Kazimierz Marcinkiewicz zapewnia, że jest gotów stanąć przed sejmową komisją. W wywiadzie dla Dziennika zdradza też, że dostał propozycję startu w wyborach od PO i PSL, ale kandydować do Sejmu nie zamierza.
Zapytany przez "Dziennik" czy poda nazwisko polityka związanego z PiS, który miał w 2005 roku prosić szefa ABW, by zbierał na jego temat informacje odpowiedział: "Jeszcze nie wiem, ale na pewno nie będę kłamał" (w późniejszej wypowiedzi dla PAP mówił, że nie ma nic do powiedzenia przed komisją, bo nic nie wie). Pytany dlaczego nie chce ujawnić nazwiska polityka PiS odpowiedział: "Mowa jest srebrem, milczenie złotem".
Jak pisze "Dziennik" ze słów Marcinkiewicza wynika, że może istnieć materialny dowód na na nielegalne zlecenie dla służb od ważnego polityka PiS. - Nie wykluczam, że cała sprawa została opisana w notatce służbowej - przyznał, ale nie chciał powiedzieć przez kogo.
Były premier powiedział, że po jego wypowiedzi o tym, że mógł być podsłuchiwany (dla Faktów TVN) wydzwaniali do niego politycy PiS, nie chciał jednak powiedzieć czy naciskali na niego by odwołał swoje słowa.
Źródło: "Dziennik", tvn24.pl