Musimy bardzo szeroko testować osoby w ogniskach - mówił w TVN24 były Główny Inspektor Sanitarny Andrzej Trybusz. Dodał, że jeśli w Polsce ma obowiązywać 10-dniowa kwarantanna, to przed jej końcem należałoby wprowadzić powszechne testy na koronawirusa.
Andrzej Trybusz, były Główny Inspektor Sanitarny, komentował na antenie TVN24 między innymi zmianę w sposobie testowania na koronawirusa. Gdy zmienił się minister zdrowia, zdecydowano się testować głównie osoby objawowe, nie są już powszechne testy na koniec kwarantanny.
Testy przesiewowe w ogniskach i test przed końcem kwarantanny
- To jest ruch, który budzi wątpliwości - mówił doktor Trybusz. Zwrócił uwagę, że europejskie wytyczne mówią o tym, że powinny być testowane osoby z bezpośredniego kontaktu z osobami zakażonymi, czyli te przebywające na kwarantannie.
Jego zdaniem należałoby albo przywrócić 14-dniową kwarantannę, albo przeprowadzać testy przed zakończeniem 10-dniowej, obecnie obowiązującej w Polsce. - Niemcy mają takie rozwiązanie, tam kwarantanna trwa 14 dni, ale przed zakończeniem kwarantanny jest wykonywany test - dodał.
- Poza tym musimy bardzo szeroko testować osoby w ogniskach - zaproponował. Dodał, że oprócz testów dla osób, które miały kontakt z zakażonymi, w ogniskach należałoby prowadzić testy przesiewowe. - Takim modelem był na swój sposób Śląsk - przypomniał.
"Statystyka a życie to są jednak dwie różne sprawy"
Mówiąc o zwiększającej się liczbie zajętych łóżek oraz respiratorów w szpitalach, doktor Trybusz stwierdził, że na razie jest spokojny.
- Statystycznie to się wszystko zgadza. Statystyka a życie to są jednak dwie różne sprawy - zastrzegł. -To nie jest tak, że na tych sześciu tysiącach łóżek możemy niejako pokotem kłaść pacjenta obok pacjenta. Są sale przeznaczone dla mężczyzn, dla kobiet, różnie się proporcje zachorowań układają, więc nie wszystkie łóżka mogą być wykorzystane. Jeśli pacjent jest niezdiagnozowany, nie ma jeszcze wyniku testu, a kładziony jest na przykład na salę czteroosobową, to są wyłączone już trzy łóżka. I tak dalej, i tak dalej - wyjaśnił.
Przyznał, że niezrozumiałe jest dla niego, że w obowiązującej obecnie strategii lekarz podstawowej opieki zdrowotnej każdego pacjenta z dodatnim wynikiem w kierunku SARS-CoV-2 musi kierować do oddziału chorób zakaźnych. - Lekarz podstawowej opieki zdrowotnej jest człowiekiem wykształconym, bardzo często z dużym doświadczeniem i to on powinien oceniać, czy stan pacjenta kwalifikuje go do hospitalizacji, czy też ten stan pacjenta pozwala na leczenie go w warunkach domowych, ewentualnie skierowania do izolatorium - powiedział.
Wspomniał też o problemie "czysto ludzkim, natury logistycznej", czyli o tym, że w poszczególnych województwach jest po kilka szpitali zakaźnych. - Jeśli każdy pacjent z dodatnim wynikiem ma trafić na oddział chorób zakaźnych, to są wędrówki, które wymagają przebycia 80, a często ponad 100 kilometrów. Jeśli ten pacjent nie zostanie przyjęty, to oczywiście jest wędrówka w drugą stronę. Dla mnie jest to zupełnie nieracjonalne rozwiązanie - stwierdził.
Dodał, że oddziały zakaźne w ten sposób się zapychają. - Lekarzy chorób zakaźnych jest bardzo policzalna liczba. Teraz nie wiadomo, czy ten lekarz ma pacjentów leczyć na coraz bardziej zatłoczonym oddziale, czy on się ma zajmować konsultacjami tych pacjentów, którzy przyjeżdżają kierowani tam przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej - ocenił.
Źródło: TVN24