W licznych debatach nikt nie zahaczył o kwestie ustrojowe, jakby w obawie, że sama sugestia zmieniania czegokolwiek grozi oskarżeniem o awanturnictwo i nieodpowiedzialność. A przecież nie jest grzechem pomyśleć, co w naszym systemie politycznym wymaga udoskonalania. Pokazać związek spraw ważnych, chociaż szczegółowych, bez których rozstrzygnięcia skazujemy się na dreptanie w miejscu i narzekanie, bez nadziei na zmianę sytuacji. Wydaje mi się zresztą, że wielu ludzi sprawy widzi podobnie, tyle że zmian nie chce, bo zmiany z natury są ryzykowne i czasem obracają się przeciw swoim autorom.
Jako przykład przychodzi mi do głowy pytanie o sposób wybierania prezydenta. Czy ma to robić Zgromadzenie Narodowe czy może mandat prezydenta Rzeczypospolitej pochodzić będzie z wyborów powszechnych, co wzmocni jego pozycję polityczną? Albo pytanie o ordynację wyborczą: ma być większościowa czy proporcjonalna? Każde rozwiązanie ma wady, ale i zalety. Lata temu Sejm o tej sprawie długo dyskutował i stanęło na tym, że mamy ordynację proporcjonalną, a w gruncie rzeczy mamy nie wiadomo co…. Póki głównym partiom wygodnie jest żyć pod rządami ordynacji większościowej, nawet dyskusji na temat ordynacji lepiej nie zaczynać, ponieważ grozi to oskarżeniem o awanturnictwo polityczne i wyniosłym przypomnieniem, że konstytucja, nawet niezbyt chętnie przestrzegana, jest jak skała, na której zbudowana jest państwowość demokratyczna.
Tak było aż do chwili, gdy w Stanach Zjednoczonych Trump zabrał się do spełniania swojej obietnicy, że uczyni "Amerykę znowu wielką". Do tej chwili George Waszyngton i inni ojcowie założyciele pisali prawo ze świadomością, że ludzkie złe skłonności nie omijają nikogo, a władzy trzeba w związku z tym patrzyć na ręce.
Trump zmienił wszystko, zmienił także stosunek do konstytucji. Potraktował ją jak każde inne prawo: Chce ją zmieniać tak, aby dobrze służyła prezydenckim zachciankom, nie zaś interesom republiki.
Wracajmy jednak do głównego tematu. Szukajmy odpowiedzi na pytanie, dlaczego kiedy nadarza się dobra okazja, żeby zająć się problematyką ustrojową, czyli w okresie wyborczym, nie zajmujemy się sprawami ważnymi, lecz uwagę skupiamy na głupstwach. Odpowiedź wydaje się prosta: według mnie tak się dzieje, ponieważ wraz z rozwojem komunikacji międzyludzkiej niemal każdy, bez żadnego przygotowania, a także bez obaw przed kompromitacją, gotów jest swoje zdanie publicznie wypowiadać, ponieważ tzw. przestrzeń publiczna pełna jest, niestety, oczywistych bredni, wypowiadanych bezkarnie, za to z wielką pewnością siebie. W rezultacie prowadzi to do dramatycznego obniżenia poziomu dyskusji.
Są jednak chlubne wyjątki. Oto "Tygodnik Powszechny", pismo niszowe i jeszcze na dodatek jawnie katolickie - a katolicyzm, jak wiadomo, wychodzi gwałtownie z mody i tylko patrzyć jak zostanie wyparty przez jakiś racjonalny i nowoczesny kult - wyłamał się z szeregu i ogłosił artykuł Piotra Śmiłowicza zawierający bezwstydną tezę o zbędności urzędu prezydenta. Tytuł tekstu "Po co nam ta głowa" mówi wszystko, ale też pokazuje historię politycznego egoizmu, który do niej doprowadził. Politycznym egoizmem grzeszyli wszyscy od lewa do prawa.
Kwaśniewski, wetując ustawę reprywatyzacyjną i Geremek, twierdząc, że dla podtrzymania stabilizacji politycznej w Polsce niezbędny jest mandat prezydenta pochodzący z powszechnych wyborów. To przypomnienie prowadzi mnie do mało odkrywczego zdumienia, że wyznawcy poszczególnych polityków widzą w swoich ulubieńcach uosobienie wszelkich cnót, a po drugiej stronie tzw. sceny politycznej wyłącznie zdrajców i przestępców. Politycy naginają swoje poglądy do linii partyjnej, która nie jest przecież niezmienna.
Odchodzimy znowu w ten sposób od właściwego tematu, czyli apelu, aby przy okazji wyborów prezydenckich rozmawiać poważnie o sposobach naprawienia politycznych błędów popełnionych kilkadziesiąt lat temu - abyśmy wreszcie rozpoczęli poważną dyskusję ustrojową, zamiast kłócić się o Nawrockiego, próbujmy przekonać jego wyborców, że potrzebna jest przebudowa ustroju naszego kraju. Wiem, że to jest zadanie nadzwyczaj trudne. Ale prędzej czy później trzeba będzie to zrobić.
INNE FELIETONY MACIEJA WIERZYŃSKIEGO
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Autorka/Autor: Maciej Wierzyński
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24