|

Od kupna stolika do Złotego Globu? "Zadzwoniła Kate i mówi: mam scenariusz"

Kate Winslet i Ellen Kuras na planie "Lee. Na własne oczy"
Kate Winslet i Ellen Kuras na planie "Lee. Na własne oczy"
Źródło: Monolith Films

Co mają wspólnego Lee Miller, Kate Winslet i Ellen Kuras? Poza tym, że Winslet z Kuras stworzyły wciągający film o Miller - za który Winslet otrzymała nominację do Złotego Globu - każda z tej trójki kobiet na własny sposób przebijała szklany sufit. - Zamiast go rozbijać, wycinałam w tym suficie małe otwory, którymi spokojnie szłam w górę, żeby znaleźć możliwość dalszej pracy. Tym samym zachęcałam inne artystki, by szły za mną - opowiada legendarna autorka zdjęć filmowych i reżyserka Ellen Kuras w rozmowie z tvn24.pl.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Na dużym ekranie Kate Winslet debiutowała w 1994 roku u Petera Jacksona w filmie "Niebiańskie istoty" - który zresztą przyniósł reżyserowi międzynarodowe uznanie, pierwszą nominację do Oscara i Srebrnego Lwa w Wenecji. Rok później zagrała w "Rozważnej i romantycznej" w reżyserii Anga Lee. Rola ta przyniosła jej międzynarodową rozpoznawalność, pierwszą nominację do Oscara, pierwszą nominację do Złotego Globu oraz pierwszą nagrodę BAFTA. Kolejne role filmowe, telewizyjne i teatralne umacniały jej pozycję jednej z najwybitniejszych aktorek swojego pokolenia.  

"Po drodze" - w 2004 roku - zagrała główną rolę w jednym z najważniejszych filmów XXI wieku: "Zakochany bez pamięci" Michela Gondry'ego, za którą oczywiście nominowana została do najważniejszych nagród filmowych. Za zdjęcia odpowiedzialna była Ellen Kuras - jedna z pionierek w swoim fachu w amerykańskim kinie. W trakcie kręcenia tego filmu Kuras zobaczyła w jednej z nowojorskich księgarni okładkę książki o Lee Miller. Kupiła dwa egzemplarze i jeden dała Winslet, ponieważ widziała podobieństwo między tym, jak wyglądała Miller na okładce, a brytyjską aktorką. W trakcie kręcenia "Zakochanego" obie panie połączyła wieloletnia przyjaźń.

- Mniej więcej w 2013 roku Kate zadzwoniła do mnie, mówiąc: "Ell, właśnie kupiłam stół, który należał do Lee" - wspomina Kuras w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną dla tvn24.pl. - Kate rzuciła też pytanie: "dlaczego nigdy nie powstał film o Lee?". W ten sposób ruszył cały ten proces: Kate zaczęła szukać odpowiedzi na to pytanie - dodaje Kuras.

W październiku 2015 roku pojawiła się informacja, że Winslet wcieli się w postać Miller w przygotowywanym filmie biograficznym. W 2020 oficjalnie potwierdzono, że film wyreżyseruje Ellen Kuras. I tak oto "Lee. Na własne oczy" stał się pierwszą pełnometrażową fabułą w reżyserskim dorobku Kuras oraz producenckim debiutem Winslet. Kate Winslet otrzymała za rolę Lee nominację do Złotego Globu dla najlepszej aktorki w filmie dramatycznym. Ponadto aktorka otrzymała nominację w kategorii najlepsza aktorka w miniserialu za główną rolę w "Reżimie".

"Reżim", Kate Winslet
"Reżim", Kate Winslet
Źródło: HBO Max

Jest jednak coś wyjątkowego, co - poza filmem "Lee. Na własne oczy" - łączy te trzy kobiety: Ellen Kuras, Lee Miller i Kate Winslet. Każda z nich na własny sposób przebijała bądź przebija szklany sufit, tworząc historię, przecierając szlaki czy przełamując utarte schematy.

Amerykanka Lee Miller zapisała się w historii jako jedna z pierwszych fotoreporterek i korespondentek wojennych. Gdy miała 20 lat, zachwyciła świat jako modelka, stając się ucieleśnieniem "nowoczesnej dziewczyny" Ameryki drugiej połowy lat 20. XX wieku. Była rozchwytywana, jednak po dwóch latach ta praca ją zmęczyła; odnalazła swoją pasję do fotografii. Wyjechała do Paryża, gdzie została współpracowniczką i muzą amerykańskiego pioniera dadaizmu oraz legendy surrealizmu - Mana Raya. Wróciła do Nowego Jorku w 1932 roku, tu założyła swoje studio. Szybko znalazła się wśród najbardziej cenionych światowych twórców fotografii surrealistycznej.

Zdjęcie z planu "Lee. Na własne oczy"
Zdjęcie z planu "Lee. Na własne oczy"
Źródło: fot. Kimberley French/Monolith Films

Gdy wybuchła II wojna światowa, mieszkała w Anglii ze swoim drugim mężem Rolandem Penrose'em. Nawiązała współpracę z magazynem "Vogue" jako korespondentka wojenna. Jej pierwsze materiały dokumentowały "The Blitz" - bombardowania Londynu, dokonywane przez lotnictwo III Rzeszy. Przełomowym w jej karierze materiałem okazał się fotoreportaż z linii frontu, a konkretnie bitwa o francuskie miasteczko Saint Malo. To było m.in. pierwsze w historii fotograficzne udokumentowanie użycia napalmu. Pracując dla "Vogue'a", Lee za nadrzędny cel obrała sobie udokumentowanie wojny jako wydarzenia historycznego. Za pomocą swoich zdjęć chciała uwzględniać najszerszy kontekst wydarzeń oraz z perspektywy świadka pokazywać ofiary wojny. Na zdjęciach zapisała także horror obozów koncentracyjnych w Dachau i Buchenwaldzie. Po zakończeniu wojny naciskała na redaktorkę naczelną brytyjskiego "Vogue'a", żeby opublikowała jej zdjęcia z obozów, ponieważ ludzie nie wierzyli w okrucieństwa, jakie tam się działy.

Zmarła w 1977 roku. Świat zdążył o niej zapomnieć i prawdopodobnie nadal by o niej nie pamiętał, gdyby nie jej syn - Antony Penrose. Odziedziczył wiejski dom matki w hrabstwie East Sussex, gdzie na strychu odkrył blisko 60 tysięcy negatywów, odbitek, najróżniejszych dokumentów, listów, dzienników i pamiątek, poupychanych w kartonowych pudłach i kufrach. W kolejnych latach Penrose we współpracy ze swoją żoną Suzanną opracowali Lee Miller Archive. Penrose jest autorem licznych książek, artykułów, kuratorem wystaw poświęconych życiu matki. Najsłynniejszą jego publikacją jest obszerna jej biografia "The Lives of Lee Miller" z 1985 roku. To na jej podstawie powstał scenariusz filmu Kuras.

Sama Ellen Kuras zdążyła zapisać się w historii amerykańskiego kina jako jedna z pierwszych autorek zdjęć filmowych. Jej kariera zaczęła się w 1987 roku zdjęciami do słynnego dokumentu krótkometrażowego Ellen Bruno "Samsara: Death and Rebirth in Cambodia" - pierwszego amerykańskiego filmu nakręconego w Kambodży po wojnie w Wietnamie. "Samsara..." doceniony został między innymi "studenckim Oscarem" oraz wyróżnieniem jury Festiwalu FIlmowego Sundance. Sama Kuras otrzymała za zdjęcia Eastman Kodak Best Cinematography Focus Award.

