Z muzyką w pandemii jest trochę tak, jak gdy cały czas imprezujesz i nagle napijesz się dobrego wina - w ogóle go nie poczujesz. Ale jeśli pijesz rzadko i raz na jakiś czas skosztujesz taki kieliszek, to wyczujesz w nim cały bukiet - mówi Rafał Klimczuk z zespołu Pink Freud. - W tym czasie sztuka i kultura pod wieloma względami nabrały nowych znaczeń - dodaje Wojtek Mazolewski w rozmowie z Esterą Prugar.
Choć nazywani są "najbardziej rockandrollowym zespołem jazzowym", a sami o swojej muzyce mówią, że grają "trans-jazz-dance”, to ich twórczość wychodzi poza tradycyjne kanony. Po ponad 20 latach działalności Pink Freud nadal uznawany jest za jeden z najbardziej oryginalnych zespołów na polskiej scenie muzycznej. W listopadzie ukazał się ich siódmy album studyjny pod tytułem "piano forte brutto netto", który powstawał przez cztery lata.
Estera Prugar: Co to znaczy, że muzyka jest energią?
Wojtek Mazolewski: Kiedy wchodzisz do restauracji lub do klubu i patrzysz na ludzi, to bardzo szybko wiesz, kto z osób, które widzisz, przyciąga twoją uwagę i z kim chciałabyś usiąść, a z kim nie. Każda z tych osób ma energię.
Rafał Klimczuk: Jeśli wsiadam rano do samochodu i włączam muzykę, która powoduje, że mam ciarki i robi mi się mokro pod pachami - to jak ja mam to określić? Że słuchałem dynamicznej muzyki o zabarwieniu rockowym? Nie, po prostu energia tej muzyki na mnie wpłynęła. To jest coś metafizycznego, czego nie da się opisać do końca. Nawet łatwiej jest z energią elektryczną, którą można spiąć w równanie, ale tu chodzi o coś nieopisanego. I nie chodzi tylko o uderzenie energetyczne, ale też o energię subtelności.
Wojtek Mazolewski: Dziś już ludzie nawet potrafią mierzyć w jakiś sposób tę energię muzyki, ale tak naprawdę każdy może to sprawdzić sam - włączając sobie w domu różne płyty, żeby przekonać się, jak na niego działają. Nasza intuicja potrafi czuć energię od ludzi i zwierząt, musimy po prostu pozwolić sobie na to, aby to poczuć. Zwykle wiemy, z kim mamy ochotę porozmawiać, a z kim nie, bo jego energia nas odpycha.
Wydaliście pierwszą od czterech lat płytę i pod teledyskiem promującym album znalazłam bardzo skrajne komentarze. Z jednej strony część odbiorców pisało o tym, że utwór jest rewelacyjny, ale pojawiały się też głosy bardzo krytyczne, a nawet komentarz, że skończyliście się na "Kill 'Em All".
Wojtek Mazolewski: Wspaniałe! Bardzo dziękuję autorowi lub autorce! Dziękujemy za wszystkie komentarze, bo to dobrze, że muzyka wzbudza emocje. Dzisiaj mamy do czynienia, co jest częścią naturalnego procesu, z częstymi wybuchami emocji. Ten czas izolacji dużo zmienił w podejściu do wielu spraw, bo ludzie sobie po prostu z tym nie radzą, przez co często anonimowo wyżywają się w internecie. Nie mówię tego wyłącznie w kontekście naszej płyty, tylko ogólne, społecznie.
Natomiast w przypadku reakcji na nasz pierwszy singiel – jestem bardzo zadowolony. To jest naturalne dla Pink Freud, to nasze DNA – zawsze po jakimś czasie zmieniamy nasze podejście do muzyki. Staramy się szukać nowych kierunków dla naszego zespołu. Myślę, że wielokrotnie udowodniliśmy już, że nawet jeśli na początku nie byliśmy dobrze zrozumiani, to prędzej czy później to zrozumienie przychodziło. Oczywiście, pomagają nam w tym koncerty i gdybyście normalnie, kilka dni po premierze, mogli się z nami spotkać…
Rafał Klimczuk: Tobyśmy to wszystko wytłumaczyli.
Wojtek Mazolewski: Tak! Słysząc ten album na żywo, zrozumielibyście, że na nim daliśmy wam tylko esencję, która służy jedynie do tego, aby na scenie mogło wydarzyć się wszystko, co jest tylko możliwe. Tak naprawdę, dając wam tę płytę, oddajemy wam naszą muzykę i teraz ona jest już wasza, a wasze interpretacje będą ją tylko wzbogacać. Otwórzcie wyobraźnię, wyłączcie światło i posłuchajcie tej muzyki z otwartą głową i sercem, a obiecuję wam, że przeżyjecie naprawdę dużo. Te utwory opowiadają o podróżowaniu i czerpaniu ze świata najlepszych energii.
Rafał Klimczuk: Muzyka jest jak zupa z płetw rekina – niektórzy powiedzą, że to wykwintne, przepyszne danie, które działa jak afrodyzjak, a inni powiedzą, że to badziew, który smakuje jak wyprane trampki. I nie można kogoś zmusić, żeby zmienił zdanie. Ile osób, tyle przeżyć.
Płyta powstawała długo, w różnych miejscach.
Wojtek Mazolewski: Nie jesteśmy muzykami, którzy pracują wtedy, kiedy muszą. Nasza praca tak naprawdę trwa całą dobę i muzyka powstaje cały czas. Nawet teraz, kiedy nie gramy koncertów, a może nawet tym bardziej teraz. Chociaż zawsze, kiedy byliśmy w trasie koncertowej, to już w trakcie promowania jednego albumu tworzyliśmy szkic następnego. Każde nasze doświadczenie w nowym miejscu, z nowymi ludźmi, podczas rozmowy, to wszystko wzbogaca nas o coś, czego do tej pory nie czuliśmy. Kiedy pozwoli się temu wszystkiemu wybrzmieć w otwartym sercu, to muzyka sama przychodzi. To polega na magicznej komunikacji między nami i nawet jeśli ktoś wymyślił coś będąc sam, to gdy przynosi to do zespołu, to zmienia się w szyfr, do którego każdy z nas dodaje coś od siebie. To historie i doświadczenia z bardzo wielu różnych dziedzin, dlatego również nasi słuchacze mogą być bardzo różni. Ta płyta opowiada o wielu uniwersalnych sprawach, choć oczywiście nie każdemu musi się podobać.
Muzyka instrumentalna bywa postrzegana jako trudniejsza w odbiorze, mimo że może zawierać w sobie wiele opowieści i znaczeń, które nie są zamknięte w tekście.
Rafał Klimczuk: Po koncertach na całym świecie moim pierwszym spostrzeżeniem jest to, że muzyka instrumentalna jest językiem międzynarodowym. Muzyka z konkretnym tekstem, napisanym w danym języku, zamyka się na grupę, która zna akurat ten język. Muzyka instrumentalna jest bardziej emocjonalna, bo nie ma słowa śpiewanego, więc jej przekaz i odbiór wynika wyłącznie z dźwięków. Kiedy nie widzimy, wtedy lepiej czujemy zapachy. Podobnie jest z muzyką.
Wojtek Mazolewski: Słowa mają moc, ale również ograniczenia. W zawężony sposób doprecyzowują sytuacje i definiują rzeczy, podczas gdy muzyka pokazuje wszystko takim, jakie jest.
Album "piano forte brutto netto" przygotowaliście, wyjeżdżając do wielu miejsc, odcinając się od codzienności. Co daje muzykom taka izolacja?
Rafał Klimczuk: Procesor ma mniej bodźców i może bardziej skupić się na akcie tworzenia. Nie ma telefonów, maili, pytań: "gdzie jesteś?". Nie musimy rozbijać skupienia, możemy w pełni skoncentrować się na tworzeniu i przekazywaniu energii między sobą w naszej czteroosobowej brygadzie.
Wojtek Mazolewski: Zespół to jest wspaniała rzecz, w jakimś sensie też jest jak rodzina i trzeba dać mu czas, aby mógł się rozwijać. Wyjeżdżając i zamykając się w taki sposób, rzeczywiście w całości poświęcamy się muzyce. Kochamy nasze rodziny, tęsknimy za nimi i nawet o tym również opowiadamy w naszych utworach, ale wiem, że ten czas dla zespołu jest bardzo ważny. Grając w ten sposób, poświęcając pełną uwagę i energię, oddajemy najlepszą część siebie. Tak rozumiemy muzykę, jako oddanie tego, co w nas najlepsze, naszym rodzinom – bo one pierwsze słuchają każdego materiału – a później reszcie odbiorców.
Przez ostatnie miesiące, chcąc nie chcąc, wszyscy - często po raz pierwszy - doświadczamy izolacji. W tym czasie sztuka i kultura pod wieloma względami nabrały nowych znaczeń.
Dostaliście sygnały, że wasza twórczość towarzyszyła komuś w trakcie zamknięcia?
Wojtek Mazolewski: W naszym przypadku takie interakcje trwają już od wielu lat i różne rzeczy słyszeliśmy na temat naszej muzyki. Chyba najmocniejszym przeżyciem jest zawsze to, kiedy ktoś przedstawia nam dzieci, które powstały przy muzyce Pink Freud.
Takie wyznania są miłe czy bywają też przytłaczające?
Rafał Klimczuk: Na pewno podbudowują.
Wojtek Mazolewski: Wiesz, w pierwszym kontakcie to bywa na tyle zaskakujące, że czuję się…
Rafał Klimczuk: Zakłopotany.
Wojtek Mazolewski: Tak. Ja też cały czas uczę się przyjmować komplementy, bo to jest komplement i to takiego rzędu, że człowiek czuję się bezradny i nie wie, co odpowiedzieć. Chociaż w zasadzie wystarczy "dziękuję". Ale ta refleksja przychodzi często dopiero po chwili i po tej chwili czujemy radość z tego, że sprawiliśmy radość komuś innemu.
Rafał Klimczuk: Że to, co usłyszał, nie było mu obojętne.
Wojtek Mazolewski: Że energia, która od nas wyszła jest dla kogoś ważna. Na tyle, że jest w stanie przy niej tworzyć nowe życie. To jest wspaniałe. Ja zresztą wielokrotnie mówiłem, że sam fakt, iż udało się takiemu zespołowi jak nasz powstać, przerwać i istnieć do dziś, samo w sobie jest cudem, którym chciałbym się z ludźmi dzielić. Skoro takiemu wariatowi jak ja udało się robić to, co kocham, bo czułem takie powołanie, to każdy ma do tego prawo i szansę – robić to, co kocha i tak, jak lubi. Jeśli tylko my zaczniemy, świat też zacznie w tym pomagać. Nigdy nie jest też za późno, aby wrócić do tego, co się naprawdę kocha.
Rafał Klimczuk: Z muzyką w pandemii jest trochę tak, jak gdy cały czas imprezujesz i nagle napijesz się dobrego wina - w ogóle go nie poczujesz. Ale jeśli pijesz rzadko i raz na jakiś czas skosztujesz taki kieliszek, to wyczujesz w nim cały bukiet. Podobnie może być teraz z tą płytą. Ludzie pozbawieni koncertów dostali dość dynamiczną płytę, na której znajdą zarówno deser, jak również chilli.
Wojtek Mazolewski: I winko.
Rafał Klimczuk: Koniecznie!
W związku z pandemią i jej konsekwencjami dla sztuki, dojdzie do przewartościowań w świecie kultury?
Rafał Klimczuk: Tak, większe brutto na pewno, żeby netto się zgadzało. To żart, ale myślę, że na pewno. Ludzie będą bardziej wrażliwi. Już teraz, kiedy rozmawiam prywatnie z różnymi osobami, nawet nie tylko o sztuce, to często słyszę, że ktoś zaczął bardziej doceniać czas, wartość pieniądza, swoich bliskich – rzeczy, o których niejeden z nas na co dzień zapomina. Podejrzewam, że ze sztuką jest podobnie.
Wojtek Mazolewski: Oczywiście, padło już wiele słów o tym, jakie kultura przechodzi teraz problemy, ale one dotyczą wszystkich innych dziedzin. Wszyscy przeżywamy coś nowego, ale przeżyjemy to razem. To jest ta nowa jakość, bo pierwszy raz wszyscy mamy podobne doświadczenia w tym samym czasie. Na pewno będzie to miało wpływ również na kulturę. Mam nadzieję i czuję, że to może być moment odrodzenia sztuki i przez to również muzyki, która ma szanse znowu być tak samo ważna, i nieść przekazy, które niosła w latach 60. i 70. Może być wsparciem i siłą, bo ona naprawdę tak działa – pomaga wydzielać endorfiny i realnie wpływa na nasze samopoczucie.
Mieliśmy sytuację, kiedy zapytaliśmy jedną z dziennikarek, która przeprowadzała z nami wywiad, czy przesłuchała naszą płytę. Odpowiedziała, że tak i to zaraz po kłótni, w której uczestniczyła, i nasza muzyka bardzo ją uspokoiła. A przecież ta płyta jest bardzo energetyczna. Mam nadzieję, że o takich reakcjach ludzie będą pisać i że dzięki temu będziemy bliżej siebie. Teraz na pewno jesteśmy bliżej samych siebie. To jeden z dobrych efektów tego, co się obecnie dzieje na świecie. Dzięki temu może nauczymy się otwierać serca i umysły, pozwalając im być takimi, jakie naprawdę są. Wtedy muzyka będzie miała ogromną siłę, pomagając nam w osiągnięciu naszych celów.
Rafał Klimczuk: Być może ludzie zamiast skupiać się na swoich oczekiwaniach, nauczą się nie mówić, że czegoś się spodziewali lub nie, ale tego, że coś poczuli czy odczuli.
