Dzieje premierowskiej premii dla piłkarzy to modelowy przykład historii, o której pewien rosyjski minister powiedział kiedyś "miało być pięknie, wyszło jak zawsze". Gdy Mateusz Morawiecki obiecywał nagrody za wyjście z grupy, zapewne wyobrażał sobie wracających z tarczą, owianych nimbem sukcesu i otoczonych miłością kibiców piłkarzy, którym on, szef rządu, miły, dobrotliwy i cieszący się razem z narodem, wręcza nagrody, pławiąc się w piarowskim ciepełku i blasku tryumfu. Problem w tym, że to, co poczytywano przed mistrzostwami za sukces, okazało się mocno słabowitym przeczołganiem się do następnej rundy, z którego, owszem, wielu się cieszyło, ale żeby od razu chciało dawać za tę radość nagrody - no, co to, to nie.
"Perspektywa Piaseckiego" to cykl, w którym publikujemy komentarze naszego dziennikarza Konrada Piaseckiego.
Na temat piłki i jej wagi dla świata ukuto już setki bombastycznych powiedzeń i aforyzmów, z których stwierdzenie pewnego szkockiego trenera: "Są ludzie‚ którzy uważają‚ że futbol to sprawa życia i śmierci. Jestem takim podejściem rozczarowany. Futbol jest dużo ważniejszy" – jest chyba najczęściej cytowanym. I nie, żebym był zawsze, również i dziś, absolutnie uodporniony na wdzięk piłki, a i na uniesienia z nią związane. Pamiętam, jak przeżywałem mistrzostwa świata w '78 roku. Do dziś mam przed oczami scenę, gdy budzę się rano, biegnę do rodziców, którzy nie pozwolili mi zarwać nocy na oglądanie meczu Polska - Argentyna i dowiaduję się, że Deyna nie strzelił karnego. Cztery lata później, wraz z całą gromadą letnich kolonistów, wsłuchiwaliśmy się w jakieś malutkie radyjko na baterię po tym, gdy w ostatnich minutach meczu Polska - ZSRR, w szkole, w której mieszkaliśmy, wyłączono światło. Jeszcze w '86 trochę trapiłem się bolesnymi porażkami z Anglią i Brazylią, ale wraz z kryzysem polskiej piłki i własną dorosłością silne emocje piłkarskie przestały mną szczególnie targać.
Z odrobiną zdziwienia obserwuję więc tych, którzy piłkę nożną traktują jak połączenie wojny z religią. W piłkarskich zmaganiach odnajdują się i spalają emocjonalnie, i podchodzą do nich ze śmiertelną powagą. We mnie chłodny obserwator wygrywa dziś z kibicem i patrząc na to wszystko z solidną dawką racjonalności, myślę sobie zawsze, że jak mam już zajmować się czymś tak irracjonalnym jak oglądanie meczu czy dopingowanie, to oczekiwałbym od gry tych, którym kibicuję, nie tylko ambicji i chęci wygranej, ale też jakiejś urody gry i estetycznego piękna. Traktując tu futbol podobnie do wzruszeń filmowych, teatralnych czy muzycznych, które, żeby prawdziwie poruszały, muszą mieć swój poziom i jakość.
O grze polskiej drużyny w pierwszych trzech meczach można powiedzieć wszystko, ale nie to, że była atrakcyjna. Zresztą i w czwartym meczu szału też nie było. No ale zgódźmy się - wstydu też nie. Wszystko to jednak pozostawiło w piłkarskich kibicach co najmniej niedosyt, o ile nie wręcz niesmak. I kiedyśmy tak sobie utyskiwali na słabości Polaków i analizowali, jak to się dzieje, że polscy piłkarze z Realu, Juventusu, Napoli, Sampdorii czy Aston Villi nie potrafią porwać tłumów, że grają tak, iż polska reprezentacja uznawana jest za jedną z najmniej efektownych (a i z efektywnością jest raczej słabo) na tym mundialu, i przełykaliśmy gorycz porażek z Argentyną i Francją – gruchnęła wieść, że za to wszystko, co wydarzyło się w Katarze, piłkarze mają zainkasować 30 milionów.
W tej historii wszystko poszło nie tak. I - jak by powiedzieli piłkarscy komentatorzy - nie w tempo. Gdy obietnice padały, było uroczo, miło, luźno i fajnie. A cała historia występu na mistrzostwach świata miała skończyć się albo spektakularną klęską – po której sprawa premii straciłaby rację bytu, albo wyjściem z grupy i czymś, co można by okrzyknąć "największym sukcesem od 36 lat". Gdy obietnice wyszły na jaw, ten "sukces" już stał się faktem, ale mało kto, po marnych występach i długich okresach kuriozalnie defensywnej gry Polaków, czerpał z niego prawdziwą satysfakcję. Co gorsza – równie nieudane jak ta gra były zwody i "kiwki" szefa rządu i jego ludzi, tłumaczących, co tak naprawdę wydarzyło się na spotkaniu premiera z piłkarzami. Najpierw rzecz całą starano się przemilczeć. Potem pojawiła się wersja, że pieniądze pójść miały na szkolenie młodzieży. I generalne dofinansowanie polskiej piłki.
Ale do gry włączył się wówczas premier osobiście. I zaczął przekonywać, że premie piłkarzom się należą, "ponieważ wyszli rzeczywiście z grupy, w ogóle przecież grali naprawdę nieźle". I kiedy świat zabierał się za polemikę z tymi tezami, ten sam premier obwieścił, że jednak "nie będzie rządowych środków na premie dla piłkarzy". Dość żałosne to było wszystko, zwłaszcza że natychmiast do głowy przychodziły wszystkim dziesiątki lepszych pomysłów na wydanie budżetowych 30 milionów niż dawanie ich do kieszeni ludzi, którzy i tak za swą pracę nagradzani są sowicie, a dla niektórych z nich milion – bo pewnie tyle z tej premii uszczknąłby każdy z piłkarzy, to kwota, którą zarabiają w ciągu kilku czy kilkunastu dni.
Mateusz Morawiecki, co potwierdza zresztą jego korespondencja wyciekająca ze skrzynki Michała Dworczyka, o swój wizerunek troszczy się ze starannością i intensywnością aż zdumiewającą. Zwłaszcza gdy zważy się, ile rzeczy jest (a na pewno być powinno) na głowie kogoś, kto sprawuje funkcje szefa rządu. Nie wiem, czy oferta premii była efektem wcześniejszej intensywnej korespondencji i narad, czy też "wymsknęła" się premierowi pod wpływem chwili i nastroju bratania się z piłkarzami. Tak czy inaczej, od razu pachniała piarowskim strzałem w kolano. W dobie inflacji, borykania się z drożyzną, zmagań ze spłatą drogich kredytów, nieustających doniesień o zbiórkach na ratowanie życia i zdrowia – nagradzanie milionerów dodatkowymi milionami nie spotkałaby się chyba z entuzjazmem, nawet gdyby polscy piłkarze przywieźli z Kataru puchar świata. A gdy przywieźli dwie porażki i fatalne wrażenie, brak entuzjazmu zamienił się w oburzenie. Choć i ono, jak widzę i czytam, też rozkłada się wedle politycznych sympatii, bo prorządowi propagandyści nawet w tej sytuacji przekonują, że atak na premiera (a i na trenera też) jest polityczny, a "poważne państwo musi inwestować w sport i w razie tego nie powinno żałować na premie", bo "wizerunek państwa, związany z sukcesami piłkarzy, jest wart wielokrotnie więcej".
A ja się zastanawiam, czy piszą to serio i czy zdobywająca mistrzostwo Europy Grecja w jakikolwiek sposób zdyskontowała ten fakt wizerunkowo, a marne futbolowo Norwegia czy Austria słabszymi występami swoich futbolistów aż tak bardzo szargają swoje oblicza.
Konrad Piasecki – dziennikarz radiowy i telewizyjny, historyk. Prowadził wywiady w radiu RMF FM w audycji "Kontrwywiad RMF" oraz w Radiu ZET w audycji "Gość Radia ZET". Przez 10 lat był gospodarzem programu "Piaskiem po oczach". W 2015 roku został "Dziennikarzem Roku" miesięcznika "Press". Na antenie TVN24 Konrad Piasecki prowadzi również programy "Rozmowa Piaseckiego" i "Kawa na ławę".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Piotr Mizerski/TVN