Dwa lata później Kuras zdobyła pierwszą z trzech nagród Excellence in Cinematography Award Dramatic (czyli nagrodę za wybitne zdjęcia filmowe do filmów fabularnych) Festiwalu Sundance, za zdjęcia do filmu "Swoon" Toma Kalina, który stał się początkiem jej drogi na szczyt. Jako autorka zdjęć filmowych współpracowała m.in. z Rebeccą Miller, Spike'em Lee, Martinem Scorsese, Jimem Jarmuschem, Julianem Schnabelem, Samem Mendesem czy Michelem Gondrym, tworząc własną, rozpoznawalną stylistykę. W 1999 roku jako piąta kobieta w historii została członkinią American Society of Cinematographers - Stowarzyszenia Autorów Zdjęć Filmowych. W 2008 roku debiutowała jako reżyserka nominowanym do Oscara filmem dokumentalnym "Zdrada", który wyreżyserowała wspólnie z Thavisoukiem Pharasavathem. Była także współautorką scenariusza, współproducentką i autorką zdjęć do tego obrazu. Poza nominacją do Oscara "Zdrada" przyniosła Kuras pierwszą z dwóch nagród Emmy. Następnie jako reżyserka pracowała przy takich serialach, jak "Falling Water", "Legion", "Ozark", "Paragraf 22", "The Umbrella Academy" czy "Kim jest Anna?". W 2022 roku została pierwszą i jedyną kobietą, wyróżnioną Nagrodą ASC za całokształt twórczości. 

Reżyserką pełnometrażowej fabuły została, bo zaproponowała jej to Kate Winslet. I chociaż aktorka nie zwalnia tempa, zdążyła już na stałe wpisać się w historię kina. Ciągle pozostaje najmłodszą aktorką w historii, nominowaną sześciokrotnie do Oscara (na siedem, jakie dotychczas zdobyła). Winslet jest jedną z niewielu aktorek, nagrodzonych trzema najważniejszymi amerykańskimi nagrodami: Oscarem, Emmy i Grammy. Należy do grona 12 aktorek i aktorów z największą liczbą Złotych Globów (dotychczas zdobyła ich pięć). Jako druga osoba w historii zdobyła dwa aktorskie Złote Globy w tym samym roku. I jest jedyną aktorką, która dwukrotnie zdobyła w tym samym roku dwie nominacje do filmowych nagród BAFTA.

Kate Winslet w "Lee. Na własne oczy"
Kate Winslet w "Lee. Na własne oczy"
Źródło: Monolith Films

Ale Kate Winslet wykracza poza statystyki dotyczące nagród. Już ponad dwie dekady temu jednoznacznie i oficjalnie sprzeciwiła się narzucanym przez Hollywood kanonom kobiecego piękna, szczególnie jeśli chodzi o wagę. Być może ma to związek z faktem, że jako 17-latka - mająca już na koncie jedną z głównych ról w miniserialu "Dark Season" - ważyła ponad 80 kilogramów. Gdy na planie zdjęciowym kolejnej produkcji usłyszała zawstydzający komentarz reżysera dotyczący jej ciała, postanowiła schudnąć. Natomiast blisko 20 lat później publicznie zadeklarowała, że chce wykorzystać swoją rozpoznawalność do tego, aby zachęcać kobiety do akceptowania swojego wyglądu z dumą.

Wspólnie z Emmą Thompson i Rachel Weisz w 2011 roku zainicjowały British Anti-Cosmetic Surgery League, wyrażając swój sprzeciw wobec operacji plastycznych czy stosowania botoksu i zachęcając do akceptowania starzenia się w naturalny sposób. Aktorka w jednym z wywiadów w 2012 roku stwierdziła, że choć nie ma idealnego ciała, chętnie godzi się na sceny, w których ma wystąpić nago, ze wszystkimi swoimi krągłościami, ponieważ wierzy, że w ten sposób zainspiruje inne kobiety do akceptacji swojego wyglądu. Zanim jednak godzi się na nagość na planie, rozważa jej zasadność z perspektywy całej filmowej opowieści. Od kilku lat w kontraktach Winslet dotyczących udziału w sesjach zdjęciowych - prasowych lub komercyjnych - widnieje zakaz retuszowania jej zmarszczek. Rolą Lee Miller udowodniła zresztą, że obecnie 47-latka może wcielić się w trzydziestoparolatkę i zrobić to w wybitny, wiarygodny sposób. Jednocześnie tytułowa rola w "Lee..." jest jedną z najwybitniejszych w bogatym dorobku Brytyjki.

