Zanim minister skarbu Aleksander Grad nacisnął klawisz w komputerze, wysyłając uroczyście do Brukseli dokumenty z planami restrukturyzacji polskich stoczni, usłyszeliśmy sporo - zauważa "Rzeczpospolita".
Usłyszeliśmy, że to dobra wiadomość dla stoczniowców, Wybrzeża, polskiej gospodarki. Że udało się w rekordowym tempie nadrobić zaniedbania lat minionych. Wreszcie, że niebawem powstanie czarna księga prywatyzacji przemysłu stoczniowego w Polsce, piętnująca zaniedbania poprzedników. W zalewie tych informacji brakło natomiast konkretnych odpowiedzi na kilka bardzo ważnych pytań - pisze Beata Chomątowska w redakcyjnym komentarzu dnia.
Co w sytuacji, gdy Komisja Europejska, która otrzymała właśnie dwie rozbieżne koncepcje restrukturyzacji Stoczni Gdynia, zamiast propozycji Ukraińców (której pierwsza wersja została już dwa tygodnie temu oceniona przez nią negatywnie) wybierze ofertę biznesmena z Trójmiasta, w której nie ma słowa o Stoczni Gdańsk? Bo jakoś trudno poważnie uwierzyć w zapewnienia, że wtedy "wyjmie się" z tej pierwszej koncepcji elementy dotyczące Gdańska.
Czy rząd ma plan awaryjny na wypadek, gdyby ukraiński inwestor, od którego zależy w tej chwili przyszłość dwóch zakładów, zdecydował się pójść w ślady Złomreksu i zrezygnować? I co w przypadku negatywnej decyzji Komisji? Bo przecież deklaracji o utrzymaniu produkcji nie da się zrealizować bez inwestorów.
Jednoznacznej odpowiedzi zabrakło, bo nie jest ona, niestety, optymistyczna - uważa publicystka "Rzeczpospolitej".
Źródło: "Rzeczpospolita"