Tak jak się spodziewano, "Ida" Pawła Pawlikowskiego – opowieść o młodej zakonnicy, odkrywającej historię swojego pochodzenia i tragiczne losy rodziny - zdobyła Grand Prix 38. edycji Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Srebrne Lwy przypadły filmom "W imię…" i "Chce się żyć". Nagroda Specjalna Jury trafiła w ręce Kasi Rosłaniec za film "Bejbi blues" i Sławomira Fabickiego za film "Miłość".
Aktorskie nagrody za kreacje pierwszoplanowe – zwłaszcza za rewelacyjną rolę komunistycznej prokurator dla Agaty Kuleszy w „Idzie” i Andrzeja Chyry jako zagubionego księdza w filmie „W imię…” - przyjęto z uznaniem. Mimo, że Chyrę doceniano już wcześniej w Gdyni, zaś faworytem był rewelacyjny Dawid Ogrodnik, jako kaleki mężczyzna w obrazie „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy. Gdy tylko reżyser filmu wymienił ze sceny jego nazwisko, publiczność obecna na gali zaczęła bić gromkie brawa, dając do zrozumienia, kogo chciałaby widzieć w roli zwycięzcy.
Film Pieprzycy zdobył ostatecznie drugą co do ważności nagrodę festiwalu Srebrne Lwy (do spółki z Małgorzatą Szumowską) oraz Nagrodę Publiczności. Dzień wcześniej odebrał Złotego Klakiera dla najdłużej oklaskiwanego filmu festiwalu. Już po gali w kuluarach żartowano, że gdyby jurorzy nie uhonorowali go żadną z ważnych nagród, zachwyceni filmem widzowie mogliby... wywołać zamieszki. Kilkanaście dni wcześniej identyczny odbiór obraz miał w Montrealu, gdzie zdobył nagrodę Grand Prix i również nagrodę publiczności.
Zwycięska "Ida"
Ten festiwal miał dwóch wielkich wygranych - od początku wymienianą jako kandydatkę do głównej nagrody "Idę" Pawła Pawlikowskiego oraz "W imię..." Małgorzaty Szumowskiej nagrodzone Srebrnymi Lwami, za najlepszą reżyserię i dla najlepszego aktora. Z kolei "Ida" oprócz Grand Prix festiwalu, może pochwalić się nagrodą dla najlepszej aktorki - wspomnianej już Agaty Kuleszy, oraz dwoma innymi - za najlepsze zdjęcia dla Łukasza Żala i Ryszarda Lenczewskiego oraz za scenografię dla Marcela Sławińskiego i Katarzyny Sobańskiej.
"Ida" Pawlikowskiego - Polaka od lat mieszkającego w Anglii (to jego pierwszy obraz zrealizowany w Polsce) - to kino typowo festiwalowe, które nie króluje w box office'ach. Ascetyczne w formie, z czarno-białymi zdjęciami, dotykającego tematu rozliczeń polsko-żydowskich. Co ważne, uniwersalne w swej wymowie, poruszające kwestię wzajemnych relacji „tubylców” i wszelkich mniejszości, bez względu na miejsce, kraj, pochodzenie. Mówił zresztą o tym sam reżyser na konferencji prasowej po filmie.
Po raz kolejny swój niezwykły talent udowodniła tu Agata Kulesza (niezapomniana odtwórczyni roli tytułowej „Róży” u Smarzowskiego). Jako była komunistyczna prokurator, która w zetknięciu z potworną przeszłością swojej rodziny, przewartościowuje własne życie, kompletnie przyćmiła tytułową "Idę" graną przez młodziutką amatorkę. Autorem scenariusza do filmu jest ceniony twórca Cezary Harasimowicz, juror w konkursie Kino Młodych organizowanym równolegle z głównym gdyńskim konkursem.
W imię tolerancji
O filmie Szumowskiej napisano już mnóstwo po premierze obrazu na festiwalu w Berlinie zimą br. gdzie zdobył nagrodę Teddy Award dla najlepszego filmu o tematyce LGBT. Obraz wchodzący do kin już w najbliższy piątek (20 bm.) podzielił widzów i krytyków. Zwłaszcza zdziwiła nagroda za reżyserię, bo to film szalenie nierówny. Konferencja po jego projekcji, zgromadziła bodaj największą widownię i była burzliwa, co dowodzi, jakie budzi on emocje.
Niewątpliwie jego wielką siłą jest kreacja Chyry - powściągliwego, operującego spojrzeniem, gestem, rzadko słowem, na którego twarzy odbijają się wszystkie targające nim uczucia - od nadziei, poprzez zwątpienie aż po strach.
Cieszy nagroda za najciekawszy debiut lub drugi film (w tym przypadku mowa o drugim filmie) dla Tomasza Wasilewskiego - za odważne, opowiadane rozpoznawalnym już odrębnym językiem młodego twórcy „Płynące wieżowce”. Wasilewski wyróżniony "East of West" w Karlovych Varach, za opowieść o chłopaku, który odkrywa swoje homoseksualne skłonności i próbuje się im opierać, zgarnia kolejne nagrody na zagranicznych festiwalach i fantastyczne recenzje, choćby w "The Hollywood Reporter". Nagrodę w Gdyni zdobyła też grająca w filmie rolę drugoplanową Marta Nieradkiewicz.
Trafić za jurorami
O ile warto dyskutować nad tym czy Szumowska zasłużyła na deszcz niemal najważniejszych nagród, o tyle z niedowierzaniem przyjęto fakt przyznania Nagrody Specjalnej Jury Kasi Rosłaniec za "Bejbi blues". Jej film zebrał w kraju bowiem fatalne recenzje, czasami nawet niezasłużenie ośmieszające obraz młodej reżyserki. Zdziwienie było tym większe, że oczekiwano, iż nagroda jurorów, zwykle przyznawana tytułom wyrafinowanym, powędrowała także do "Miłości" Sławomira Fabickiego - ambitnego, psychologicznego kina. W zestawieniu z nim "Bejbi blues" - zwariowana historia, choć traktująca o wielkim dramacie, wypada przeraźliwie blado.
Większość widzów stawiała na to, iż laureatem Nagrody Jury zostanie "Papusza" Krauzów lub "Imagine" Andrzeja Jakimowskiego. Za wspaniałą muzykę do "Papuszy" nagrodzono Jana Kantego-Pawluśkiewicza a za drugoplanową kreację Zbigniewa Walerysia, genialnego, w pełnej niuansów roli męża Papuszy. Ten znany dotąd głównie z ról drugoplanowych aktor, okazał się wielkim odkryciem tego festiwalu. Obraz nagrodzono też za charakteryzację Anny Nobel-Nobielskiej. "Imagine" zdobyła jedynie nagrodę za dźwięk, mimo, iż przepełniony magią film doceniła Europejska Akademia Filmowa, nominując go do swojej nagrody. - Trafić za jurorami... łatwiej na księżyc – powiedział w prywatnej rozmowie nestor polskiego kina, proszący o zachowanie anonimowości.
Magdalena Berus, odtwórczyni głównej roli w "Bejbi blues", dostała nagrodę za profesjonalny debiut aktorski, filmowi przypadła też nagroda za kostiumy wykonane przez Magdalenę Rosłaniec.
Za najlepszy scenariusz nagrodzono Jacka Bromskiego i jego "Bilet na księżyc", co także było zaskoczeniem. Ponadto "Drogówkę" Smarzowskiego wyróżniono za montaż Pawła Laskowskiego, zaś główną nagrodę wśród twórców Młodego Kina otrzymał jednogłośnie za film "Magma" Paweł Maślona.
Polskie kino ma się świetnie
Wzruszającym momentem gali było wręczenie Platynowych Lwów za całokształt twórczości reżyserowi Jerzemu Antczakowi. Twórca ekranizacji "Nocy i dni" przybył do Gdyni razem z żoną, aktorką Jadwigą Barańską. - Całe życie starałem się rozmawiać z widzem i nie pojmowałem, kto to jest widz masowy. Wyobrażałem sobie jednego widza, takiego jak ja - mówił Antczak. Gdy reżyser odbierał nagrodę, na wielkim ekranie nad sceną pokazano najbardziej znany fragment filmu - ze słynną sceną w której Toliboski wchodzi do rzeki po pływające nenufary. Towarzyszący filmowi wspaniały walc - Waldemara Kazaneckiego, twórcy muzyki do "Nocy i dni" - sprawił, że wielu obecnym na gali gościom, wzruszenie ścisnęło gardła.
- W 1996 roku ówczesny przewodniczący jury Wojciech Marczewski nie przyznał nagrody Grand Prix, z uwagi na fatalny poziom filmów i ze smutkiem pytał: "Panowie, czy musieliście nakręcić te wszystkie, okropne filmy?" Dziś jesteśmy w zupełnie innej sytuacji - chcemy powiedzieć twórcom: "Dziękujemy wam, że zrobiliście te wszystkie, piękne filmy" - mówiła podczas gali Agnieszka Holland, członkini jury. Bo tegoroczny festiwal udowodnił, że polskie kino ma się naprawdę dobrze. Potwierdzają to nagrody zdobyte przez naszych filmowców na ważnych, zagranicznych festiwalach.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl