Rozstrzygnięcie, które zapadło 4 września przed Sądem Rejonowym w Białej Podlaskiej nie jest prawomocne. Organizator transportu, obywatel Rosji, został uznany za winnego i skazany na 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Ma też zapłacić pięć tysięcy złotych grzywny i 10 tysięcy złotych nawiązki na rzecz fundacji Viva!.
Włoscy kierowcy także zostali uznani za winnych. Sąd wymierzył im karę ośmiu miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Mają zapłacić po cztery tysiące złotych grzywny i po osiem tysięcy złotych nawiązki na rzecz tej samej fundacji.
Sąd uniewinnił natomiast dwóch polskich lekarzy weterynarii.
Ustne uzasadnienie wyroku
W ustnym uzasadnieniu sędzia Barbara Wójtowicz podkreśliła, że oskarżeni obcokrajowcy ponoszą odpowiedzialność za to, w jakich warunkach były transportowane tygrysy. - Warunki transportu nie były odpowiednie. Samochód nie posiadał homologacji, nie było lodówki koniecznej do przewożenia mięsa dla tygrysów, nie posiadał ogrzewania. Ponadto w czasie podróży było za mało pokarmu; skończył się podczas podróży. Przez niezapewnienie odpowiednej ilości karmy jeden z tygrysów w trakcie tego transportu padł - przypomniała sędzia. Natomiast graniczny lekarz weterynarii Jarosław Nestorowicz (zgodził się na publikację wizerunku i swoich danych) oraz pełniący funkcję urzędowego lekarza weterynarii Granicznego Inspektoratu Weterynarii w Koroszczynie Eugeniusz K. zostali uniewinnieni od zarzutu niedopełnienia obowiązków. Sędzia uzasadniła, że w przypadku wywozu zwierząt egzotycznych z Unii Europejskiej graniczni weterynarze - zgodnie z przepisami - zobowiązani są do przeprowadzenia kontroli dobrostanu zwierząt. Oprócz kontroli dokumentacji, chodzi o zdolność zwierząt do dalszej podróży.
- Powyższa ocena nie oznacza tego, że graniczny lekarz weterynarii ma obowiązek dokonywać oględzin każdego zwierzęcia indywidualnie (…). W dniu pierwotnej kontroli stan tygrysów nie budził zastrzeżeń i w ocenie inspektorów dokonujących kontroli tygrysy były w kondycji, która umożliwiała ich dalszy transport - wyjaśniła sędzia Wójtowicz. Zwróciła uwagę, że do ich obowiązków nie należy zapewnienie zwierzętom ochrony i opieki, a przede wszystkim przeprowadzenie kontroli dobrostanu, nie zaś ocena stanu zdrowia. - Nie są też upoważnieni do tego, żeby objąć zwierzęta opieką weterynaryjną, karmieniem i pojeniem. W tym zakresie odpowiedzialnym podmiotem jest organizator transportu i obecni podczas niego opiekunowie - zaznaczyła sędzia. W ocenie sądu nie oznacza to, że należało poddać każdego tygrysa dokładnym oględzinom i badaniu klinicznemu. Jeden z lekarzy weterynarii - jak wskazał sąd - podjął na miejscu decyzję, że w tym przypadku lepsze dla zwierząt będzie przekroczenie granicy i ich odpoczynek 10 kilometrów za granicą. Sędzia zwróciła uwagę, że zwierzęta ponad dobę znajdowały się po stronie białoruskiej, po czym zostały odesłane do Polski przez lekarzy białoruskich. - Wielokrotnie na sali rozpraw członkowie fundacji mówili o konieczności rozładunku tego transportu tygrysów. Terminal w Koroszczynie - jak również na terenie innych granicznych inspektoratów weterynarii, nawet w Korczowej - nie ma miejsc, gdzie można dokonać rozładunku, bądź skierować te zwierzęta do punktu odpoczynku. Należy podkreślić, że w posterunkach kontroli granicznej nie ma możliwości rozładowania zwierząt drapieżnych, w tym tygrysów - powiedziała sędzia. Dodała, że graniczny lekarz weterynarii dodatkowo podejmował próby znalezienia miejsca wyładunku zwierząt np. w ogrodach zoologicznych. - I to on złożył do organów ścigania zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami. W związku z tym komendant policji w Terespolu wnioskował o odebranie zwierząt aktualnemu właścicielowi - podkreśliła sędzia.
Lekarz: gdybym sam zbadał te zwierzęta, prawdopodobnie bym tu nie stał
Jarosław Nestorowicz mówił przed kamerą TVN24, że na granicy było "10 wielkich niebezpiecznych zwierząt".
- Tak, jak mówił na poprzedniej rozprawie jeden z moich obrońców, to nie są koty, które można pogłaskać. Gdybym sam zbadał te zwierzęta, to prawdopodobnie bym tu przed państwem nie stał i wtedy byście mieli co pokazywać w telewizji. Gdybym kazał któremuś z moich pracowników badać te zwierzęta w tych warunkach, które tam były, myślę że wtedy wiedziałbym, za co mam zarzuty - stwierdził.
Mówił też, że od czasu postawienia mu zarzutów prokuratura przez trzy lata zbierała materiały, jednak "jak widać, te dowody były dosyć słabe, bo sąd ich nie uznał".
- Byłem również zawieszony w czynnościach granicznego lekarza weterynarii przez osiem miesięcy. Dopiero po ośmiu miesiącach, w wyniku zaskarżenia, sąd uznał, że zastosowanie tego środka zapobiegawczego było niezasadne - mówił po ogłoszeniu wyroku lekarz.
Tygrysy utknęły na polsko-białoruskiej granicy
Do opisywanych w akcie oskarżenia wydarzeń doszło pod koniec października 2019 roku, kiedy transport z dziesięcioma tygrysami był w drodze z Włoch do Rosji. Zwierzęta jechały do cyrku w Dagestanie - jednej z republik Federacji Rosyjskiej. Po dotarciu na przejście w Koroszczynie, białoruskie służby graniczne odmówiły wjazdu ciężarówki ze zwierzętami na Białoruś ze względu na brak wymaganych w tym kraju urzędowych certyfikatów weterynaryjnych wystawionych przez włoskie służby. Okazało się też, że kierowcy nie mieli aktualnych wiz. Transport został cofnięty.
Czytaj też: Włoscy kierowcy wieźli tygrysy i nagrywali je. Aktywiści opublikowali te filmy
Od 26 do 30 października tygrysy przebywały w samochodzie w terminalu w Koroszczynie, jedno zwierzę padło. Dziewięć tygrysów, które przeżyły transport, przewieziono do ogrodów zoologicznych w Poznaniu i Człuchowie, skąd pięć trafiło dalej do azylu w Hiszpanii, a następnie dwa z nich do schroniska dla zwierząt w Wielkiej Brytanii, a dwa kolejne do zoo we Włoszech.
Pięciu oskarżonych
Prokuratura Okręgowa w Lublinie oskarżyła w tej sprawie pięć osób. Głównym podejrzanym jest 37-letni obywatel Rosji Rinat V., któremu śledczy przedstawili zarzut znęcania się nad dziesięcioma tygrysami w ten sposób, że zorganizował transport zwierząt w nieodpowiednich warunkach. "To jest w klatkach ograniczających ich swobodę, bez zapewnienia odpowiedniej ilości pokarmu oraz dostępu do wody, w sposób powodujący ich cierpienie i stres" - napisano w akcie oskarżenia.
Według śledczych również włoscy kierowcy Marco A. oraz Dominici A. znęcali się nad tygrysami. Jak wyjaśniono, będąc odpowiedzialnymi za nie w trakcie transportu nie zapewnili zwierzętom m.in. odpoczynku w trakcie długotrwałej podróży, odpowiedniej ilości właściwego pokarmu oraz dostępu do wody.
Prokuratura przedstawiła też zarzuty niedopełnienia obowiązków dwóm granicznym lekarzom weterynarii. Według śledczych jeden z nich, mimo że wiedział o transporcie tygrysów, "zaniechał niezwłocznego sprawdzenia ich stanu zdrowia i podjęcia działań na rzecz ochrony zwierząt". Natomiast drugi - jak podano - podczas dwukrotnej kontroli weterynaryjnej nie stwierdził uchybień w transporcie, potwierdzając zadowalający stan przewożonych zwierząt "w sytuacji widocznego ich osłabienia, ran na ciele i ogólnej kondycji zwierząt wskazującej na pogarszający się stan ich zdrowia".
Czytaj też: Dramat tygrysów na granicy z Białorusią. Transport wyruszył do zoo w Poznaniu
Wszyscy podejrzani w trakcie śledztwa nie przyznali się do zarzutów. Osoby objęte aktem oskarżenia przebywają na wolności. Zastosowano wobec nich m.in. poręczenia majątkowe wobec kierowców. Za zarzucane oskarżonym czyny grozi do trzech lat więzienia.
Autorka/Autor: tm/ tam
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24