82. ceremonia wręczenia Złotych Globów odbędzie się w niedzielę, 5 stycznia, w Los Angeles. Relacja na żywo z gali w tvn24.pl od godziny 23.30.

LEE
"Lee. Na własne oczy" reż. Ellen Kuras
Źródło: Monolith Films

Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Skąd wziął się pomysł, żeby nakręcić film o Lee Miller?

Ellen Kuras: W 2002 roku pracowałam na planie "Zakochanego bez pamięci" (reż. Michel Gondry - red.), który do kin trafił w roku 2003. Od tamtej pory przyjaźnię się z Kate Winslet. Zresztą z wieloma osobami z tamtego planu pozostaliśmy przyjaciółmi.  

Razem z Kate wielokrotnie rozmawiałyśmy o Lee, której biografię znałam przede wszystkim dlatego, że była fotografką. Lee była modelką, która stanęła w pewnym momencie swojego życia po drugiej stronie aparatu, zostając korespondentką wojenną. Sama - jako fotografka - byłam i jestem świadoma jej dorobku.  

Mniej więcej w 2013 roku Kate zadzwoniła do mnie, mówiąc: "Ell, właśnie kupiłam stół, który należał do Lee Miller". Obie ze zdumieniem zastanawiałyśmy się, kto mógł przy tym stole zasiadać. Bo przecież Lee przyjaźniła się z Pablem Picasso, Paulem Eluardem i z wieloma innymi artystami. Kate rzuciła również pytanie: "dlaczego nigdy nie powstał film o Lee?". W ten sposób ruszył cały ten proces: Kate zaczęła szukać odpowiedzi na to pytanie.  

"Zakochany bez pamięci" reż. Michel Gondry
"Zakochany bez pamięci" reż. Michel Gondry
Źródło: Focus Features

Niesamowite. Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie jednak to, że "Lee. Na własne oczy" jest pani reżyserskim debiutem, jeśli chodzi o pełnometrażową fabułę… 

Dlaczego był pan zaskoczony? 

Znałem już wyreżyserowane przez panią dokumenty czy filmy, w których były zdjęcia pani autorstwa. Wyszedłem z założenia, że reżyserowała pani już pełne fabuły. Czy świadomie pani czekała na "Lee", żeby nim debiutować? (uśmiech) 

(uśmiech) Reżyserią zajmuje się już od lat. Precyzyjniej: odkąd podjęłam decyzję, żeby dokończyć swoją pracę magisterską ze studiów filmowych. Był to film dokumentalny "Zdrada" (oryginalny tytuł: "The Betrayal - Nerakhoon", który Kuras wyreżyserowała wspólnie z Thavisoukiem Pharasavathem - red.). Otrzymałam za niego nominację do Oscara oraz zdobyłam nagrodę Emmy.  

Oczywiście "Zdrada" była pierwszym filmem, który w rzeczywistości reżyserowałam. Jednak już wcześniej pracowałam nad różnymi pomysłami. Chociaż były jeszcze nieskończone, to osoby, które widziały, poprosiły mnie, żebym dołączyła do ich filmów jako autorka zdjęć. Stałam się więc reżyserką, która weszła w buty autorki zdjęć (uśmiech).  

Po "Zdradzie" wróciłam w pełni do reżyserowania, najpierw przy reklamach, później przy produkcjach telewizyjnych. Reżyserowałam pierwszy sezon serialu "Ozark". George Clooney zaprosił mnie, żebym wspólnie z nim zajęła się reżyserią serialu "Paragraf 22". Później było wiele innych projektów, ale cały czas pojawiała się myśl, że pewnego dnia zrobię pełnometrażową fabułę.  

Jednocześnie każdy, kto zna kulisy tworzenia filmów, wie, jakim wyzwaniem jest realizacja pełnometrażowej fabuły. To nie tylko kwestia zdobycia finansowania, ale również trzeba mieć konkretny pomysł i dobry scenariusz.  

Kiedy więc zapadła decyzja o powstaniu "Lee..."?  

W 2018 roku reżyserowałam różne projekty telewizyjne. Byłam rozchwytywana. Kate zadzwoniła, mówiąc: "mam scenariusz", nad którym pracowała (jako producentka - red.) z innymi osobami. Dodała: "wiem, że pracujesz jako reżyserka, chciałabyś wyreżyserować ten projekt?". Oczywiście się zgodziłam.  

Razem z Kate od bardzo dawna chciałyśmy zrobić coś razem. W pewien sposób współpraca nad "Lee" była czymś oczywistym. Żeby jednak było jasne: nigdy świadomie nie czekałam na to, żeby moim reżyserskim debiutem fabularnym był właśnie ten film. 

Dlaczego? 

Odnoszę wrażenie, że od zawsze bardzo wybiórczo przyjmowałam propozycje pracy na planie, wiedząc, że chcę robić konkretny rodzaj filmów. Myślę, że ci, którzy znają mnie i moje dotychczasowe filmy, wiedzą, że i jako autorka zdjęć, i jako reżyserka pracuję bardzo specyficznie i eklektycznie. 

To znaczy?

Mam poczucie, że dany materiał musi do mnie przemawiać. Potrzebuję go poczuć sercem, mieć możliwość utożsamiania się z bohaterami. Również z tej perspektywy wspólna praca z Kate - na partnerskich zasadach - przy filmie o kimś takim, jak Lee Miller, była dla mnie czymś bardzo sensownym.  

A propos: w jaki sposób utożsamia się pani z Lee Miller?

Przede wszystkim Lee była fotografką, chociaż zaczynała swoją karierę jako modelka. Mam wrażenie, że mogę się z nią utożsamiać na wiele sposobów, ponieważ była kimś, kto przesuwał granice. Już samo to, że w latach 30. XX wieku porzuciła karierę modelki, żeby robić zdjęcia, było czymś rzadkim. W pewnym momencie doszła do wniosku, że chce przejąć kontrolę nad obrazem, nad tym, w jaki sposób tworzone są zdjęcia. Chciała móc patrzeć na świat przez obiektyw.  

Lee należała do tych osób, które nie bały się ryzyka, przekraczania społecznych granic i testowania ich ograniczeń. Sama, gdy zaczęłam pracę jako autorka zdjęć filmowych (w drugiej połowie lat 80. - red.) byłam jedną z niewielu kobiet w tej branży. Jedną z pierwszych, które przecierały szlaki kolejnym kobietom.  

Wielokrotnie słyszałam, że należę zarówno do kobiecej, jak i męskiej części branży filmowej. Zostałam przyjęta do Amerykańskiego Stowarzyszenia Autorów Zdjęć Filmowych jako piąta kobieta w historii tej organizacji. Mam więc wrażenie, że przebyłam podobną drogę do tej, którą przebyła Lee. Starałam się skłonić innych, żeby próbowali spoglądać na świat z innej perspektywy, żeby nie oceniali mnie tylko na podstawie tego, że jestem kobietą. Chcę, żeby inni oceniali moją pracę, żeby dostrzegali to, co próbuję powiedzieć czy zrobić.  

Kate Winslet w "Lee. Na własne oczy"
Kate Winslet w "Lee. Na własne oczy"
Źródło: Monolith Films

Czuję, że bardzo jest mi bliska jej ogromna wiara w sprawiedliwość. Lee była osobą, która starała się dokumentować również to, co działo się za kulisami; to, co nie było wcale oczywiste. Starała się pokazać, jaki wpływ wojna ma na ludzi. Gdy większość fotografów skupiała się na dokumentowaniu walk, ona na przykład zwracała uwagę na to, co oznaczało bycie kobietą w trakcie wojny. Ją interesowało to, co dzieje się poza frontem.  