Wojtek Mazolewski: Kiedyś miałem okazję słuchać nauczyciela, który tłumaczył, że obawy i oczekiwania bardzo mocno przeszkadzają nam w życiu. W słuchaniu muzyki też. Potrafią zepsuć nam filmy, relacje z ludźmi, naprawdę wiele rzeczy. Pozbywając się ich, pozwalamy chwili być taką, jaka jest. Tak naprawdę wiele rzeczy, które dzieją się w naszym życiu, i tak miały się zdarzyć, więc powinniśmy pozwolić na to, aby one wybrzmiały.
Jeśli pozwolicie wybrzmieć naszej płycie, to odkryjecie, że włożyliśmy w nią najlepszą cząstkę siebie, jaką w tej chwili w sobie mamy. Jest na niej wiele naszych doświadczeń z ostatnich lat, z najpiękniejszych zakątków na świcie. Nawet teraz, kiedy nie możemy wychodzić, zaklęte w muzyce moce mogą zakwitnąć w naszych domach.
Gdzie najchętniej przenosicie się myślami, kiedy nie możecie wyjść z domu?
Wojtek Mazolewski: Mam na pewno takie dwa miejsca. Pierwsze to Kamakura pod Tokio. Wspaniałe miejsce klasztorów, gdzie znajduje się też ogromny posąg siedzącego Buddy w środku lasu. Panuje tam w niewiarygodny sposób i lubię się tam przenosić. Inne miejsce to każde, w którym świecie słońce. Kiedy jestem w Warszawie, to na chwilę przenoszę się myślami do Gdańska. Jestem człowiekiem znad morza i potrzebuję widzieć otwartą przestrzeń.
Rafał Klimczuk: Dla mnie to są góry. Każde. Zdarzają się osoby, które mówią, że w górach jest zła energia i każdy może mieć swoje odczucia. Oczywiście, ale dla mnie w górach za każdym razem panuje cudowna energia. Nieprawdopodobna siła natury. Morze lubię w związku z okolicznościami, przyjaciółmi i rodziną. Lubię też tworzyć i grać nad morzem.
Jesteście nazywani najbardziej rockandrollowym zespołem jazzowym. W waszych utworach pojawia się też elektronika. Jest jeszcze dzisiaj sens szufladkowania muzyki pod względem gatunków?
Rafał Klimczuk: Żyjemy w czasach, kiedy powstaje niewiarygodna ilość muzyki, przez co zacierają się granice, które pozwalałyby na określenie: to jest to, to jest coś innego. Nieczęsto o tym mówimy, ale my odbieramy muzykę jako energię. Bez względu na instrument, na którym jest wykonywana. Wojtek gra na kilku instrumentach. Wyraża siebie i swoją energię przez różne instrumenty, nie szufladkuje się jako basista, bo to nie o to chodzi. Sama próba pakowania muzyki do różnych worków wywołuje ograniczenia.
Wojtek Mazolewski: Dożyliśmy czasów, w których mamy coraz większą świadomość tego, jak wiele krzywd wyrządzają wszelkie generalizacje. Powinniśmy pozbyć się myślenia o ludziach w kategoriach ich koloru skóry, płci, orientacji seksualnej czy preferencji żywieniowych. Skupianie się na tym, co nasz różni, jest bardzo szkodliwe. Każdy ma prawo żyć tak, jak chce. W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy bardziej podobni niż różni i na tym warto się skupiać.
Kiedy w 1998 roku zakładałem Pink Freud, dla żartu - wiedząc o tym, że będę pytany o to, co gramy - wymyśliłem, że gramy "trans-jazz-dance". Każdy bał się zapytać, czy mogę powtórzyć, udawał, że wie, o co chodzi i pytania ustawały. Z tej nazwy najbardziej mi się podoba "trans", bo odnosi się do jakiegoś rytuału. Muzyka zawsze towarzyszyła ludziom w życiu. Przy najlepszych i najgorszych momentach pomagała przetrwać. Ona jest do przeżywania. Pięknie to widać, kiedy włączy się naszą muzykę dzieciom.
Rafał Klimczuk: Często spotykałem się ze stwierdzeniem, że saksofon tenorowy, trąbka czy kontrabas są w muzyce rozrywkowej wybitnie jazzowe. Wybitni artyści sceny jazzowej używali tych instrumentów, bo podobały im się po prostu ich brzmienia. Miles Davis powiedział kiedyś w wywiadzie: "Trąbka to już przeżytek, patrzcie: tutaj mam trąbkę" i zagrał na syntezatorze. Wybieganie do przodu, korzystanie z tego, co nam się podoba, i wykorzystywanie tego, co przynosi nam rozwój cywilizacyjny, daje muzyce prawdziwą szczerość.
Autorka/Autor: Estera Prugar
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Karol Grygoruk