Legendy numetalu nie rozczarowały publiczności. Zadowoleni byli i ci, którzy chcieli usłyszeć starsze utwory, jak i ci chcący zapoznać się z nowym repertuarem. Świetnie bawili się wszyscy.
Staniki, koszulki i kapelusze - wszystko leciało w stronę krzyczącego wniebogłosy i miotającego się po scenie Jonathana Davisa. W hali warszawskiego Torwaru niemało było zapewne tych, którzy przyszli specjalnie dla charyzmatycznego wokalisty. Reszta ekipy z Kalifornii też się jednak popisała. Trzeba bowiem pamiętać, że bez charakterystycznych riffów Jamesa Schaffera i basowej wirtuozerii Reginalda Arvizu, nie byłoby Korna.
Dla każdego coś miłego
Wracając jednak do bohatera spektaklu, lidera i wokalisty zespołu - ten wie, jak porwać publiczność. I w środę udowodnił to po raz kolejny, tym razem w Warszawie. Po krótkim intro ze sceny zabrzmiało naprawdę mocne uderzenie. "Right now" to jeden z najostrzejszych utworów grupy i znakomicie został odebrany przez warszawską publikę. Potem było równie dobrze, a Davis angażował publiczność w swój występ. - Why are you so f...ing quiet? - podgrzewał tłum.
Zgodnie z zapowiedziami, zespół grał przede wszystkim kawałki ze swojej ostatniej, wydanej w ubiegłym roku płyty. Jednak ci, którzy przyszli na koncert, aby przypomnieć sobie starsze utwory, pochodzące z okresu, kiedy Korn grał bliżej swych korzeni, nie zawiedli się. Niesamowite wykonanie "Kill you" niech będzie tego najlepszym przykładem.
Band niech gra
Zastanawiać mogła sama scena, która jak na tak duże wydarzenie - grały w końcu żywe legendy - była zwyczajnie... skromna. Fanom to chyba jednak nie przeszkadzało, szczególnie, że niezwykłe wrażenia wizualne zapewniało ciekawe oświetlenie, bardzo dobrze zsynchronizowane z muzyką.
- To taki band który nie musi dobrze brzmieć, wystarczy żeby grał - powiedział jeden z fanów po koncercie. I tym niezwykle celnym podsumowaniem zamknąć można wszelkie dyskusje na temat formacji i jej twórczości. Bo Korn ma po prostu w zwyczaju "brzmieć dobrze".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl