Ogólnopolski Związek Zawodowy Ratowników Medycznych wysłał do ministra zdrowia list otwarty, w którym opisuje stan systemu ratownictwa. Ratownicy piszą, że właśnie "przestaje on istnieć", a pacjenci z dnia na dzień są coraz bardziej zagrożeni. - Ostrzegaliśmy, że każdy kryzys doprowadzi do katastrofy - zaznaczają związkowcy.
Pismo (zobacz całość), pod którym podpisał się Piotr Dymon, przewodniczący zarządu krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych, zostało do ministra zdrowia wysłane 1 listopada.
"Z żalem zawiadamiamy, że system Państwowego Ratownictwa Medycznego przestaje funkcjonować" - tak związkowcy podsumowują sytuację w Polsce i zastrzegają, że doszło do tego z powodu "zlekceważenia problemów, które środowisko ratowników medycznych zgłaszało od lat".
- Nie doszło do tego z powodu protestów, czy chorób personelu medycznego (…) Wielokrotnie podkreślaliśmy, że system Państwowego Ratownictwa Medycznego przygotowany jest na minimum i każda sytuacja kryzysowa spowoduje załamanie się ratownictwa medycznego w Polsce - podkreślają związkowcy.
Ich zdaniem do niewydolności doprowadził brak standardów, oszczędności i ciągłe powierzanie ratownikom kolejnych obowiązków - w tym tych, które - zdaniem związkowców - nijak się miały do zadań wskazywanych w ustawie o Państwowym Ratownictwie Medycznym.
Puste grafiki, kolejki przed szpitalami
Związkowcy wyliczają problemy, które sprawiają, że "zdolności wykonywania zadań maleją każdego dnia". Wskazują, że nie ma już wolnych zespołów karetek, które oczekiwałyby na wezwania. Problemy personalne - jak alarmują związkowcy - powodują, że karetki stoją w garażach, bo nie ma kto nimi jeździć.
Według związkowców w każdej z dyspozytorni medycznych jest od kilkunastu do kilkudziesięciu wezwań, do których trzeba wysłać ratowników. W liście do ministra można przeczytać, że dyspozytorzy nie nadążają z odbieraniem kolejnych połączeń alarmowych.
Na domiar złego, zespoły ratownictwa (te pracujące) są na wiele godzin wyłączane z możliwości ratowania potrzebujących, bo muszą spędzać ten czas w kolejkach przez Szpitalnymi Oddziałami Ratunkowymi.
"Notoryczny brak miejsc" - jak zauważają związkowcy - doprowadził do tego, że pacjenci umierają w karetkach, nie mogąc doczekać się miejsca w szpitalu.
Kwestia odpowiedzialności
Ratownicy medyczni podkreślają, że są przemęczeni i zdziesiątkowani chorobami. W tak dramatycznej sytuacji - jak piszą do ministra - rząd decyduje się na "niebezpieczne działania", takie jak zezwolenie na zatrudnianie na stanowisku dyspozytorów medycznych osób bez doświadczenia w pracy i bez wykształcenia medycznego.
"W związku z tym pytamy, jak osoba bez wykształcenia zbierze wywiad medyczny, właściwie oceni zasadność wyjazdu a także wskaże, jakie czynności należy wykonać pod presją czasu i zagrożenia życia i zdrowia zgłaszającego?" - pytają ratownicy.
Podkreślają, że między innymi przez takie decyzje system ratownictwa przestaje istnieć.
Ratownicy swój list otwarty kończą serią pytań o to, czy rząd weźmie na siebie odpowiedzialność za "świadome narażanie obywateli na utratę zdrowia i życia ze względu na brak właściwie działającego systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego”.
Kończą jasną deklaracją - że będą pracować do końca: "My ratownicy w przeciwieństwie do Państwa nie zawiedziemy osób, które w tych ciężkich czasach liczą na naszą pomoc".
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl