U mnie już po świętach. Było rodzinnie, gwarno, ale i smutno. Rodzice mieszkają w Jastrzębiu Zdroju na drugim piętrze. Przez okno widać parę drzew. W niedzielę patrzyłem czy stoi jeszcze mój samochód. Choć to to stary seat, licho nie śpi. Wtedy zauważyłem koło gniazda na drzewie tumult.
To sroka złodziejka dziobała gołębia. Siedział w gnieździe, puszył się i gruchał. Pomyślałem "no rusz się i oddaj". No i ruszył się, oddał i tak się wczuł w rolę, że zapomniał o tym co miał w gnieździe. A sroka siup do gniazda, łaps za jajko i fru już jej nie było. Gołąb nastroszył się jeszcze bardziej i usiadł z powrotem na gnieździe. Z płaczącym gruchotaniem.
Moja starsza siostra też obserwowała to zdarzenie. Robiliśmy zdjęcia. Potem przez trzy godziny, przy rodzinnym stole, na którym były orędzia, podsłuchy, patriotyzm i jego brak oraz porażka Barcelony rozprawialiśmy o gołębiu. Jak nam smutno, jak ta sroka mogła, czy gołąb uratował drugie jajko, czy w ogóle drugie było.
Ojciec poszedł dalej i stwierdził, że sroki to już niemal plaga i trzeba to gdzieś zgłosić, bo tak być nie może. Mama pytała, gdzie był drugi gołąb, no bo przecież wiadomo, że o dziecię musi dbać dwoje rodziców. Siostra niemal się popłakała - chirurg-ortopeda, drugiej specjalizacji. Brat tylko trochę od niej młodszy też coś mówił, ale byłem tak zajęty myślami o jajku i złodziejce, że nie słuchałem.
Przyplątały się też inne myśli: zmiany w Konstytucji o ochronie życia od poczęcia, Rospuda, złodzieje gdańskich brylantów, kaczki.