W nocy czy w weekend, owszem, technik mógł zrobić USG czy tomografię, ale już lekarza, który badanie by ocenił w szpitalu im. Jonschnera w Łodzi nie było; diagnozował pacjenta... przez telefon. To omijanie przepisów i działanie na szkodę pacjentów - nie ma wątpliwości wojewódzki konsultant ds. radiologii, który skontrolował placówkę po śmierci pacjenta w długi majowy weekend. Portal tvn24.pl dotarł do wyników kontroli.
Mirosław Blejzyk umierał z powodu sączącego się tętniaka, ale o tym lekarze dowiedzieli się dopiero po tym, gdy rozcięli mu brzuch i na własne oczy zobaczyli, co się dzieje. Wcześniej pacjent nie został przebadany ani tomografem, ani za pomocą dopplerowskiego USG. Rodzina zmarłego utrzymuje, że stało się tak, bo szpital pracował w trybie weekendowym.
Czy tak było, bada prokuratura. Po nagłośnieniu sprawy na łamach tvn24.pl przez placówkę przetoczyły się kontrole wielu instytucji - m.in. NFZ czy wojewódzkiego konsultanta ds. radiologii prof. Ludomira Stefańczyka.
"Śmierć pacjenta jest wynikiem poważnych niedociągnięć organizacyjnych powodujących faktyczne pozbawienie pacjentów diagnostyki w trybie ostro dyżurowym" - czytamy we wnioskach pokontrolnych konsultanta, do których dotarł dziennikarz portalu Bartosz Żurawicz.
Lekarz pod telefonem
Teoretycznie przy badaniach radiologicznych zawsze powinien być obecny lekarz radiolog. Tego wymaga kontrakt, który szpital podpisał z Narodowym Funduszem Zdrowia. Teoretycznie, bo według ustaleń prof. Ludomira Stefańczyka w szpitalu im. Karola Jonschera było zupełnie inaczej. W czasie weekendów i nocy lekarz był w domu, pod telefonem. Po wykonaniu badania tomografem czy usg technik dzwonił do lekarza i prosił go o ocenę wyników. Lekarz pacjenta diagnozował m.in. na podstawie prześwietleń w wysokiej rozdzielczości przesłanych przez internet.
- Taki tryb diagnozowania narusza warunki kontraktu z NFZ - podkreśla prof. Stefańczyk.
Ale nie tylko o kontrakt chodzi, ale też, a może przede wszystkim, o zdrowie pacjentów.
- Teleradiologia (czyli przesyłanie wyników badań do znajdującego się poza placówką lekarza - red.) powoduje zerwanie kooperacji lekarzy w stosowanym procesie diagnostyczno-leczniczym - zaznacza profesor.
Przekreślili szanse na przeżycie?
Wojewódzki konsultant ocenia, że podczas leczenia Mirosława Blejzyka lekarze nie popełnili błędu w trakcie leczenia, ale przez złą organizację pracy nie mogli szybko i skutecznie ustalić, co mu dolega.
- W badanym przypadku śmierci pacjenta można odnieść wrażenie, że cofnęliśmy się do XIX wieku. W placówce, w której jest i tomograf i dopplerowskie USG lekarz był bezradny. Żeby dowiedzieć się, co dolega pacjentowi, musiał przeprowadzić laparotomię zwiadowczą, czyli po prostu zajrzeć do ciała pacjenta - podkreśla w rozmowie z tvn24.pl prof. Ludomir Stefańczyk.
Zdaniem konsultanta, brak odpowiedniej diagnostyki mógł przyczynić się do śmierci Mirosława Blejzyka. - W przypadku pękniętego tętniaka aorty brzusznej otwarcie jamy brzusznej praktycznie przekreśla szanse na przeżycie pacjenta - podkreśla w rozmowie z TVN24 Stefańczyk.
Wyniki kontroli przeprowadzone przez prof. Ludomira Stefańczyka zostały przesłane do Wojewódzkiego Centrum Zdrowia Publicznego w Łodzi.
Magistrat też to widzi
Na zbyt małą liczbę lekarzy radiologów uwagę zwrócił nie tylko prof. Stefańczyk, ale również łódzki magistrat. W czerwcu do Wojewódzkiego Centrum Zdrowia Publicznego swój raport przesłał wiceprezydent Łodzi. Urzędnicy informowali, że zalecili "zwiększenie zabezpieczenia" lekarzy radiologów na oddziałach szpitalnych. Wszystko po to, żeby zapewnić pacjentom całodobowy dostęp do wykonywania badań tomografii komputerowej.
Szpital milczy
Konsultant ds. radiologii swoją kontrolę przeprowadził 15 maja. Nie wiemy, czy od tego czasu liczba lekarzy radiologów zatrudnionych w szpitalu Jonschera została zwiększona. Nie udało nam się też ustalić, czy zmieniono sposób organizacji pracy radiologów w nocy i weekendy. Placówka odmówiła nam udzielenia tych informacji.
I będzie ukarany
Organizację pracy w szpitalu im. Jonschera badał też Narodowy Fundusz Zdrowia. Wyniki kontroli niedługo zostaną wysłane do wiadomości dyrekcji łódzkiego szpitala. Jakie wykazała nieprawidłowości? Ma być to podane do wiadomości publicznej dopiero za kilka dni.
- Nie będziemy informować o żadnych wnioskach, dopóki z wynikami kontroli nie zapozna się dyrekcja kontrolowanej jednostki - ucina Anna Leder, rzeczniczka łódzkiego NFZ.
Z informacji portalu tvn24.pl wynika, że fundusz nałoży na placówkę karę finansową. Według umowy podpisanej ze szpitalem może to być od 1 do 3 procent wysokości kontraktu.
Dotkliwa kara finansowa to jednak nie koniec - jeżeli placówka nie naprawi stwierdzonych nieprawidłowości, kontrakt może zostać zerwany.
Prokuratura prowadzi dochodzenie w sprawie narażenia pacjenta na bezpośrednie ryzyko utraty zdrowia lub życia. Na razie nikt nie usłyszał zarzutów.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: Bartosz Żurawicz/i/zp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź