśnić, niezależnie od nastrojów rządzących wtedy polityków.

W pierwszym etapie naraził się, pokonywał opór materii, ryzykował całą karierą, ale w dłuższej perspektywie opłaciło się to całej formacji. Społeczeństwu zostały wyjaśnione wszystkie aspekty sprawy i wyciągnięto wnioski i konsekwencje. W późniejszych latach generał Szwajcowski, mimo tak trudnej decyzji, z powodzeniem pełnił funkcję zastępcy komendanta głównego policji do spraw kryminalnych i cieszył się autorytetem wśród podwładnych. Dzięki temu wyjaśniono tę sprawę do samego spodu, choć przecież dotyczyła rządzących polityków. Zgromadzono dowody, choć wtedy wiceminister nadzorujący policję ostrzegł swoich partyjnych kolegów, że policjanci z Centralnego Biura Śledczego prowadzą operację ich dotyczącą.

Policja potrafiła zgromadzić materiały, których efektem był akt oskarżenia wobec ówczesnego komendanta głównego policji (gen. Antoniego Kowalczyka – red.) i samego wiceministra (Zbigniewa Sobotki – red.).

To jest jedyna droga, by oczyścić dobre imię Biura Operacji Antyterrorystycznych, a raczej by istniała szansa na rehabilitację wizerunku. Dotąd zdarzało się, że w tej służbie ludzie oddawali życie, gdy podczas ataku na bandytów w Magdalence dwóch funkcjonariuszy zginęło, szesnastu zostało ciężko rannych. Gdy rozbrajając bombę, zginął nasz kolega pirotechnik Piotr Molak. Ta służba to setki skutecznych operacji, gdy uwalnialiśmy porwanych, zakładników, czasem bez palca lub ucha. Wracali jednak do rodzin. Mamy być znani z zatrzymywania najbardziej niebezpiecznych przestępców, a nie z bicia kobiet czy demonstrantów!

Czytaj także: