|

Blizny, szramy, sińce na fasadach domów. Pogruchotane jak kości ulice

Balustrada przed Muzeum Narodowym w Poznaniu, którą kazał zachować Miejski Konserwator Zabytków. Ubytki powstały w wyniku ostrzału artyleryjskiego
Balustrada przed Muzeum Narodowym w Poznaniu, którą kazał zachować Miejski Konserwator Zabytków. Ubytki powstały w wyniku ostrzału artyleryjskiego
Źródło: Aleksander Przybylski

Gdy przyjechałem na studia, ze zdumieniem odkryłem, że wiele pięknych budynków ma na sobie dziwne dziury i odpryski. Byłem wręcz zszokowany, że te pozostałości po wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat rysują się tak wyraźnie. Czułem się jak na miejscu zbrodni, gdzie ktoś stoi z dymiącym jeszcze pistoletem - wspomina dokumentalista Mateusz Markowski. A wy? Ile razy patrzyliście na swoje miasto przez pryzmat wojny?

Artykuł dostępny w subskrypcji

Gdy jako dzieciak bawiłem się w wojnę i strzelałem do kolegów z patyka, to imitowałem wystrzały, krzycząc "tududududu". Nie musiałem za to imitować dziur po kulach, bo dom sąsiadów, wokół którego się ganialiśmy, miał ich pod dostatkiem. Zwłaszcza jedna seria pozostawiła dramatyczny ślad. Gdyby połączyć wszystkie dziury w tynku biegnące od narożnika domu do drzwi wejściowych, to powstałoby coś na kształt kardiogramu zawałowca. Góra-dół-góra-dół.

Fantazjowaliśmy, że pewnie jakiś Niemiec próbował schronić się w domu, gdy czerwonoarmista wypuścił za nim morderczą serię z pepeszy, strzelając zapewne z biodra. Czy dobiegł do drzwi, czy padł martwy na schodach? Inne dziury, niczym wianuszek, okalały małe okienko spiżarni na pierwszym piętrze. Być może tam krył się snajper, którego ktoś próbował uciszyć.

Z biegiem lat odkrywałem kolejne ślady dawno zakończonego konfliktu. Przestrzeliny w starej latarni gazowej i żeliwnym hydrancie, ślady po odłamkach układające się jak pajęczyna na klinkierowych płytkach ogrodzenia. Wybierając się do osiedlowego spożywczaka, mijałem białą strzałkę wymalowaną na ścianie, która kiedyś wskazywała wejście do schronu przeciwlotniczego. Czasami sąsiedzi znajdowali podczas przekopywania grządek mosiężne łuski, a pewnego razu, gdy kładli kabel pod domofon, nawet dwa radzieckie granaty obronne z wkręconymi zapalnikami. Przyjechali po nie saperzy. Takie znaleziska z mojego fyrtla zawsze wywoływały we mnie ekscytację, ale nigdy zdziwienie.

Ostrzelana fasada domu przy ul. Nowowiejskiego w Poznaniu
Ostrzelana fasada domu przy ul. Nowowiejskiego w Poznaniu
Źródło: Mateusz Markowski/Blizny Poznania

Urodziłem się w 1986 roku, czyli 41 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej. Gdy czytacie te słowa, rocznicowy liczniki wskazuje osiemdziesiątkę, a wasze dzieci nadal mogą obejrzeć ślady największego konfliktu w dziejach Europy. I to bez wybierania się do muzeum czy włączania na YouTubie kronik filmowych. Pięć wojennych lat pozostawiło nie tylko traumatyczne rany w psychice milionów ludzi, ale też odcisnęło swe piętno na wyglądzie współczesnych polskich miast. To blizny, szramy i sińce na fasadach domów. To pogruchotane jak kości ulice. A czasami całe kwartały amputowane niczym ranne kończyny. Niektóre do dziś zieją pustką, inne doczekały się protez.

Co te rany mówią o nas? Czy je leczyć? A może zostawić, by przypominały nam o czymś bardzo istotnym? Spróbuję na te pytania odpowiedzieć razem z moimi rozmówcami. Będzie to wędrówka po Poznaniu, bo to miasto znam najlepiej. Jestem jednak pewien, że macie tak samo jak ja, miasto swoje a w nim…

Posłuchaj też podcastu Sekcja Archeo. To cykliczna audycja, w której Aleksander Przybylski i jego goście zgłębiają sekrety historii i archeologii.

1 godz 13 min
Zdobyć miasto
Dowiedz się więcej:

Zdobyć miasto

Dziury, rowy, złom

Szymon Waliszewski jest perkusistą znanego poznańskiego zespołu Muchy. Niewielu fanów tej popularnej rockowej kapeli zdaje sobie sprawę, że z Szymonem można równie dobrze pogadać o muzyce, co o przewadze działa samobieżnego Jagdpanzer nad Stugiem III. Waliszewski jest bowiem znawcą historii drugiej wojny światowej, a w szczególności tych jej epizodów, które rozgrywały się w Wielkopolsce. Przeczesuje archiwa, zbiera wspomnienia weteranów i stare zdjęcia, na podstawie których rekonstruuje mikrohistorie ze stycznia i lutego 1945.

Przestrzelone ogrodzenia kościoła pw. Bożego Ciała w Poznaniu
Przestrzelone ogrodzenia kościoła pw. Bożego Ciała w Poznaniu
Źródło: Mateusz Markowski/Blizny Poznania

- Gdy jeździłem za dzieciaka do babci pod Gostyń, to widziałem, jak karmę dla kur rozsypywano z niemieckiego hełmu posiadającego jeszcze oryginalne kalkomanie - wspomina Szymon Waliszewski, rocznik 1981. - Gdy jeździliśmy nad morze, to mama pakowała część prowiantu do bakelitowych pojemników na masło, których przed nami używali żołnierze Wehrmachtu. Na obozach harcerskich drużynowy trzymał dokumenty w skrzynce amunicyjnej od karabinu MG-42. Dorastałem w końcu w mieście, w którym na każdym kroku można było natknąć się na ślady i pozostałości walk stoczonych tu w 1945 roku. Dodajmy do tego jeszcze popkulturową fascynację Klossem i "Parszywą dwunastką" oglądanymi na śnieżącym telewizorze marki Jowisz. To chyba wystarczy, by zrozumieć, skąd wzięły się moje zainteresowania - śmieje się perkusista zespołu Muchy.

Spotykamy się przed sądem rejonowym przy ul. Młyńskiej, gdzie Szymon musiał załatwić jakieś urzędowe sprawy. Skręcamy za róg, a Waliszewski już snuje opowieść, wskazując na połupany kamienny cokół.

Cokół Sądu Rejonowego w Poznaniu
Cokół Sądu Rejonowego w Poznaniu
Źródło: Szymon Waliszewski

- Tutaj mamy cały przekrój radzieckiej artylerii i broni ręcznej - mówi, pokazując rozmaitej wielkości dziury. - Wiemy, że to efekt ostrzału dokonanego przez grupy szturmowe 83. pułku gwardyjskiego, które walczyły z kompanią ze szkolno-zapasowego batalionu tłumaczy XXI okręgu wojskowego pod dowództwem Hauptmanna Anfurtha. Rosjanie stosowali tutaj metodę stalingradzką, wykorzystując małe grupy żołnierzy mocno nasycone artylerią i bronią maszynową. Efekt ich działań widać po obu stronach dawnej ulicy Pocztowej, bo większość budynków stanowią powojenne plomby - relacjonuje Waliszewski.

Potem idziemy do poznańskiego Zamku, gdzie walki toczyły się także we wnętrzach. Olbrzymią rezydencję w styczniu 1945 zamieniono na lazaret. Wśród rannych leżał podporucznik Fritz Studt, absolwent poznańskiej podchorążówki. Warto przytoczyć jego relację.

Nagle otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi i pod dowództwem oficera ukazał się oddział szturmowy, w białych ubiorach maskujących, z karabinami, granatami ręcznymi przy pasach i panzerfaustami. Zapytali ostro, gdzie są Rosjanie. Ci pokazali się szybko na drugiej stronie korytarza i wtedy się zaczęło. Od słupów marmurowych strzelano na oślep, słychać było krzyki ponownie trafianych rannych.
Zniszczone niemieckie stanowisko artyleryjskie przed poznańskim Zamkiem
Zniszczone niemieckie stanowisko artyleryjskie przed poznańskim Zamkiem
Źródło: cyryl.poznan.pl

Słupy marmurowe, o których wspominał młody niemiecki oficer, nadal noszą ślady po kulach i każdy, kto odwiedzi wyremontowane niedawno zachodnie skrzydło Zamku, może je obejrzeć.

- Uszkodzenia koncentrują się przy narożnikach i załamaniach korytarzy. Były to po prostu naturalne osłony, zza których prowadzono ogień, i naturalne miejsce, gdzie obie strony "profilaktycznie" detonowały granaty. W pomieszczeniach na parterze ranni niemieccy żołnierze ginęli od kul kolejnych fal radzieckich żołnierzy przeszukujących Zamek w poszukiwaniu łupów - tłumaczy Szymon Waliszewski.

Postrzelana posadzka w Collegium Maius przy ul. Fredry
Postrzelana posadzka w Collegium Maius przy ul. Fredry
Źródło: Mateusz Markowski/Blizny Poznania

Szybką wycieczkę kończymy na odległym od centrum Marcelinie. To tutaj, na tyłach budynku Zarządu Zieleni Miejskiej, widoczny jest fragment zarośniętego rowu przeciwczołgowego.

- W oparciu o fort VIIa broniła się tutaj 2 kompania poznańskiego oddziału 36/15 Volkssturmu, czyli pospolite ruszenie, oraz żołnierze Luftwaffe. W starciu z zaprawionymi w boju czerwonoarmistami nie mieli większych szans. Dwadzieścia metrów stąd stało działo przeciwlotnicze. Na jego obrotowej podstawie jeszcze wiele lat po wojnie dzieci kręciły się jak na karuzeli - zarzuca mnie faktami Szymon Waliszewski, który idąc po lesie, ciągle patrzy pod nogi. Nagle podnosi kawałek mocno skorodowanej blachy. To kawałek łopaty, która mogła być wykorzystywana do kopania rowu i polowych pozycji strzeleckich.

- Nie, nie podrzuciłem go - śmieje się Waliszewski w reakcji na moje podejrzliwe spojrzenie spod uniesionych brwi.

Szymon Waliszewski prezentuje destrukt łopaty, którą być może kopano rów przeciwpancerny
Szymon Waliszewski prezentuje destrukt łopaty, którą być może kopano rów przeciwpancerny
Źródło: Aleksander Przybylski

Grunwaldzka 125

Jan Pieczyński jest moim kolegą i sąsiadem z ul. Grunwaldzkiej. Mimo młodego wieku posiada jedną z największych w Polsce kolekcji rowerów z czasów PRL. Gdy Narodowy Instytut Dziedzictwa wydawał broszurkę dotyczącą konserwacji zabytkowych jednośladów, to powoływał się na prowadzoną przez Jana stronę internetową. Trudno się zatem dziwić, że interesują go też inne ślady przeszłości.

Jan Pieczyński przed swoim domem przy ul. Grunwaldzkiej
Jan Pieczyński przed swoim domem przy ul. Grunwaldzkiej
Źródło: Aleksander Przybylski

- Tutaj eksplodował radziecki granat - mówi, pokazując słup przedwojennej bramy wjazdowej obłożony charakterystycznymi dla tej dzielnicy klinkierowymi płytkami w wiśniowym kolorze. - To wygląda, jakby ten słup rozszarpał wściekły pies albo pogryzły mole. A tutaj, na cokole domu koło wejścia, masz ślady po serii z broni maszynowej. Z kolei na tym narożniku widać łaty wstawione z innej cegły, bo tam dziura była już na wylot - wyjaśnia Jan.

Chłopak mieszka wraz z rodziną w prostej, modernistycznej willi, którą przed wojną wzniósł wzięty architekt Witold Orwat. Orwatowie, jak tysiące poznaniaków, zostali zimą 1939 wyrzuceni przez Niemców z własnego domu. Gdy powrócili wiosną 1945, zastali opisane przed chwilą zniszczenia. Dzisiaj wiemy dokładnie, jak powstały. To możliwe dzięki wspomnieniom porucznika Waltera Schenka, który przeżył bitwę o Poznań i opisał walkę swego plutonu stoczoną w tym budynku.

Z dwóch pomieszczeń piwnicznych otwieramy ostrzał. Strzelcowi z mojego oddziału udaje się zlikwidować ogień nieprzyjaciela. Teraz Rosjanie kierują na nas swoje działo 'Trach-Bum' kalibru 76 mm. W ten sposób przy pierwszej próbie trafiają kilkukrotnie w nasz dom. Dwa trafienia bezpośrednio na lewo i prawo od naszego okna piwnicznego! Oczy i usta mamy pełne ceglanego pyłu i zaprawy murarskiej. Przed wydaniem kolejnego rozkazu widzę, jak strzelec Frank próbuje dostać się na pierwsze piętro, idę więc za nim. Na stole ustawiany jest karabin maszynowy. Podchodzący Rosjanie pewnie sądzą, że trafili w cel. Gdy jednak towarzysze otwierają z piwnicy ponownie ogień, Rosjanie biegną znowu do swojego działa. Za betonowymi kolumnami bramy ogrodowej czekali na efekty swojego ostrzału, ale Frank nadal strzela, trzyma jeszcze przez jakiś czas [pod ogniem] działo, które potem umilknie na zawsze. Łącznik przybywa z resztą grupy, która jest w opłakanym stanie.
Ledwo zauważalne uszkodzenia płotu spowodowane walkami w styczniu 1945
Ledwo zauważalne uszkodzenia płotu spowodowane walkami w styczniu 1945
Źródło: Aleksander Przybylski

Ostatnio Jan i jego brat remontowali płot, jednak śladów po odłamkach nie tknęli. Zresztą byłem pewien, że tego nie zrobią. Ale sąsiad pokazuje mi coś jeszcze.

- Widzisz te wygięte i naderwane druty w siatce ogrodzenia? - pyta, pokazując dwa punkty na solidnej przedwojennej kracie z koprowiny, która teraz jest pomalowana proszkowo na szary kolor. - To odłamki zrobiły. Jak oddaliśmy przęsła do piaskowania, chcieli nam to wyprostować i połatać. Cudem ubiegłem wykonawcę i wybiłem mu ten pomysł z głowy - śmieje się Jan.

Trawa, lipa, rów

Kilkanaście lat temu Ingvar Kamprad, założyciel marki Ikea, udzielił wywiadu rzeki. Biznesmen wspominał pierwsze zlecenia, które złożył zakładom meblarskim w Radomsku w latach 60. Dziwił się, że na linii produkcyjnej zdarzały się przestoje spowodowane tym, że piła tarczowa natrafiła na karabinowy pocisk tkwiący w tarcicy. Ot, uroki polskich lasów.

Ale wróćmy do Poznania. Mojemu sąsiadowi trawa lepiej rośnie. Przynajmniej w tym jednym miejscu, gdzie w styczniu 1945 r. wylądował blisko ćwierćtonowy pocisk z radzieckiej haubicy, tworząc krater o czterometrowej średnicy. O tym, że ziemia w jego ogrodzie jest przemieszana na skutek eksplozji i lepiej magazynuje wilgoć, wiem dzięki porównywaniu starych zdjęć lotniczych.

Z kolei mojemu znajomemu trawa rośnie gorzej. Znajomy nazywa się Michał Andrzejak i jest odtwórcą historycznym podtrzymującym tradycje 15. pułku ułanów poznańskich. Od paru lat wraz z kolegami dba o zabytkowy budynek stajni w dawnych koszarach kawaleryjskich przy ul. Matejki. W sąsiedztwie powstaje właśnie osiedle mieszkaniowe budowane przez belgijską firmę. Na niewielkim fragmencie terenu, który w przyszłości będzie trawnikiem, deweloper zlecił analizę chemiczną ziemi, bo miejsce wyglądało podejrzanie.

Plany kompleksu rekreacyjnego otaczającego jezioro Rusałka/Elsensee z 1940 r.
Plany kompleksu rekreacyjnego otaczającego jezioro Rusałka/Elsensee z 1940 r.
Źródło: Archiwum Państwowe w Poznaniu

- W czasie wojny na terenie koszar zlokalizowano garaże i warsztaty dla floty samochodów użytkowanych przez SS i policję - mówi Michał Andrzejak. - Częścią tego kompleksu była stacja benzynowa. W miejscu, gdzie stała, ziemia jest tak przesiąknięta olejem napędowym i benzyną, że mimo upływu lat roślinność tutaj z trudem dawała sobie radę - wyjaśnia odtwórca historyczny. Ostatecznie inwestor musiał wymienić ziemię na nową.

Przykład śladów wegetacyjnych pozostawionych przez zasypany lej po pocisku artyleryjskim
Przykład śladów wegetacyjnych pozostawionych przez zasypany lej po pocisku artyleryjskim
Źródło: Aleksander Przybylski

Wojny to brutalna ingerencja w środowisko naturalne. Zanieczyszczenia z fabryk zbrojeniowych, pożary lasów czy radykalna zmiana rzeźby terenu spowodowana detonacjami i pracami saperskimi. Na obrzeżach Poznania nadal można znaleźć ślady niemieckich przygotowań do obrony Poznania z zimy 1944 w postaci rowów przeciwczołgowych, takich jak ten, który pokazywał Szymon Waliszewski.

- Ale są też wielkie leje po eksplozjach, które znają chociażby poznaniacy odwiedzający park na terenie Cytadeli - mówi historyk Piotr Kotecki. - Co ciekawe, niektóre powstały dopiero po ustaniu walk - dodaje.

Najgłębsze z nich to efekt zwożenia na teren warowni niewybuchów ze Starego Miasta i detonowania ich w tym miejscu. Poznań był tak zrujnowany, że nikt nie trudził się wywożeniem ich na poligon. W końcu parę wybitych szyb więcej na nikim nie robiło wrażenia.

W przeciwieństwie do Cytadeli w poznańskim parku Heweliusza nie ma lejów po bombach. Są za to lipy, które ostatnio nie mają szczęścia. W zeszłym roku niepokoiłem Zarząd Zieleni Miejskiej, wzywając do usunięcia porastających ich gałęzie jemioł. Teraz pojawił się na nich inwazyjny pluskwiak, jednak mam nadzieję, że dadzą sobie radę. W końcu jak na lipy nie są bardzo stare, mają nieco ponad 80 lat. W miejscu, gdzie dziś zieleni się park Heweliusza, w czasie niemieckiej okupacji zbudowano kompleks zwany Ausstellungsdorf. Był to zespół 50 baraków pełniących funkcje hotelowe. Nieco na wyrost porównywano go do berlińskiej wioski olimpijskiej w Elstal.

Tereny kompleksu hotelowego Ausstellungsdorf przy ul. Sowińskiego
Tereny kompleksu hotelowego Ausstellungsdorf przy ul. Sowińskiego
Źródło: Miejski Konserwator Zabytków w Poznaniu

Każdy z baraków nosił nazwę innego niemieckiego miasta. Pokoje były w adekwatny sposób stylizowane. Gości zakwaterowanych w "Dreźnie" witał przymocowany nad wejściem herb miasta z czarnym lwem, a w pokojach "Kolonii" wisiały ryciny przedstawiające słynną katedrę. Niemcy zadbali również o nasadzenia zieleni. Dziś jedyną pozostałością po Ausstellungsdorfie - zauważalną w krajobrazie - jest wspomniana aleja lipowa. W jej cieniu znajduje się kilka stolików, przy których mieszkańcy wcinają lody zakupione w sezonowej budce. Sporo jest też psiarzy i zakochanych par.

Współczesny wygląd lipowej alei posadzonej w czasie okupacji. Park Heweliusza w Poznaniu
Współczesny wygląd lipowej alei posadzonej w czasie okupacji. Park Heweliusza w Poznaniu
Źródło: Aleksander Przybylski

Jezioro nagrobków

Trzecia Rzesza w krajobrazie przyrodniczym Poznania pozostawiła coś o wiele okazalszego niż skromna lipowa aleja. Mowa o jeziorze Rusałka, nad którym poznaniacy chętnie spacerują, łowią ryby, plażują i uprawiają jogging. Akwen o powierzchni blisko 40 hektarów spiętrzono w czasie wojny, wykorzystując niewolniczą pracę żydowskich więźniów i polskich robotników przymusowych. Żydzi znosili głód, bicie i wycieńczającą robotę, często brodząc po pas w lodowatej wodzie. Dodatkowo musieli własnymi rękoma rozbijać na mniejsze kawałki macewy z poznańskiego kirkutu. To właśnie żydowskimi stelami nagrobnymi umacniano brzegi i dno sztucznego jeziora. Jesienią 2019 roku w wyniku długotrwałej suszy kawałki nagrobków zaczęły się wyłaniać znad lustra wody.

Jeden z nagrobków, którymi umacniano brzegi jeziora Rusałka
Jeden z nagrobków, którymi umacniano brzegi jeziora Rusałka
Źródło: Maciej Krajewski

- Pamiętam, że podczas jednego ze spacerów fotograficznych po mieście, który organizowałem, podeszli do mnie uczestnicy i spytali, czy wiem coś o nagrobkach z Rusałki - wspomina fotograf i społecznik Maciej Krajewski znany lepiej jako Łazęga Poznańska. - Pojechałem nad jezioro i byłem porażony widokiem. Były tam elementy ozdobne, ale też kawałki z inskrypcjami i nazwiskami. Na przykład pewnej kobiety o imieniu Wilhelmina, która była czyjąś babcią i urodziła się w 1866, bo tyle z roztrzaskanej płyty udało się odczytać - opowiada Krajewski, który odkryciem zainteresował urzędników i media.

Sam pamiętam, jak w listopadzie podwijał nogawki i brodził w jeziorze, by odnajdywać kolejne fragmenty nagrobków. Zlokalizowane kawałki zostały później przez miejskie spółki pozbierane i przewiezione do lapidarium gminy żydowskiej przy ul. Głogowskiej. Natomiast Maciej i ja zorganizowaliśmy zrzutkę na sfinansowanie pylonu, który przybliża historię powstania jeziora. Osiem tysięcy złotych uzbieraliśmy w kilka miesięcy. Zależało nam na jak największej liczbie drobnych wpłat, by każdy darczyńca mógł poczuć się kustoszem pamięci tego miejsca.

- Pielęgnowanie pamięci o ludziach, którzy tam cierpieli, oraz tych, których nagrobki dosłownie wdeptano w ziemię, nie jest żadnym przenoszeniem traumy na nowe pokolenia - przekonuje Maciej Krajewski. - Nie walczymy z faktem, że Rusałka to dziś miejsce sportu i rekreacji. Bardzo dobrze, że tak jest. Ale byłoby źle, gdybyśmy zapomnieli, w jaki sposób powstała - podkreśla.

Krajewski aktualnie walczy o wpisanie gmachu poznańskiej synagogi do rejestru zabytków. Świątynia została ogołocona przez nazistów z dekoracji oraz charakterystycznych kopuł i przerobiona na basen. Obecnie budynek jest własnością dewelopera i popada w ruinę.

Wnętrze poznańskiej Nowej Synagogi przerobione na pływalnię
Wnętrze poznańskiej Nowej Synagogi przerobione na pływalnię
Źródło: Maciej Krajewski

W przededniu pandemii poznańska Fundacja "Barak Kultury" zorganizowała spotkanie społeczników z miejskimi urzędnikami, na którym dyskutowano o losach Rusałki. W przeciwieństwie do wielu obecnych na sali nie kupowałem romantycznej wizji "podwodnego lapidarium". Uważam, że nagrobki powinny zostać wydobyte, ale jednocześnie rozumiem, że jest to z finansowego i ekologicznego punktu widzenia praktycznie niewykonalne.

Zobowiązałem się jednak publicznie do zinwentaryzowania innych rozproszonych nagrobków z poznańskich cmentarzy, które podczas wojny Niemcy wykorzystali jako budulec, a które teraz leżą w miejskich magazynach, prowizorycznych lapidariach lub nadal tkwią w ulicznym bruku. Lista z podaną lokalizacją, zdjęciem i krótkim opisem byłaby ciekawym źródłem dla historyków i pomocą dla służb konserwatorskich.

Mija piąty rok, a moja tabela w Excelu ma już 488 pozycji i końca pracy nie widać. W inwentarzu dominują nagrobki żydowskie, ale są też nagrobki polskich katolików oraz…niemieckich protestantów. Naziści nie mieli oporów, by jako budulec wykorzystywać materiał z likwidowanych grobów swoich ziomków. Wojenna ekonomia nie znosiła marnotrawstwa.

Rusałkę budowali żydowscy więźniowie i polscy robotnicy przymusowi
Rusałkę budowali żydowscy więźniowie i polscy robotnicy przymusowi
Źródło: Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu

"Iluzje wszechwładzy"

To tytuł wystawy w poznańskim Centrum Kultury Zamek przygotowanej przez dr Aleksandrę Paradowską. Historyczka sztuki skupiła się na ukazaniu architektury i codziennego życia w miastach Kraju Warty, którego Poznań był stolicą.

- Warthegau, czyli Kraj Warty, został wcielony jako nowy okręg do Rzeszy. Dlatego w Poznaniu sytuacja była odmienna niż w Generalnym Gubernatorstwie - wyjaśnia historyczka. - Niemcy budowali tutaj więcej, podkreślając, że odzyskali swoje "pradawne ziemie" i że nigdzie nie zamierzają się ruszać. W centrum, na terenach dzisiejszej Akademii Muzycznej i ul. Towarowej oraz okolicznych ulic, miał powstać monumentalny plac, czyli Gauforum. Tego planu nie zrealizowano, ale udało się zbudować trochę mieszkań dla przesiedlonych Niemców bałtyckich. Na przykład przy dzisiejszej ul. Ułańskiej czy osiedle Weststadt na Jeżycach - wylicza dr Paradowska.

Okupacyjne tablice uliczne na wystawie "Iluzje wszechwładzy"
Okupacyjne tablice uliczne na wystawie "Iluzje wszechwładzy"
Źródło: Aleksander Przybylski

Dzisiaj większość mieszkańców tych bloków nie ma pojęcia, kiedy i dlaczego powstały. Może ktoś zwróci uwagę na płaskorzeźby muskularnych mężczyzn i rączych koni umieszczone w nadprożach. Ale to w końcu niewinny detal, żadna swastyka czy złowieszcze runy.

- W całej Rzeszy w odniesieniu do architektury mieszkalnej obowiązywał tak zwany Heimatstil. Wykorzystywano uproszczone wzorce z architektury ludowej i historycznej. Łuk, skośny dach, podcienia, skromne dekoracje. W Krakowie tak zwane Osiedle Niemieckie ma wielkie narożne przypory, które miały nawiązywać do średniowiecznego charakteru miasta. Z kolei w Poznaniu powstała drewniana restauracja Złoty Kłos inspirowana ludową architekturą drewnianą z Dolnej Saksonii - mówi Aleksandra Paradowska.

Zabudowa osiedla Weststadt. Skrzyżowanie ul. Dąbrowskiego i Przybyszewskiego w Poznaniu
Zabudowa osiedla Weststadt. Skrzyżowanie ul. Dąbrowskiego i Przybyszewskiego w Poznaniu
Źródło: Wikimedia/MOs810

Współcześni użytkownicy tych budynków nie mają prawa narzekać, bo chociaż jest to architektura "źle urodzona", to bardzo funkcjonalna.

- Wnętrza miały odpowiadać promowanej przez nazistowską propagandę wielodzietnej rodzinie, więc były dość przestronne, chociaż zwykle sporo miejsca zajmowały piece na węgiel, bo nie było centralnego ogrzewania. Tzw. kuchnia mieszkalna miała pełnić także rolę pokoju do spania. Nie było pomieszczeń przechodnich, a dostęp do nich odbywał się z korytarza albo holu. Widok z okien był na dwie strony świata, sufity umieszczone dość wysoko, ale znów nie tak wysoko jak w starych kamienicach. W mniejszych miastach przy blokach wydzielano ogródki warzywne - wylicza cechy ówczesnego budownictwa. I dodaje, że oceniając jego jakość nie powinniśmy zapominać o pewnej ważnej rzeczy.

- W przypadku jeziora Rusałka czy osiedli na Jeżycach mamy do czynienia z realizacją wcześniejszych polskich założeń urbanistycznych. One były możliwe do wykonania w tak krótkim czasie dzięki rabunkowej polityce Trzeciej Rzeszy, wysiedleniom, grabieży mienia, a często także za sprawą wycieńczającej pracy robotników przymusowych - puentuje historyczka sztuki.

Powojenny recykling

Kto mieszka w Poznaniu i nie słyszał historii o podziemnych tunelach łączących Centrum Kultury Zamek z Cytadelą, niech pierwszy rzuci ziemniakiem. To miejska legenda. Prawdą jest natomiast inna pogłoska.

Cegły z Cytadeli faktycznie posłużyły do budowy poznańskich domów. W marcu 1957 r. za przyzwoleniem Zarządu Miasta robotnicy zakładów Cegielskiego przystąpili do rozbiórki Fortu Winiary, czyli Cytadeli. To w tej warowni niemiecka załoga broniła się najdłużej, bo do 23 lutego 1945 r. Z ruin robotnicy odzyskali 3 mln cegieł, które następnie posłużyły do budowy domków na Świerczewie i Dębcu. Pewnie niejeden ich mieszkaniec zastanawia się dziś, dlaczego na ścianach domu wzniesionego w latach 50. XX wieku widzi stempelki "Radoiewo 1838" i "Praemnitz 1838"? Ta cegła zawędrowała również na moje osiedle, które po wojnie było "dogęszczane" poprzez zabudowywanie pustych parceli.

Ruiny śródszańca Fortu Winiary - Cytadeli w 1945
Ruiny śródszańca Fortu Winiary - Cytadeli w 1945
Źródło: cyryl.poznan.pl

- Niedawno połamałem kilka wierteł, nim udało mi się przymocować sznurek do suszenia prania - mówi Władysław Zabrocki z ul. Kanclerskiej. - Od parteru wzwyż dom jest zbudowany z dość podłej dziurawki, ale cegła w piwnicy jest zrobiona ze wzbogacanej gliny i specjalnie wypalana. Ojciec mi powtarzał, że pochodzi z Cytadeli - tłumaczy mi sąsiad.

Z kolei ozdobne kraty okienne z poznańskiego Zamku, wojennej rezydencji Adolfa Hitlera i namiestnika Kraju Warty, powędrowały na Sołacz. Dobrze wpasowały się w okna nobliwych willi z początku wieku. Odwiedzając ogródki działkowe przy ul. Sarmackiej jeszcze niedawno wprawny obserwator dostrzegłby słupki ogrodzeniowe wykonane z… luf od niemieckich karabinów MG42. Dawne przedszkole przy ul. Libelta ma płot wykonany z dospawanych do przęseł korpusów niemieckich granatów M1917, którymi posługiwały się między innymi oddziały Volkssturmu.

Ostatnio zrobiło się głośno o mieszkańcach poznańskiego Osiedla Maltańskiego. Ziemia, na której stoją skromne domki i ogródki, należy do Kościoła. Poznańska kuria rok temu postanowiła wysiedlić około 600 osób, a zabudowę zburzyć, zapewne z myślą o sprzedaży terenu deweloperowi. Likwidacji osiedla towarzyszą żywiołowe protesty mieszkańców wspieranych przez miejskich aktywistów i niektórych polityków. W toku burzliwej debaty na temat przyszłości osiedla nikt nie zawracał sobie głowy takimi detalami jak prowizoryczne ogrodzenia działek.

Na słynnej "kamienicy Borejków" przy ul. Roosevelta zachowały się jeszcze okupacyjne emaliowane numeratory
Na słynnej "kamienicy Borejków" przy ul. Roosevelta zachowały się jeszcze okupacyjne emaliowane numeratory
Źródło: Aleksander Przybylski

- Płotki ustawiono po drugiej wojnie światowej i nie były to zwykłe ogrodzenia ze sztachet - mówi historyk Piotr Kotecki, badający dzieje Twierdzy Poznań. - Do budowy płotów wykorzystano kraty forteczne, szyny kolejki fortecznej i tak zwane świńskie ogony, czyli części zapór przeciwpiechotnych. Natomiast absolutnym fenomenem są ożebrowania kadłubów samolotów myśliwskich Focke-Wulf, które w czasie wojny montowano w pobliskich fortach. Po wojnie aluminiowe żebra posłużyły do stawiania lekkich, ale wytrzymałych płotków - wylicza historyk. Podkreśla, że byłoby fatalnie, gdyby pojechały na złom. W marcu tego roku kustosz poznańskiego Muzeum Uzbrojenia złożył do spółki zarządzającej terenem w imieniu Kościoła wniosek o przekazanie tych elementów do zbiorów placówki. Na razie jego pismo pozostało bez odpowiedzi.

Przykład ogrodzenia wykonanego z żebrowania skrzydeł samolotu Focke-Wulf
Przykład ogrodzenia wykonanego z żebrowania skrzydeł samolotu Focke-Wulf
Źródło: Piotr Kotecki

Tragedia jako okazja

Pastelowe domki budnicze stojące obok poznańskiego ratusza dobrze wypadają na podrasowanych filtrami fotkach. Ich instagramowy look to (o ironio!) efekt działań wojennych.

- Pamiętamy o zrujnowanej Warszawie czy Gdańsku, ale czasami zapominamy o tym, jak bardzo na skutek walk i niegaszonych pożarów zniszczony został Poznań w 1945 - mówi Szymon Waliszewski. - Zniszczeniu uległa ponad połowa miasta, chociaż w śródmieściu są obszary, gdzie destrukcja sięgała aż 90 procent - wyjaśnia muzyk i pasjonat historii.

Dzisiejszy wygląd kamienic na Starym Rynku w Poznaniu to neostylowy kostium uszyty przez powojennych architektów. Podobnie jak kontrastujące z nimi modernistyczne bryły Galerii Miejskiej Arsenał i Muzeum Wojska Polskiego, które zastąpiły śródrynkową zabudowę i do dziś wzbudzają kontrowersje.

Domki budnicze na Starym Rynku w Poznaniu. Podziały fasady i podcienia z kolumnami odpowiadają renesansowemu oryginałowi, kolorystyka niekoniecznie
Domki budnicze na Starym Rynku w Poznaniu. Podziały fasady i podcienia z kolumnami odpowiadają renesansowemu oryginałowi, kolorystyka niekoniecznie
Źródło: Aleksander Przybylski

- Akurat odbudowę poznańskiej, a także warszawskiej starówki oceniam pozytywnie - mówi historyk sztuki dr Jarosław Trybuś. - Natomiast ostatnie realizacje w miastach takich, jak Elbląg, Głogów czy Szczecin, zbytnio przypominają postmodernistyczny pastisz. To pokazuje, że odbudowa ze zniszczeń wojennych jest zagadnieniem szalenie skomplikowanym i generuje masę problemów - podkreśla historyk sztuki, który do niedawna był wicedyrektorem Muzeum Warszawy, a obecnie jest zastępca dyrektora Zamku Królewskiego.

Jego aktualne miejsce pracy to dobry przykład na powiedzenie "odrodzić się jak feniks z popiołów". Celowo wysadzony przez Niemców Zamek został odbudowany praktycznie od zera dzięki determinacji środowiska naukowego i społeczników. Istnieją jednak w jego wnętrzach i na fasadach oryginalne detale architektoniczne. W tyleż heroiczny, co metodyczny sposób wynosił i ukrywał je przedwojenny personel rezydencji.

Jednak w wielu innych miejscach stolicy dziejowa katastrofa stała się pretekstem nie do rekonstrukcji, lecz nowego otwarcia.

Fotograf i malarz Stefan Rassalski na zniszczonej barykadzie u wylotu ul. Świętojańskiej
Fotograf i malarz Stefan Rassalski na zniszczonej barykadzie u wylotu ul. Świętojańskiej
Źródło: Stefan Rassalski/NAC

- Sądzę, że niezależnie od tego, jaka formacja polityczna doszłaby w Polsce do władzy po 1945 roku, to powrót do przedwojennej Warszawy był niemożliwy -przekonuje Jarosław Trybuś. - Gdyby dziś spadła na nas bomba atomowa, to nie chcielibyśmy chyba odbudowywać patodeweloperskich osiedli? Mit przedwojennej Warszawy nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Ona była dysfunkcyjna, kamienice przeludnione, a infrastruktura przestarzała. Urbaniści i architekci chcieli stworzyć coś nowego, nie tyle odbudować, co zbudować Warszawę jako "najlepsze miasto świata".

Bunkier łączności przy ul. Promienistej. Dzisiaj wykorzystywany jako podstawa pod masz telefonii komórkowej i kwiaciarnia
Bunkier łączności przy ul. Promienistej. Dzisiaj wykorzystywany jako podstawa pod masz telefonii komórkowej i kwiaciarnia
Źródło: Aleksander Przybylski

Bunkry są, ale...

Na moim osiedlu przy ul. Trybunalskiej znajduje się podstawówka. Typowa tysiąclatka, jakich w Polsce wiele. Jednak ta szkoła jest wyjątkowa, bo jej salę gimnastyczną zbudowano na schronie artyleryjskim, a przy fundamentach sterczy betonowa czapa małego bunkra. To stanowisko obserwacyjno-strzeleckie zostało w pośpiechu zbudowane w lipcu 1939 r., gdy polskie państwo szykowało się do nadchodzącej wojny. Po latach razem z kolegami próbowaliśmy odkopać zasypane wejście i prawie nam się udało, ale przegonił nas woźny. Niedawno szary beton pomalowano na zielono i zbudowano w jego sąsiedztwie ścieżkę do biegów przełajowych. Uczniowie szkoły mają tu lekcje WF-u. Jednak w Poznaniu zdecydowanie więcej jest innych schronów, tych zbudowanych nieco później.

Eksploracja schronu przeciwlotniczego odsłoniętego w związku z przebudową Rynku Łazarskiego w Poznaniu
Eksploracja schronu przeciwlotniczego odsłoniętego w związku z przebudową Rynku Łazarskiego w Poznaniu
Źródło: Aleksander Przybylski

- Poznań ze swymi zakładami zbrojeniowymi był celem alianckich bombowców, więc Niemcy rozpoczęli budowę schronów przeciwlotniczych - mówi Piotr Kotecki. - Powstało ponad trzysta takich segmentowych konstrukcji z betonu, które ukrywano pod ziemią. Tam, gdzie było to niemożliwe, adaptowano piwnice. Do strasznego zdarzenia doszło w piwnicach kamienic przy ul. Górna Wilda. Amerykańska bomba, która miała trafić w zakłady amunicyjne, uszkodziła rurociąg. Woda wdarła się do piwnic i zatopiła kilkadziesiąt osób, cywilów - przypomina dramatyczny epizod historyk.

Powojenne zdjęcie rodziny Hoffmannów przed domem przy ul. Podkomorskiej. Dobrze widoczna strzałka wskazująca ukrycie w piwnicy
Powojenne zdjęcie rodziny Hoffmannów przed domem przy ul. Podkomorskiej. Dobrze widoczna strzałka wskazująca ukrycie w piwnicy
Źródło: Archiwum Bartłomieja Walerycha

Wejścia do improwizowanych schronów oraz wyjścia ewakuacyjne musiały być oznaczone białymi strzałkami widocznymi z ulicy. Na moim osiedlu do dziś zachowało się kilka takich strzałek, czasem bardzo wyraźnych. W czasie wojny w ogrodach przylegających do willi budowano też schrony prywatne.

Wyjątkowym panikarzem musiał być szef poznańskich browarów dr Paul Piechotta mieszkający w willi odebranej polskiemu adwokatowi przy ul. Kanclerskiej. Na środku działki polscy robotnicy wykopali mu długą na 8 i głęboką na 3 metry dziurę, w której umieszczono betonowo-ceglany schron. Obiekt wyposażono w gazoszczelne drzwi, własny system wentylacji i awaryjne wyjście z drabinką. Do dziś można zobaczyć na jednej z zarośniętych działek charakterystyczną górkę . To właśnie bunkier piwnego doktora, obecnie służący jako składzik na narzędzia ogrodnicze.

Korzenie wrastające przez otwór wentylacyjny do wnętrza schronu na Rynku Łazarskim
Korzenie wrastające przez otwór wentylacyjny do wnętrza schronu na Rynku Łazarskim
Źródło: Aleksander Przybylski

Z kolei sąsiedzi opowiadali mi kiedyś, że w przylegającym do ich piwnicy betonowym schronie chcą zrobić sobie piwniczkę na wino. Muszę dopytać, czy pomysł wcielili w życie, czy może w związku z dynamicznie zmieniającą się sytuacją geopolityczną zrewidowali plany.

- Co jakiś czas drugowojenne schrony są odkrywane podczas budowy nowych osiedli i remontów ulic. Zwykle ponownie się je zasypuje lub wręcz wyburza - mówi Piotr Kotecki. - Słychać wówczas lament, że niszczy się dobre schrony. Szczerze mówiąc, te schrony nigdy nie miały wytrzymać bezpośredniego trafienia, wykonywane były ze słabej jakości betonu, a po 80 latach wymagają poważnej modernizacji. Gdy w czasie zimnej wojny Ludowe Wojsko Polskie zrobiło symulację ataku wojsk NATO na Poznań, to okazało się, że tylko 12 proc. ludności miasta znalazłoby miejsce w schronach! To oznacza, że obecnie przed polskim państwem mnóstwo pracy i wyzwań. Receptą na zagrożenie ze strony Rosji nie jest po prostu "odkurzenie" poniemieckiego betonu - przekonuje historyk.

Blizno, trwaj!

Z Piotrem Koteckim spotkałem się na Osiedlu Piastowskim, gdzie zatrzymaliśmy się koło wielkiego betonowego kloca, z którego wystawały stalowe pręty.

- Kiedyś słyszałem, jak jeden pan na spacerze z psem opowiadał drugiemu panu, że dobrze, że uchwała krajobrazowa działa, ale ten fundament pod bilbord to mogliby już zabrać - śmieje się Kotecki. - W rzeczywistości to podstawa pod zmodyfikowaną armatę przeciwlotniczą Schneider kalibru 75 mm. Zdobyczny francuski sprzęt, który Niemcy wykorzystywali do osłaniania fabryk znajdujących się na Wildzie. Z racji swego ciężaru i gabarytów są zwykle nieusuwalne, podobnie jak jednosobowe bunkry - tłumaczy historyk. Dodaje, że w całym Poznaniu zachowało się sporo podobnych reliktów.

W porównaniu z wielkimi kompleksami, jak Międzyrzecki Rejon Umocniony czy Mamerki, tego rodzaju betonowe relikty to okruszki. Ale na swój sposób są dużo bardziej fascynujące. Rozrzucone po ulicach i skwerach współczesnych miast obrastają nowym kontekstem. Szare bryły kontrastują z krzykliwymi reklamami, ruchem samochodów i elektrycznych hulajnóg. Czasami poćwiczy na nich deskorolkowe ewolucje jakiś skate, a innym razem jego kolega pokryje beton kolorowym graffiti. Są jak przedpotopowe potwory, których cielska morska fala wyrzuciła na brzeg.

Podwórze kamienicy przy ul. Krasińskiego w Poznaniu, w której podczas studiów mieszkał Mateusz Markowski
Podwórze kamienicy przy ul. Krasińskiego w Poznaniu, w której podczas studiów mieszkał Mateusz Markowski
Źródło: Blizny Poznania

Mateusz Markowski od kilku lat prowadzi dwie strony internetowe o wymownych nazwach. To Blizny Poznania i Blizny Warszawy. Z aparatem w ręku i zadartą głową spaceruje ulicami tych miast, dokumentując ślady drugiej wojny światowej.

- Dorastałem w Koninie, którego starówka w czasie działań wojennych zbytnio nie ucierpiała - mówi Mateusz Markowski. - Gdy przyjechałem na studia do Poznania, to ze zdumieniem odkryłem, że wiele pięknych budynków ma na sobie dziwne dziury i odpryski. Byłem wręcz zszokowany, że te pozostałości po wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat rysują się tak wyraźnie. Czułem się jak na miejscu zbrodni, gdzie ktoś stoi z dymiącym jeszcze pistoletem - wspomina dokumentalista.

Dom przy ul. Winogrady. Bliskość Cytadeli dała o sobie znać
Dom przy ul. Winogrady. Bliskość Cytadeli dała o sobie znać
Źródło: Mateusz Markowski/Blizny Poznania

Łącznie na przestrzeni lat udało mu się sfotografować kilkaset lokacji. Czasami ludzie przystawali i mierzyli podejrzliwym spojrzeniem chłopaka, który mierzył obiektywem w budynki. Przecież nie było na nich nic ciekawego, tylko jakieś połupane cegły.

- Połowa z tych śladów przestała już istnieć. Zginęła ukryta pod nowym tynkiem albo styropianem, a ślusarka i stolarka zostały wymienione na nową - mówi autor Blizn Poznania. - Szkoda, że się o te ślady w Poznaniu nie dba tak jak w Warszawie. Na przykład niedawno wyremontowano kamienicę przy ul. Wilczej 72, która przez 60 dni Powstania Warszawskiego była w polskich rękach. Prywatny inwestor zadbał o pozostawienie śladów po kulach pod specjalną szklaną szybą - chwali modernizację Markowski. I zauważa, że bitwa o Poznań mimo udziału ludności cywilnej, w tym słynnych cytadelowców, była jednak starciem dwóch obcych potęg. Więc stosunek do wojennych reliktów jest mniej nabożny.

Kamienica przy Wilczej 72 w Warszawie
Kamienica przy Wilczej 72 w Warszawie
Źródło: Mateusz Markowski/Blizny Warszawy

- Sytuacja Warszawy jest bezprecedensowa na tle Polski, a nawet Europy - mówi dr Jarosław Trybuś. - Ona została starta z powierzchni ziemi nie tylko za sprawą walk, ale także metodycznego wyburzania przez niemieckich saperów już po upadku powstania. Dlatego każdy ślad na ocalałych budynkach jest tak cenny. Dotyczy to także nielicznych malunków na murach, takich jak kotwice Polski Walczącej czy powojenne napisy "Sprawdzono. Min nie ma" - przekonuje historyk sztuki i dodaje, że złą decyzją jest odbudowa Pałacu Saskiego. W jego opinii strzaskana kolumnada z Pomnikiem Nieznanego Żołnierza jest przejmującym świadectwem koszmaru wojny i była świadomie pozostawiona w takim kształcie przez pokolenie, które tego koszmaru doświadczyło.

Strzaskana kolumnada Pałacu Saskiego - Pomnik Nieznanego Żołnierza
Strzaskana kolumnada Pałacu Saskiego - Pomnik Nieznanego Żołnierza
Źródło: TVN24

- Historia składa się z blasków i cieni - mówi Piotr Kotecki. - Skoro na rynkach śląskich miast do dziś stoją kolumny morowe, a w Poznaniu tablicami upamiętniano dewastujące powodzie z XVIII czy XIX wieku, to podobnie powinno być z reliktami drugiej wojny światowej, która zniszczyła miasto. Jako historycy pracujemy z dokumentami, zdjęciami i relacjami świadków, ale nic nie przemawia do wyobraźni bardziej niż podziurawiona kulami fasada - przekonuje historyk. I zauważa, że to także niesamowicie istotne źródła: - My naprawdę potrafimy dopasować konkretne typy użytej broni albo konkretne jednostki wojskowe do konkretnych przestrzelin i zniszczeń. W połączeniu z relacjami weteranów tworzy to niezwykle szczegółowy zapis minionych wydarzeń - przekonuje Kotecki.

Balustrada przed Muzeum Narodowym w Poznaniu, którą kazał zachować Miejski Konserwator Zabytków. Ubytki powstały w wyniku ostrzału artyleryjskiego
Balustrada przed Muzeum Narodowym w Poznaniu, którą kazał zachować Miejski Konserwator Zabytków. Ubytki powstały w wyniku ostrzału artyleryjskiego
Źródło: Aleksander Przybylski

Życzenie

Historia potrafi być przewrotna.

Robiąc szybką kwerendę na potrzeby tego artykułu, przeglądałem stare poznańskie dzienniki. W "Głosie Wielkopolskim" z września 1948 natrafiłem na obszerny artykuł będący sprawozdaniem z postępu odbudowy miasta. Autor wylicza wyremontowane gmachy, wychwala "uwijających się na rusztowaniach murarzy w powalanych zaprawą i farbą drelichach" i ogólnie prezentuje urzędowy optymizm. "Jeszcze tu i ówdzie zionie pustką okno wypalonego domu, ale i ono ożywi się kiedyś uśmiechniętą twarzą". "Ślady wojny trzeba usunąć wszędzie tam, gdzie one powstały". "Obudowujący się Ratusz to symbol żywotności miasta i jego wytężonej pracy nad usunięciem pozostałości wojny".

Artykuł Eugeniusza Cofty "Poznań w odbudowie"
Artykuł Eugeniusza Cofty "Poznań w odbudowie"
Źródło: "Głos Wielkopolski" 5 września 1948 r.

Dopiero po lekturze całej szpalty dostrzegam nazwisko autora. Był nim Eugeniusz Cofta. Tak się składa, że przez pewien czas wynajmował on mieszkanie przy ul. Podkomorskiej w domu sąsiadującym z moim domem. Nigdy go nie poznałem, ale o tym, że mieszkał "przez płot", wiem od starszych sąsiadów. Poza wykonywanym zawodem łączy nas to, że nasze domy (jako jedyne na osiedlu!) miały wypalone dachy z powodu pożaru wywołanego przez ostrzał moździerzowy.

Z lewej mój dom, a z prawej dom, gdzie mieszkał redaktor Cofta. Zdjęcie lotnicze wykonane jesienią 1945
Z lewej mój dom, a z prawej dom, gdzie mieszkał redaktor Cofta. Zdjęcie lotnicze wykonane jesienią 1945
Źródło: Biblioteka Kongresu

A różnice? Cóż, redaktor Cofta emocjonował się każdą otynkowaną fasadą, wstawionym oknem i wzniesioną ścianą. Po 80 latach redaktor Przybylski tropi ostatnie dziury po kulach, pokrzywione balustrady i leje po bombach zarastające podagrycznikiem.

On był naocznym świadkiem wojny i żmudnej odbudowy. Ja jedynie pielęgnuję pamięć o tych wydarzeniach i maluję dla Państwa rocznicowy obrazek, mieszając na palecie melancholię z ciekawostkami. I niech tak zostanie. Bardzo bym nie chciał zająć miejsca redaktora zza płotu.

Czytaj także: