Ta bestia ledwo przeżyła. Nie je, nie pije, jest zestresowana. Podziękujmy polskim władzom - komentuje mężczyzna, nagrywający tygrysa leżącego we wnętrzu ciężarówki. Włoscy aktywiści, którzy opublikowali film, szukają ludzi odpowiedzialnych za gehennę zwierząt. Sprawą zajmuje się też polska prokuratura. Tygrysy jechały z Włoch w za małych klatkach, w ciężarówce z napisem "Horses". W drodze różne służby zaglądały w wymagane podczas takiego transportu dokumenty. Czy nikt nie widział cierpiących zwierząt?
Pod koniec października ciężarówka z dziesięcioma zwierzętami utknęła na granicy polsko-białoruskiej. Transport zatrzymano, bo - według Białorusinów - przewoźnik nie dopełnił formalności.
Jeden tygrys padł jeszcze przed interwencją, na postoju w terminalu granicznym.
"Chcemy się dowiedzieć, kto powinien zostać ukarany"
Gdy poznańskie zoo zadeklarowało, że przyjmie tygrysy, pozostałych przy życiu dziewięć zwierząt - chorych, brudnych i poranionych - skierowano do Poznania. Dwa z nich trafiły później do zoo w Człuchowie, gdzie obecnie dochodzą do siebie.
Andrea Cassini z włoskiej organizacji LAV (Lega Anti Vivisezione, po polsku Stowarzyszenie przeciwko Wiwisekcji, to odpowiednik naszego OTOZ, Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt - red.) w rozmowie z portalem tvn24.pl zapewnił, że zależy LAV na pociągnięciu do odpowiedzialności osób stojących za transportem.
- Składamy wniosek na policję, ale w sprawie, a nie przeciwko komuś. Chcemy się dowiedzieć, kto tak naprawdę powinien zostać ukarany: właściciele, ci, którzy naszym zdaniem zapłacili za tygrysy, czy też włoskie władze, które wydały zgodę na transport – powiedział.
Mężczyźni, którzy tygrysy przewozili, filmy nakręcone w drodze wysłali do LAV. Opublikowały je niemal wszystkie włoskie media.
"Handlarz związany ze środowiskiem cyrkowym"
To właśnie z Włoch zwierzęta wyruszyły w drogę do Dagestanu.
Członkowie LAV twierdzą, że wiedzą, kto sprzedał tygrysy do zoo w tym kraju.
- Dla dobra sprawy nie ujawniamy dokładnych danych. Wiemy, że sprzedawca działa w małej miejscowości Latina (niedaleko Rzymu - red.). To jeden z tamtejszych handlarzy dzikich zwierząt. Jest związany ze środowiskiem cyrkowym - mówi tvn24.pl Cassini.
Zastrzega, że człowiek ten robi to legalnie, bo według włoskiego prawa można hodować dzikie zwierzęta, tresować je, a później sprzedawać.
Według obrońcy praw zwierząt, w grę wchodziły na pewno duże pieniądze, kupiec musiał słono za tygrysy zapłacić.
- Wiemy też, niestety, że z oszczędności wybrano usługę w firmie, która nie miała warunków do transportu tego typu zwierząt - mówi Andrea Cassini.
Tygrysy dojechały do Koroszczyna (w województwie lubelskim) w ciężarówce z napisem "Horses". 10 drapieżników, każdy ważący około 200 kilogramów, z kompletem pazurów, mierzący - od czubka głowy do końca ogona - nawet do trzech metrów.
LAV nie przesądza, do kogo miały dotrzeć zwierzęta.
- Jechały do Dagestanu. Z naszych informacji wynika, że do zoo. Nie wiemy jednak czy publicznego, czy prywatnego. Przewożono je jednak w przerażających warunkach. Według mnie nie mogłyby być pokazywane w ogrodzie, bo to jak wystawianie zepsutych aut w salonie samochodowym. Może ktoś, kto je kupił, wiedział, że nie są do końca zdrowe, a może to ta podróż tak je wykończyła? - zastanawia się Cassini.
W mediach pojawiały się różne informacje o miejscu, w którym miała zakończyć się tygrysia podróż.
Dyrektorka poznańskiego zoo Ewa Zgrabczyńska w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", stwierdziła, że istnieje prawdopodobieństwo, iż zwierzęta po przyjeździe do Dagestanu miały być uśmiercone, a później przerobione na leki medycyny naturalnej i afrodyzjaki.
Prokuratura Rejonowa w Białej Podlaskiej, której śledczy badają sprawę podróży drapieżników, nie ujawnia, kto kupił tygrysy.
"Na pace" tygrysy spędziły osiem dni
Dokądkolwiek by jechały, w zamknięciu i ciasnocie spędziły na pewno ponad tydzień. Według dokumentów, jakie włoscy kierowcy i Rosjanin (organizator transportu zatrzymany w Polsce - red.) przedstawili na granicy polsko-białoruskiej, zwierzęta wyruszyły spod Rzymu we wtorek 22 października o godzinie 16. Przejechały Półwysep Apeniński, Austrię, Słowację i dotarły do Polski. Kilka z nich w klatkach drucianych, kilka w skrzyniach z otworami.
Organizatorzy transportu powinni robić przerwy w trakcie postoju, karmić zwierzęta i poić wodą. Czy robili to odpowiednio często? To zbadają śledczy.
Dyrektor poznańskiego zoo już po przyjęciu tygrysów oceniła, że część z nich na pewno była nieodpowiednio karmiona, a jeden z nich zdechł właśnie przez to, co zjadł.
- Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu było zaczopowanie przewodu pokarmowego. Te zwierzęta były karmione wyłącznie kurczakami. To nie jest dobra dieta dla tygrysa. Ten, który skonał, był potwornie poraniony, jego przewód pokarmowy był w strasznym stanie - relacjonowała 31 października Małgorzata Chodyła, rzeczniczka zoo w Poznaniu.
"UWAGA! Drastyczne zdjęcia!"
Obrońcy praw zwierząt z organizacji LAV opublikowali filmy kręcone podczas przewozu tygrysów - widać na nich skrzynie poustawiane w ciężarówce i zwierzęta w klatkach.
- Ta bestia ledwo przeżyła. Nie je, nie pije, jest zestresowana. Podziękujmy polskim władzom, które swoją "pomocą" skazują zwierzęta na śmierć. (...) Ta podróż miała trwać 36-48 godzin, a stała się odyseją - słyszymy zza kamery mężczyznę, prawdopodobnie jednego z dwóch Włochów, którzy uczestniczyli w przewozie zwierząt.
Słowa, które padają w nagraniach, mogą świadczyć o tym, że tygrysy zostały sfilmowane już na terenie Polski.
Mężczyźni, jak twierdzi Cassini, wysłali jego organizacji te nagrania z troski o dalszy los dzikich podopiecznych. Aktywiści LAV opublikowali je i opatrzyli komentarzem: "Sytuacja nie do zaakceptowania, zwierzęta podróżowały w przerażających warunkach, niezgodnych z zasadami transportu: potwierdzają to autentyczne zdjęcia i filmy, jakie do nas wysłano! (UWAGA, DRAMATYCZNE ZDJĘCIA)"
- Fantastyczne! My, jak widzicie, daliśmy im jedzenie i wodę. Niestety, nie możemy ich wyczyścić, bo to niemożliwe - słyszymy Włocha, narratora nagrań.
Jest też film, który nagrany został prawdopodobnie już po przyjeździe do poznańskiego zoo: - Jest dziesiąta rano, jesteśmy wciąż tu. Dwa tygrysy wysłano wczoraj do innego zoo, przejechały więc kolejne kilometry, tak jakby nie starczyło im tych, które już przejechały...
Polski lekarz graniczny odpowiada Włochom
Dlaczego tygrysy spędziły na przejściu granicznym w Koroszczynie tak dużo czasu?
Transport dotarł na granicę polsko-białoruską 24 października, w nocy z czwartku na piątek. Przewożący tygrysy mężczyźni przedstawili dokumenty wymagane w Unii Europejskiej przy transporcie zwierząt objętych ochroną na mocy Konwencji Waszyngtońskiej.
Inspektorzy zauważyli jednak, że brakuje oryginału urzędowych certyfikatów weterynaryjnych wystawionych przez włoskie służby weterynaryjne. Kierowcy mieli tylko ich kopie. Polakom to wystarczyło, Białorusinom nie.
- Dodatkowo okazało się, że włoscy kierowcy nie są przygotowani do podróży. Nie wiedzieli, że muszą mieć wizy. Dlatego w nocy z soboty na niedzielę wrócili na przejście w Koroszczynie. Tam daliśmy im wodę, miski na pokarm dla tygrysów, których nie mieli. Zaczęli pytać, gdzie można kupić mięso - relacjonuje w rozmowie z tvn24.pl Jarosław Nestorowicz, graniczny lekarz weterynarii z Koroszczyna.
Jak mówi, w niedzielę otrzymał telefon z włoskiej ambasady. Urzędnicy martwili się o los zwierząt i przekazali, że ci, którzy wieźli je, poinformowali o śmierci jednego z tygrysów. - Dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że padł - mówi Nestorowicz.
Zegar tykał, zwierzęta były w transporcie już od pięciu dni. Zaplanowany postój i wyładowanie zwierząt na przerwę, która miała nastąpić po przekroczeniu granicy z Rosją, odsuwały się w czasie. Konieczny był plan awaryjny.
- W poniedziałek zacząłem dzwonić do wszystkich ogrodów zoologicznych w Polsce, nie było chętnych na przyjęcie tygrysów - wyjaśnia Nestorowicz.
Decyzja o tym, że dzikie koty będą mogły odpocząć w Poznaniu, zapadła dopiero we wtorek.
Dziś dochodzą do siebie. Jak było na granicy?
Zwierzęta powoli dochodzą do siebie i aklimatyzują się w dwóch nowych, tymczasowych domach - w ogrodach zoologicznych w Poznaniu i w Człuchowie. We wtorek siedem tygrysów (tych z Poznania) odwiedziła lekarz weterynarii Hester van Bolhuis z hiszpańskiego stowarzyszenia AAP Primadomus.
- Przyjechaliśmy sprawdzić, czy są gotowe do podróży. Część tygrysów trafi do naszego azylu, będą tam miały bardzo dobre warunki. Muszą jednak wydobrzeć fizycznie i psychicznie - mówi van Bolhuis.
W poznańskim zoo we wtorek odbyła się kontrola powiatowego lekarza weterynarii. Jego zastępca Aleksandra Kempska wyjaśniła, że to kontrola interwencyjna, przeprowadzana - jak w tym przypadku - "jeżeli jest naruszony dobrostan zwierząt, zwierzęta są wymęczone, niewiadomego pochodzenia".
W zoo zarządzono kwarantannę, która w najbliższych dniach uniemożliwi tygrysom wyruszenie do azylu w Hiszpanii, gdzie miały wrócić do pełni sił. Ostatecznie zwierzęta pozostaną w Poznaniu na najbliższy miesiąc.
Zwrot w ocenie?
Jeszcze 31 października Główny Inspektorat Weterynarii dziękował poznańskiemu zoo za współpracę przy ratowaniu drapieżników: "Dziękuję Dyrekcji Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu za pozytywną odpowiedź na apel Inspekcji Weterynaryjnej i przyjęcie zwierząt, a pracownikom obecnym na przejściu granicznym za specjalistyczną pomoc. Nasze wspólne wysiłki pozwoliły uratować tygrysy" - napisano w komunikacie.
Tymczasem do mediów trafiła informacja, jakoby stan drapieżników polski weterynarz najpierw uznał za dobry.
W środę główny lekarz weterynarii Bogdan Konopka, dopytywany o to, w jakiej kondycji były drapieżniki, doprecyzowywał, że ich stan się pogarszał z każdym dniem tkwienia w ciężarówce. - W dniu, w którym odbywała się kontrola na granicy, zwierzęta były w dobrej kondycji – stwierdził.
Pracownicy zoo z Poznania, którzy 29 października pojawili się ze swoim weterynarzem na miejscu, stwierdzili, że zwierzęta były zapuszczone: "Tygrysy oblepione własnymi odchodami, wyniszczone, wygłodzone, nasz lekarz weterynarii określa ich stan jako tragiczny" - pisali na portalu społecznościowym.
Już trzy osoby z zarzutami
Sprawę transportu 10 tygrysów z Włoch do Dagestanu bada prokuratura w Białej Podlaskiej.
Tygrysom od granicy aż do Poznania towarzyszyło dwóch Włochów - kierowców, tych samych, którzy wyruszyli ze zwierzętami spod Rzymu. Policjanci przesłuchiwali ich w Poznaniu. W poniedziałek Prokuratura Okręgowa w Lublinie (jedyna, jaka wypowiada się w sprawie - red.) poinformowała, że śledczy postawili im zarzuty znęcania się nad zwierzętami .
Obaj nie przyznali się do winy. Złożyli wyjaśnienia, których treści prokuratura nie ujawnia.
Prokurator wystąpił o zastosowanie wobec nich aresztu, ale sąd nie uwzględnił tego wniosku. Rzecznik prokuratury nie zdradza, czy mają zakaz opuszczania kraju. Wcześniej prokuratura postawiła zarzuty znęcania się nad zwierzętami organizatorowi transportu, obywatelowi Federacji Rosyjskiej Rinatowi V. (był odpowiedzialny tylko za podróż - red.). On także nie przyznał się do winy. Złożył wyjaśnienia, których prokuratura również nie ujawnia.
W piątek decyzją sądu w Białej Podlaskiej został aresztowany warunkowo, może wyjść na wolność po wpłaceniu 30 tys. zł kaucji. Prokuratura złożyła sprzeciw wobec tej decyzji, co wstrzymuje tryb warunkowy do rozpoznania jej zażalenia przez Sąd Okręgowy w Lublinie. Podejrzany pozostaje w areszcie.
Zoo prowadzi zbiórkę pieniędzy na nowy azyl dla tygrysów, swoją cegiełkę dołożył m.in. Jerzy Owsiak. Pracownicy ogrodu chwalą się, że uzbierali już ponad milion złotych i zachęcają do wpłacania kolejnych datków:
Przewóz zwierząt w krajach Unii Europejskiej reguluje rozporządzenie podpisane w Brukseli w 2005 roku. Przepisy szczegółowo opisują, w jaki sposób poszczególne gatunki powinny być transportowane. Żadna z klatek nie powinna ranić ani kaleczyć zwierząt, do każdej z nich powinien być zapewniony swobodny dostęp.
Okazuje się, że przewoźnik tygrysów wszystkie wymagane papiery uzyskał jeszcze u siebie w kraju.
- Organizator transportu miał dokumenty włoskiego urzędu weterynarii, pojazd był zatwierdzony. Włoski organ - odpowiednik ministerstwa środowiska - również wydał zezwolenie na transport – mówi Jarosław Nestorowicz, który sprawdzał dokumenty osobiście.
- Ten transport nie powinien wyjechać z Włoch, bo nie wiem jaki lekarz weterynarii zatwierdził te klatki - komentuje Radosław Ratajszczak, dyrektor ogrodu zoologicznego we Wrocławiu.
Autor: Wanda Woźniak / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: LAV