Mateusz urodził się z poważną wadą serca i jako dziecko był operowany. Później rozwijał się pod opieką kardiologów.
Kiedy miał kilkanaście lat, jego serce nagle się zatrzymało. Żyje dzięki kolegom i nauczycielowi, którzy go wtedy reanimowali. Po tej niebezpiecznej sytuacji, po wielu badaniach okazało się, że serce jest w bardzo złym stanie. Mateusz był w wielu szpitalach i przeszedł wiele skomplikowanych operacji, ale rokowania nadal pozostawały złe. Badania wykazały kolejną komplikację, czyli podwójne zwężenie tętnicy płucnej.
W końcu trafił do łódzkiego Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki, dziecięcego szpitala, w którym operowano go w dzieciństwie. Prof. Tomasz Moszura z kliniki kardiologii podjął się zabiegu z dużym ryzykiem, przed którym wzbraniali się inni lekarze, i uratował życie Mateusza. Postanowił udrożnić jego tętnice stentami.
Inni lekarze bali się wykonać zabieg
Jak podkreśla kardiochirurg, "wcześniej nikt takich zabiegów nie robił".
- Wszyscy się bali - podkreśla Mateusz.
- Zabieg trwał około 2,5 godziny. Było ryzyko pęknięcia ściany czy uciśnięcia na protezę. Jest to ryzyko związane z koniecznością bezpośredniego wejścia w krążenie pozaustrojowe - tłumaczy prof. Moszura.
Zabieg odbył się w czwartek. Mateusz czuje się dobrze i niedługo wyjdzie do domu. Zamierza wrócić do swoich poprzednich aktywności, ale będzie pod stałym nadzorem lekarzy.
Autorka/Autor: ng/tok
Źródło: TVN24