Łódzka prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie śmierci 67-letniej łodzianki. Kobieta została we wtorek przywieziona karetką do szpitala im. Barlickiego w Łodzi, ale nie została przyjęta na oddział. Po badaniach odwieziono ją do domu. Po kilku godzinach zmarła.
W środę syn zmarłej kobiety złożył w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.
- Mężczyzna poinformował, że jego matka źle się czuła od kilku dni. We wtorek rano została zabrana karetką pogotowia do szpitala po tym, jak straciła przytomność - mówi tvn24.pl Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Kobieta jednak nie trafiła na oddział. Po kilku godzinach została przywieziona do domu.
- Syn kobiety twierdzi, że lekarze z łódzkiego szpitala nie dopatrzyli się podstaw do hospitalizacji. Rodzina 67-latki usłyszała jedynie, że powinna zgłosić się do lekarza rodzinnego za kilka dni - mówi prokurator.
Reanimacja i śmierć
Stan kobiety wciąż się jednak pogarszał - zaczęła kaszleć krwią. Wystraszona rodzina wieczorem po raz kolejny wezwała pogotowie. Stan 67-latki był już wtedy na tyle zły, że wymagała reanimacji. Niestety kobieta zmarła.
Przyczyna śmierci kobiety na razie nie jest znana. Śledczy zlecili już sekcję zwłok, która ma dać odpowiedź na to pytanie. - Prowadzimy śledztwo pod kątem ewentualnego nieumyślnego spowodowania śmierci kobiety - mówi Kopania.
Sprawa dla prokuratora
Prokurator wyjaśnia, że śledczy będą chcieli sprawdzić, czy można mówić o nieprawidłowym działaniu służb medycznych i czy mają one związek ze zgonem 67-latki.
- W szczególności chcemy sprawdzić, czy w izbie przyjęć szpitala wykonano wszystkie niezbędne badania diagnostyczne i czy prawidłowo rozpoznano schorzenie chorej. Oprócz tego będziemy ustalać, czy pozostawienie chorej w szpitalu dawało szanse na uratowanie jej życia - mówi nam prokurator.
W ramach rozpoczętego śledztwa został przesłuchany już syn zmarłej kobiety. Prokuratorzy zabezpieczyli też przyniesioną przez niego dokumentację medyczną.
- Wersja przedstawiona przez syna zmarłej wymaga dokładnego sprawdzenia. Niebawem będziemy zabezpieczać resztę dokumentacji medycznej - podkreśla nasz rozmówca
Za nieumyślne spowodowanie śmierci polski kodeks przewiduje do pięciu lat więzienia.
"Czy mnie to dziwi? Trudno to ocenić"
Portal tvn24.pl dotarł do lekarki z łódzkiego pogotowia, która dwukrotnie jechała w karetce do 67-latki.
- Podczas pierwszej wizyty stan pacjentki był dość ciężki, była nieprzytomna. Wynikało te ze stanu jej zdrowia - tłumaczy nam dr Teresa Adamczewska, która dodaje, że 67-latka musiała być wcześniej "źle diagnozowana, bo nie miała siły wychodzić z domu".
Lekarka dodaje, że - według jej opinii - wymagała ona dalszej diagnostyki i leczenie w szpitalu, dlatego zdecydowała o przewiezieniu chorej do placówki im. Barlickiego.
Czy zatem jest zaskoczona faktem, że chora nie została hospitalizowana?
- Trudno mi to ocenić. Kiedy widziałam ją (67-latkę - red.) na korytarzu szpitalnym, to wydawało się, że jest w dobrym stanie - mówi nasza rozmówczyni.
Lekarz z łódzkiego pogotowia opisuje też, jak wyglądała druga wizyta u pacjentki.
- Kiedy przyjechaliśmy, syn kobiety przeprowadzał reanimację. Przejęliśmy działania, ale niestety po pewnym czasie musiałam stwierdzić zgon - mówi dr Adamczewska.
"Czasami tak to bywa"
Wojciech Szendzikowski, lekarz Szpitalnego Oddziału Ratunkowego ze szpitala im. N. Barlickiego w Łodzi informuje nas, że stan 67-latki nie wymagał "bezwzględnej hospitalizacji".
- Wykonaliśmy pełną diagnostykę laboratoryjną i obrazową. Dodatkowo sprawdzaliśmy, czy nie doszło na przykład do uszkodzenia mięśnia sercowego - mówi Szendzikowski. I dodaje, że lekarz badający chorą kobietę zdiagnozował u niej "chorobę układu oddechowego, która może być leczona w domu".
- Kobieta otrzymała niezbędne leki i polecono jej odstawienie części medykamentów, które brała - wyjaśnia rozmówca tvn24.pl.
Skoro stan kobiety nie był poważny, to dlaczego kobieta zmarła po kilku godzinach od powrotu do domu?
- Czasami tak to bywa. Nikt nie jest bogiem. Czasami zdarza się tak, że u chorego następuje załamanie stanu zdrowia. Potrafi to się dziać w ciągu kilku godzin - wyjaśnia lekarz.
Nie było wolnych łóżek
Niewykluczone jednak, że chora łodzianka byłaby przyjęta na szpitalny oddział, gdyby nie fakt, że w łódzkim szpitalu nie było wolnych miejsc na oddziałach pulmonologii i interny.
- Wolnych miejsc nie było w całej aglomeracji łódzkiej. Niewykluczone, że lekarz zaproponował jej hospitalizację poza regionem, ale to tylko moje przypuszczenia - tłumaczy dr Wojciech Sendzikowski.
Lekarz jednak zaznacza, że gdyby stan pacjentki był poważniejszy, to na pewno lekarze staraliby się znaleźć dla niej miejsce w placówce.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź