Kto nie widział - przypomnę, że w sobotę szef Samoobrony zwołał konferencję, a jej bon motem uczynił "Pana Gwoździa", jak nazwał Zbigniewa Ziobrę. Żeby tam raz. Tak mu się spodobało, że Pana Gwoździa przywoływał kilka razy z wyraźnym zadowoleniem na twarzy i ku uciesze rozbawionej gawiedzi. Oto próbka: "Panie Gwoździu (z takim przeciągniętym "u"), jest sąd nad panem. Pan Gwóźdź też stanie przed sądem i wtedy będziemy się prawidłowo rozliczać".
Zbigniew Ziobro nie wytrzymał i w odpowiedzi postanowił przygwoździć opozycję: "Będą też mówić o panu Donaldu Tusku...", czym - idąc dalej tym tropem gramatycznym - wbił gwoździu w czystu polszczyznu politycznu. Ma za swoje. To on przecież wymyślił gwoździa, którym miało być nagranie Andrzeja Leppera. I co? I o nagraniu nikt już nie mówi, a "gwóźdź do politycznej..." trumny Andrzeja Leppera stał się gwoździem programu. Niektórzy co prawda mogliby powiedzieć, że taki sposób zwracania się do ministra to również gwóźdź wbity w kulturę polityczną, ale cóż... ta od dawna jest pyszna jak zupa na gwoździu.