Lee była niezwykle odważną osobą. Potrafiła wszystko rzucić i ruszyć w różne miejsca, żeby przyjrzeć się temu, co działo się z ludźmi skrzywdzonymi przez wojnę. Gdy dotarła do Dachau, udokumentowała to, co tam zobaczyła, tworząc historyczne zdjęcia. Wiedziała, że nikt nie będzie chciał uwierzyć jej w to, czego była świadkiem. Podziwiam ją za to i jest dla mnie prawdziwą bohaterką.

Wspomniała pani, że była jedną z pierwszych amerykańskich autorek zdjęć filmowych. Jednocześnie była pani jedną z tych, które rozbijały szklany sufit w tej branży. Patrząc z perspektywy czasu: dostrzega pani jakieś istotne zmiany w świecie filmowym?

Odkąd zaczęłam pracę w branży filmowej, dostrzegam zachodzące zmiany. Dotyczy to zarówno roli, jak i miejsca kobiet w tej branży. Gdy zaczynałam swoją karierę, nie było w zasadzie nikogo, na kim mogłabym się wzorować poza Sandi Sissel czy Babette Mangolte. W Europie wówczas również tylko kilka kobiet było autorkami zdjęć. Sama więc musiałam wytyczyć swoją ścieżkę.

Wiele osób twierdzi, że miałam możliwość rozbić szklany sufit, ponieważ byłam pierwszą autorką zdjęć do filmu fabularnego z dużym budżetem. Mogłam pracować przy filmach, przy których normalnie kobiety nie pracowały. Od wielu osób usłyszałam, że przetarłam im szlaki i dzięki temu mogły pójść w moje ślady. Jestem tym zawsze bardzo poruszona, że moja praca stworzyła innym kobietom takie możliwości. Sama mam nieco inne podejście do tej kwestii.  

To znaczy? 

Zamiast myśleć o rozbijaniu szklanego sufitu, poprzez swoją pracę wycinałam w tym suficie małe otwory, którymi spokojnie szłam w górę, żeby znaleźć możliwość dalszej pracy. Tym samym zachęcałam inne artystki, by szły za mną. Skoro ja dałam radę, to i inne osoby dadzą radę.  

Od zawsze staram się po prostu spokojnie pracować. Nigdy nie domagałam się miejsca dla siebie tylko dlatego, że jestem kobietą. Mam poczucie, że to dzięki wykonanej pracy znalazłam się w tym miejscu, w którym jestem.  

Natomiast uważam, że bardzo ważne jest, żeby kobiety miały większe możliwości. Myślę, że to na szczęście się zmienia. Jest coraz więcej autorek zdjęć, coraz więcej reżyserek. Ogólnie: jest coraz więcej kobiet w branży filmowej. Uważam, że dotychczasowe zmiany nie są wystarczające, a filmowczyniom należy tworzyć nowe szanse.  

Jako jedna z gubernatorek branży autorów zdjęć filmowych w obecnym zarządzie Akademii Wiedzy i Sztuki Filmowej (amerykańskiej Akademii Filmowej, przyznającej Oscary - AMPAS - red.), zastanawiając się nad zaproszeniem nowych członków, staram się - podobnie jak pozostali członkowie Rady Gubernatorów AMPAS - przyglądać się pracy kobiet, które nie należą jeszcze do Akademii, ale nie tylko. Zwracam również uwagę na pracę autorów i autorek zdjęć spoza USA czy osób osób o innym kolorze skóry. Jako Akademia zależy nam bardzo na inkluzywności. Jednocześnie wychodzę z założenia, że każdy, kto pracuje w tej branży, powinien mieć równe szanse. Głównym wyzwaniem dla całego przemysłu filmowego powinno być otwarcie się na innych, tworzenie możliwości tym, którzy chcą wykazać się swoim talentem i pracą.

Zdjęcie z planu "Lee. Na własne oczy"
Zdjęcie z planu "Lee. Na własne oczy"
Źródło: Monolith Films

Powiedziała pani, że Lee wierzyła w sprawiedliwość. Wierzy pani, że we współczesnych Stanach Zjednoczonych istnieje sprawiedliwość?  

(śmiech) Głęboko w sercu wierzę w sprawiedliwość. Mam ogromną nadzieję, że ludzie kierują się tym, co właściwe; tym, co najlepsze. Wiem jednak, że każdy ma własną definicję tego, co najlepsze. 

To, co najważniejsze - a co bez problemu możemy zaobserwować w USA, odkąd dostęp do internetu stał się powszechny - to pytanie o prawdę. Wydaje mi się, że jest to obecnie najważniejsze pytanie, na jakie musimy sobie odpowiedzieć: czym jest prawda?  

Również dla Lee Miller było to kluczowe pytanie. Sama mówiła, że musi odkryć prawdę. Jej zdjęcia są empirycznym dowodem tego, do czego doszło w obozach koncentracyjnych. Lee napisała swojej redaktorce, żeby wywołała klisze, a negatywy schowała do koperty. Napisała jej również: "uwierz w to".  

W filmie nie ma tego wątku, ale po II wojnie światowej pojawiali się ludzie, którzy próbowali zanegować Holokaust; negować wiele wydarzeń, pomimo że istnieją dokumenty historyczne, namacalne dowody. A obecnie, w obliczu sztucznej inteligencji i innych wyzwań, funkcjonowanie społeczeństw, opartych na demokracji, staje się naprawdę trudne.

Zarówno jako autorka zdjęć, jak i reżyserka robię wszystko, co mogę, żeby ludzie na planie traktowali się ze wzajemnym szacunkiem i życzliwością. Nie ma u mnie miejsca na inne zachowania i to - mam wrażenie - udziela się innym. Branża filmowa opiera się na hierarchii, nadal są tacy, którzy zdobywając władzę, myślą, że mogą poniżać innych. Jest to coś, co przeczy temu, w co wierzę. Takie podejście mam również w przypadku naszego społeczeństwa - władza nie daje nikomu prawa do poniżania innych.

Żyjemy w czasach kryzysu prawdy, sprawiedliwości i demokracji. Tym bardziej jestem przekonana, że ten film jest bardzo ważny, ponieważ pokazuje cenę, jaką przyszło zapłacić poprzednim pokoleniom, żeby tę prawdę, sprawiedliwość i demokrację wywalczyć.

Wracając do filmu: dlaczego wybrała pani Pawła Edelmana na autora zdjęć?  

Od lat śledzę karierę Pawła Edelmana i bardzo dobrze znam jego filmy. Stąd też ten wybór. Ponadto znam też bardzo dobrze dokonania Szkoły Filmowej w Łodzi. W trakcie studiów otrzymałam stypendium Fulbrighta, w ramach którego miałam pojechać do Łodzi. Niestety, nie mogłam (jej pobyt w Polsce na początku lat 80. okazał się niemożliwy w związku z wprowadzonym stanem wojennym - red.). Miałam natomiast okazję poznać wiele osób, które studiowały w łódzkiej Filmówce. Cześć z nich - w tym operatorzy i autorzy zdjęć - przeprowadziła się do Hollywood, a niektórzy z nich docenieni zostali Oscarami. 

Absolwenci Wydziału Operatorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi, docenieni w Hollywood
Absolwenci Wydziału Operatorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi, docenieni w Hollywood

Mam wrażenie, że Paweł nie jest tak popularny w Stanach, ale jego twórczość jest wybitna. Widziałam jego zdjęcia do "Katynia" Andrzeja Wajdy, do filmów Romana Polańskiego - w tym oczywiście do "Pianisty" - które są wybitnym dziełem sztuki. Od początku wiedziałam, że Paweł będzie właściwą osobą do stworzenia zdjęć do "Lee".  

Paweł Edelman i Ellen Kuras na planie "Lee. Na własne oczy"
Paweł Edelman i Ellen Kuras na planie "Lee. Na własne oczy"
Źródło: Monolith Films

Dlaczego? 

