Swoich studentów uczył myśleć o teatrze i "pisać o nim zawsze powabnie", nie wierzyć ślepo, że zawsze ma się rację oceniając czyjąś pracę. Wychował pokolenia krytyków teatralnych i stworzył im miejsce, gdzie mogli go podglądać - Wydział Wiedzy o Teatrze na warszawskiej Akademii Teatralnej. Jerzy Koenig zmarł w nocy z piątku na sobotę. Miał 77 lat.
Urodził się w Sandomierzu, wychował w Łodzi, zamieszkał w Warszawie. Powiedzieć, że był krytykiem teatralnym to powiedzieć niesprawiedliwie mało. Był człowiekiem teatru i prawdziwym nauczycielem. Studentom na Wydziale Wiedzy o Teatrze, który zakładał w 1975 roku wspólnie z ówczesnym rektorem warszawskiej PWST Tadeuszem Łomnickim, opowiadał o "Rosjanach" i "Teatrze Dzisiejszym"... Opowiadał zawsze bez patosu, z ironią.
Dziwił się studentkom, że wybierając zawód teatrologa, mogą już tylko co najwyżej "dobrze wyjść za mąż". Przekonywał, że o teatrze trzeba zawsze pisać "powabnie" i pod żadnym pozorem nie chodzić na spektakl, który grany jest drugi raz (podobno zawsze najsłabszy). Jerzy Koenig chorował od kilku miesięcy. O jego śmierci poinformowała żona Anna Koenig.
Teatr może mu podziękować
Kiedy przed trzema laty umierał Jerzy Grzegorzewski, dyrektor Teatru Narodowego (od 1997 roku), media podkreślały, że odszedł najwybitniejszy przedstawiciel pokolenia "młodych zdolnych". To określenie przylgnęło do Grzegorzewskiego (i do kilkorga innych reżyserów, m.in. Macieja Prusa, Izabelli Cywińskiej, Bogdana Hussakowskiego, Helmuta Kajzara) trzy lata po jego reżyserskim debiucie. W 1969 roku po raz pierwszy słów tych użył ówczesny redaktor naczelny "Teatru", później przyjaciel Grzegorzewskiego - Jerzy Koenig.
- Interesował ich teatr bardziej jako sztuka niż jako trybuna (...) ważniejsza wydawała się im estetyka niż moralistyka - pisał. - Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby jego teatr opatrywać jakimś kretyńskim przymiotnikiem - wspominał po śmierci Grzegorzewskiego.
- I rzeczywiście przymiotników unikał bardzo - w pisaniu, mówieniu i myśleniu - mówi dzisiaj o swoim nauczycielu jeden ze studentów warszawskiej Akademii.
Pół wieku dla teatru
Jerzy Koenig w latach 1961-1962 był kierownikiem literackim Teatru Narodowego, w latach siedemdziesiątych Teatru Dramatycznego w Warszawie. Przez czternaście lat (od 1982) szefował Teatrowi Telewizji. W 1998 objął stanowisko kierownika literackiego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Pełnił też funkcję dyrektora artystycznego tego teatru.
Jako krytyk teatralny współpracował między innymi z "Współczesnością", "Tygodnikiem Kulturalnym", "Teatrem" (redaktor naczelny 1968-1972) i "Dialogiem" (red. nacz. 1989-1990). Tłumaczył z języka rosyjskiego teksty Wsiewołoda Meyerholda, Aleksandra Tairowa, dramaty Ignatija Dworieckiego ("Człowiek znikąd"), Aleksandra Gelmana ("Protokół z pewnego zebrania", "Ławeczka"). Wydał tom tekstów "Rekolekcje teatralne" (1979).
W 2003 roku został Kawalerem Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski.
Uczniowie i przyjaciele
- Jerzy Koenig był przede wszystkim wielkim znawcą teatru, rosyjskiej literatury, nauczania i wychowywania. W szacunku do czyjejś pracy, w pokorze, w dystansie do tego, co się robi - mówią jego uczniowie.
Janusz Majcherek, dziś także profesor Akademii i krytyk (redaktor naczelny "Teatru" w latach 1996-2006) podkreśla, że Jerzy Koenig bardzo skutecznie potrafił tym co robi, zapalać innych do pracy, inspirować. - Jerzy pozostawił po sobie bardzo wiele dobrych rzeczy. Był nie tylko znakomitym krytykiem teatralnym. Był człowiekiem, który pracował dla żywego teatru. Animował życie kulturalne, rozkręcał wiele imprez teatralnych - mówi.
Kiedy wspomina się Jerzego Koeniga nie można nie powiedzieć o jego ciętym, ironicznym języku. Tyle że kto poznał profesora choć trochę, ten wie, że zawsze była to "ironia troskliwa", która miała wykształcić gruby pancerz u młodych ludzi. Po to, aby nie chodzili przed życiem na palcach. - Lubił otaczać się młodymi, nie stwarzał nigdy dystansu, nie stawiał się nigdy "ponad" jako ten starszy, mądrzejszy, jako ten, kto poucza. Był raczej partnerem. No i nigdy nie porzucał pewnej formy, pewnej maski, swojej błyskotliwej złośliwości - był w tym wspaniały - przypomina Janusz Majcherek. - Za tą maską krył się jednak człowiek o niezwykłej dobroci i inteligencji - dodaje.
Czasem studenci się go bali. Wiedział o tym i bawił się tym. - Jeżeli się obawiali, to tylko dlatego, że nie potrafili pod tą maską znaleźć ciepłego, mądrego człowieka, mistrza, który prowadzi i pomaga w myśleniu. Jeżeli się go nie bali, to zawsze był dla nich fenomenalnym nauczycielem, przewodnikiem - wspomina Majcherek.
- O nim nie sposób mówić inaczej - wtóruje byłemu redaktorowi naczelnemu "Teatru" dziennikarz Jacek Pałasiński, również uczeń Koeniga, z którym znał się od 33 lat. Pałasiński określa swojego profesora jako jednego z najwybitniejszych teatrologów po wojnie i w ogóle w historii polskiego teatru. - Do ostatnich dni życia interesował się teatrem, mieliśmy wspólne projekty do ostatniej chwili - mówi dziennikarz.
No i ten dowcip. - Był człowiekiem o niezwykle subtelnym poczuciu humoru. Jego dowcip był zawsze celny, ale tylko dla tych, którzy potrafili przedrzeć się przez tę ukrytą ironię. To był wybitny Polak. Niewiele osób jego klasy pozostało już w naszym kraju - podsumowuje Pałasiński.
- Nie mam wątpliwości. Wraz z Jerzym Koenigiem skończyła się pewna epoka w polskim życiu teatralnym - kończy Janusz Majcherek.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Gzell/PAP