Zacznę od informacji, o której po niemal trzech dekadach uczestniczenia w gdyńskiej imprezie, nie miałam pojęcia. I nie jestem w tej niewiedzy odosobniona. Z prywatnych rozmów z filmowcami wielokrotnie zasiadającymi w gdyńskim jury dowiedziałam się, że istnieje niepisana zasada: ponoć nigdy nie przyznaje się głównej nagrody festiwalu rok po roku temu samemu twórcy.
Bogatsza w tę wiedzę spokojniej przyjmuję decyzję jury Konkursu Głównego o uhonorowaniu najlepszego filmu 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni "tylko" drugim co do ważności wyróżnieniem imprezy: Srebrnymi Lwami. Ponadto za Najlepszą Pierwszoplanową Rolę Męską nagrodzono odtwórcę roli Kafki Idana Weissa, a za zdjęcia Tomasza Naumiuka.
Kto nie pamięta, wypada przypomnieć, że właśnie w ubiegłym roku Agnieszka Holland odebrała czwartą już statuetkę Złotych Lwów za "Zieloną granicę". I faktycznie, nie zdarzyło się podczas półwiecza istnienia festiwalu, by jakikolwiek twórca opuszczał galę z główną nagrodą rok po roku. Jeśli faktycznie jurorzy, rozdzielając nagrody mieli w tyle głowy to ograniczenie, trudno mieć do nich pretensje za sobotni werdykt.
Pytanie, czy to jednak właśnie "Ministranci", wciągające kino z chrześcijańskim przesłaniem (mimo antyklerykalnego akcentu), ale jednak pęknięte narracyjnie i scenariuszowo niekonsekwentne, zasługiwało na tę najważniejszą nagrodę. Zwłaszcza że uznawana za główną po Holland pretendentkę do nagrody debiutantka Emi Buchwald wyczarowała z własnych rodzinnych relacji nie mniej udaną i formalnie lepszą, pełną poezji opowieść.
Nasza rodzima "Amelia"?
Moje pierwsze skojarzenie po obejrzeniu filmu Piotra Domalewskiego kazało mi ochrzcić film mianem "polskiej 'Amelii". Równie bezpretensjonalny, rozczulający w swojej - pozytywnie rozumianej - naiwności.
Zamiast ślicznej Audrey Tautou mamy kilku nastolatków w komżach, podobnie jak bohaterka znad Sekwany, owładniętych chęcią naprawiania świata. Inna sprawa, że choć intencje mają nader szlachetne, ich działania są mocno wątpliwe moralnie. Sama historia przywodzi także na myśl znakomite "Boże ciało" Jana Komasy, choć daleko jej do scenariuszowej precyzji nominowanego do Oscara poprzednika.
Sama historia jest fascynująca. Oto grupa ministrantów odkrywa, że szlachetne zbiórki ich Kościoła dla biednych trafiają do kieszeni przedstawiciela kurii. Oburzeni obrotem sprawy postanawiają działać na własną rękę i wspomóc najbiedniejszych. Zakładają podsłuch w konfesjonale, by poznać lepiej sytuację życiową sąsiadów i sporządzić listę potrzebujących. Już sam pomysł nagrywania cudzej spowiedzi, choć w imię dobrej sprawy, obronić trudno, a przecież muszą zdobyć jeszcze pieniądze. Nietrudno zgadnąć, że sposób, w jaki to zrobią, będzie równie dyskusyjny. Na tym jednak nie koniec. Prawdziwe problemy zaczną się, gdy -ośmieleni radością obdarowanych - chłopcy posuną się jeszcze dalej.
Domalewski potrafi w lekkim tonie z humorem opowiadać historie. Ale tym razem tylko do pewnego momentu. Bo nagle zabawna, na wpół wiarygodna, mocno umowna opowieść, zmienia się w kino społeczne bardzo na serio. I niestety traci na wiarygodności. Wcześniejsza lekkość zostaje okraszona patosem, a przywoływane raz po raz przez ministrantów cytaty z Biblii brzmią w ustach dzieci mało wiarygodnie. Szkoda, że nie pozostał wierny klimatowi opowieści z pierwszej części filmu. Owszem, reżyser i scenarzysta sprawdził się już jako twórca dramatu społecznego, zdobywając w 2017 roku swoje pierwsze Złote Lwy za debiut "Cicha noc". Tutaj mamy jednak pomieszanie konwencji, które ewidentnie szkodzi filmowi.
Na szczęście fantastyczni młodzi aktorzy - których Domalewski (także aktor) potrafi bezbłędnie prowadzić - swoją pasją i naturalnością przykrywają to, co chwilami razi. "Ministranci" to bez wątpienia jeden z najciekawszych tegorocznych filmów, ale - pomijając film Holland - nie mogę pozbyć się wrażenia, że bardziej na tę nagrodę zasłużyła Emi Buchwald. I nie ja jedna. Mimo że bardzo cenię twórczość Domalewskiego od momentu debiutu i czekam na każdy kolejny film tego reżysera.
Sprawiedliwy podział
Debiutanka Buchwald - nagrodzona za Najlepszą Reżyserię - stworzyła niezwykły film "Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej".
Przypomnijmy więc tylko, że ta opowiedziana bez jednej fałszywej nuty opowieść, skupia się na czwórce wchodzącego w dorosłość rodzeństwa, z których każde ma głęboko wpojone poczucie niezależności. Jednocześnie wszystkim zależy na zachowaniu łączących ich niezwykle bliskich więzi. Reżyserka, która sama ma pięcioro rodzeństwa, im właśnie dedykowała ten film. Poetycka konwencja, leśmianowska z ducha, z jego Dusiołkiem jako zmaterializowanym bohaterem, to coś, czego jeszcze nie było w polskim kinie.
Uhonorowana również Złotym Pazurem - nagrodą im. Andrzeja Żuławskiego, przyznawaną "za odwagę formy i treści" oraz Nagrodą Dziennikarzy młoda reżyserka z pewnością jeszcze nas zaskoczy.
Dalszy "podział" nagród był chyba wyjątkowo sprawiedliwy. "Chopin, Chopin" zdobył zasłużone nagrody za wspaniałą scenografię i kostiumy. Mnie szalenie ucieszyła nagroda dla nastoletniego Filipa Wiłkomirskiego za Profesjonalny Debiut Aktorski za przejmującą kreację w filmie "Brat" Macieja Sobieszczańskiego. Szkoda, że na tym skończyły się nagrody dla tego poruszającego, mądrego filmu.
Cieszy również nagroda dla Matyldy Giegżno za Główną Rolę Kobiecą w filmie Tadusza Śliwy "Światłoczuła". W tej opowieści o miłości niewidomej dziewczyny i zdrowego chłopaka, fotografa, młodziutka aktorka pokazała inność i chorobę swojej bohaterki bez cienia sentymentalizmu, za to z wielką czułością i prawdziwie.
Po jubileuszowej gali
50., jubileuszowy FPFF w Gdyni już za nami. Z gali finałowej najbardziej zapamiętam mocne słowa Agnieszki Holland, podczas odbierania nagrody. Reżyserka zastanawiała się, czy właśnie odwaga i wyobraźnia filmowców nie jest ratunkiem dla świata w obecnej sytuacji.
- To, co Franz Kafka mówił o XX wieku - zdehumanizowanie, wyobcowanie, pogarda, które nie mają nic wspólnego ze sprawiedliwością, są arbitralne i chcą zmiażdżyć jednostkę - to wszystko aktualizuje się teraz, w wieku XXI. Czy nie powinniśmy być w próbie złapania tego, co najgroźniejsze i najważniejsze nieco odważniejsi? Nie tylko w tematach, które podejmujemy, ale również w sposobie ich opowiadania, tak, żeby trafiły do kolejnych pokoleń - zastanawiała się reżyserka.
Na końcu zwróciła się do kolegów filmowców: - Mam taki apel do nas wszystkich. Róbmy naprawdę mocne filmy.
Autorka/Autor: Justyna Kobus
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Monolith Film