Zdjęcia w tym filmie są bardzo ważne: oddają artystyczny charakter tej historii, są jej sercem oraz we właściwy sposób pokazują emocjonalną wędrówkę głównej bohaterki.  

Paweł wcześniej pracował z wieloma moimi przyjaciółmi, z którymi się skontaktowałam. Dopytywałam ich o to, jak się z Pawłem pracuje. Wszyscy zwracali mi uwagę, że Paweł jest niezwykłym autorem zdjęć, ale przede wszystkim wspaniałym człowiekiem. A to ma dla mnie ogromne znaczenie. Naprawdę.  

A jak udało się pani zgromadzić obsadę, z takimi sławami jak Kate Winslet, Marion Cotillard czy Alexander Skarsgård?

Wydaje mi się, że było to możliwe przede wszystkim dlatego, że film sięga po naprawdę ważną historię. Każda aktorka, każdy aktor z naszej obsady - sławni na swój sposób i szalenie utalentowani - chcieli być częścią tego projektu, ponieważ bardzo łatwo odnajdywali siebie w postaciach, które przyszło im zagrać, czy ogólnie - w tej fabule. Myślę, że wszyscy również uwierzyli w to, że chcemy zrobić ważny film.

Mieliśmy także ogromne szczęście, że Kate również jest producentką tego filmu. Gdy rzuciłam w rozmowie z nią, że widziałabym w obsadzie Marion, Kate była w stanie zadzwonić do Marion z pytaniem, czy chciałaby podjąć się tej roli. To właśnie Kate zainicjowała cały projekt i okazała się być niezwykle efektywną producentką filmową.

Kate Winslet i Marion Cotillard w "Lee. Na własne oczy"
Kate Winslet i Marion Cotillard w "Lee. Na własne oczy"
Źródło: Monolith Films

Rozmawiałyście już o ewentualnych kolejnych wspólnych projektach?  

Tak, pojawiał się ten temat w naszych rozmowach. Natomiast sama jestem w trakcie przeglądania ogromnej liczby najróżniejszych scenariuszy. Nie wiem jednak, jakie plany na najbliższy czas ma Kate. Poza tym obie skupiamy się na tym, żeby film trafił do jak największej publiczności. To jest obecnie nasz wspólny priorytet. Obie zdajemy sobie sprawę, że jest to bardzo ważna historia i - jak myślę - jest to film, który chwyta bardzo mocno za serce.

Gdy dziękowałem już Ellen Kuras za rozmowę, powiedziała po polsku "dziękuję bardzo!". I dalej:  

Nie wiem, czy pan wie, ale jestem stuprocentową Polką.  

Naprawdę?  

Tak, moi dziadkowie z obu stron byli Polakami. Jedna z moich babć urodziła się niedaleko Tarnowa. Dziadek ze strony mamy pochodził najprawdopodobniej z okolic Lwowa. Natomiast dziadek ze strony taty - Kuraś - urodził się niedaleko Rzeszowa. A zatem mam stuprocentowe polskie korzenie z obu stron mojej rodziny.  

Niesamowite! Sam pochodzę z okolic Tarnowa.  

Naprawdę? W 2019 roku, podczas pobytu w Polsce, pojechałyśmy tam razem z siostrą. To była bardzo krótka wycieczka i nie miałyśmy możliwości, żeby porozmawiać z mieszkańcami. Odwiedziłyśmy natomiast kościół z 1610 roku, w którym babcia została ochrzczona w 1893 roku. Miałyśmy szansę zobaczyć wpis w księgach kościelnych.  

Historia tej babci też jest niesamowita: jako 15-latka postanowiła wyruszyć do Ameryki. Swoją podróż zaplanowała wspólnie z ciotką, nie mówiąc nic matce. Dopiero dzień przed wyjazdem powiedziała mamie, że wyjeżdża i tak zrobiła.  

Niewiele wiem o losach jej rodziny poza tym, że jej bliscy byli między innymi lekarzami. Ale bardzo chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej. Być może uda mi się jeszcze kiedyś nawiązać kontakt z jej rodziną. 

Czytaj także: