The Cure przewrotnie otwierają nowy album słowami "to jest koniec". Jedynym końcem, jakim jest krążek "Songs of A Lost World", to koniec wyczekiwania na nowy materiał. Sam lider grupy Robert Smith zapewnia, że jest to tylko początek kolejnego etapu w karierze, który zakończy emeryturą w 2029 roku. Nim tak się stanie, Smith porywa słuchaczy w świat mroku, śmierci i bólu. W świat, którego już nie ma. I jest to bardzo przyjemna podróż.
"This is the end of every song that we sing" - tymi słowami rozpoczyna się 14. studyjny album The Cure "Song of A Lost World". Słowami, które dzięki niepowtarzalnemu wokalowi Roberta Smitha, uderzają w najczulsze struny i chwytają za gardło na długo. Jednocześnie, od pierwszej frazy wyśpiewanej przez Smitha, zachwyt budzi fakt, że jego wokal brzmi niemal dokładnie tak samo jak przed laty. Niby nic zaskakującego, w końcu mówimy o jednym z najwybitniejszych wokalistów w historii. 65-letni wokalista doskonale wie, jak korzystać ze swojej dużej skali głosu.
Słowa rozpoczynające pierwszą piosenkę na płycie - "Alone" - to parafraza wersu wiersza "Dregs" XIX-wiecznego brytyjskiego poety Ernesta Dowsona. Lider The Cure zwrócił uwagę, że wiersz Dowsona uczynił powstanie tego albumu możliwym. Ostatecznie warto było czekać 16 lat na ten krążek - tyle właśnie minęło od "4:13 Dream" z 2008 roku. W tym czasie Smith musiał zmierzyć się ze śmiercią obojga rodziców oraz brata - Richarda. Ból po stracie bliskich wybrzmiewa szczególnie mocno na tym krążku. "Songs of A Lost World" - czyli "piosenki z utraconego świata" - można interpretować jako zapis tego wszystkiego, z czym wiąże się śmierć, czego Smith doświadczył po utracie kolejnej bliskiej osoby. Poczucie straty, świadomość własnej przemijalności, poczucie pustki i osamotnienia w bólu - to główne wątki w warstwie tekstowej krążka.
Krążka, który jest szczególnym również w twórczości The Cure. Jest to drugi krążek po "The Head on the Door" z 1985 roku w całości skomponowanym przez Smitha i z tekstami jego autorstwa. Lider The Cure odpowiedzialny był również za produkcję, inżynierię dźwięku oraz zremiksowanie tej płyty. To tylko umacnia przekonanie, że "Songs of A Lost World" jest szalenie osobistym materiałem, za pomocą którego Smith przepracował bądź przepracowuje emocje. Tym ciężarem dzieli się ze słuchaczami, a można pokusić się o stwierdzenie, że zrzuca na nich ten ciężar. Robi to w mistrzowskim sposób, w końcu jest równie utalentowanym tekściarzem, co muzykiem. Nie będzie przesadą określenie Smitha poetą: te osiem tekstów, to wybitne, bardzo dojrzałe i mądre studium straty i osamotnienia.
Muzyczna podróż do świata utraconego
"Songs of A Lost World" jest w pewnym sensie płytą drogi - parafrazując kinowy gatunek - płytą, która porywa słuchaczy w podróż w mroczne, bolesne zakamarki ludzkiej egzystencji. A zarazem bardzo naturalne - w końcu przemijanie i śmierć, są naturalną częścią i konsekwencją życia. Smithowi udała się jednak rzecz wyjątkowo rzadka sztuce, szczególnie w muzyce - w wyważony sposób smutek łączy z radością. Słuchając "Songs of A Lost World" bardzo łatwo można złapać się na współodczuwaniu straty i cierpienia, jednocześnie jest to podróż bardzo przyjemna. Prościej rzecz ujmując: pomijając ciężar emocjonalny, wpisany w teksty, słuchanie tej płyty sprawia przyjemność. W efekcie nie nudzi się szybko, nawet słuchana na zapętleniu. Być może dlatego, że z tego albumu bije nadzieja. A być może jest to dość naiwne i zbyt daleko idące przekonanie, że każdy koniec jest początkiem czegoś nowego.
Tu pojawia się kolejny aspekt tej podróży. Niemal w każdej z dotychczas opublikowanych recenzji pojawiają się porównania "Songs of A Lost World" i wcześniejszych albumów z dorobku The Cure. Oczywiście trudno się nie zgodzić z opiniami, że krążek należy do najlepszych wydawnictw grupy. Można jednak potraktować ten nowy materiał jako podróż przez różne brzmienia i estetyki, po które zespół sięgał w przeszłości. Nie ma to nic wspólnego z odcinaniem kuponów od tego, co wyniosło The Cure na szczyty sławy. Smith i spółka to zbyt wytrawni artyści, by sobie na to pozwolić i pójść na skróty. Skoro to swoiste epitafium do świata, którego już nie ma, to nic dziwnego, że i w warstwie muzycznej słychać nostalgię za tym, co było. Znane brzmienia budzą poczucie bezpieczeństwa. To wszystko sprawia, że "Songs of A Lost World" jest w pewnym sensie materiałem świeżym i nowoczesnym. Bo w przeciwieństwie do wielu tuzów muzyki ostatnich kilku dekad, grupa pozostaje otwarta na nowe.
Pięć spośród ośmiu nowych utworów, które znalazły się na krążku, grupa prezentowała na żywo podczas koncertów w latach 2022-23. Robiła to w sposób niezwykle przemyślany. Podczas krakowskiego koncertu Smith premierowo wykonał "I Can't Never Say Goodbye", w której mierzy się ze śmiercią brata Richarda. Wokalista wybrał właśnie ten koncert, ponieważ Richard przez pewien czas był związany ze stolicą Małopolski.
Choć album rozpoczynają słowa: "to już jest koniec każdej piosenki, jaką śpiewamy", a kończą, w utworze "Endsong", słowa: "pozostaje z niczym na końcu każdej piosenki", to płyta nie powinna być traktowana jako koniec twórczości The Cure czy samego Smitha. Wierząc w jego zapewnienia, w przyszłym roku ma ukazać się kontynuacja "Songs of A Lost World" i dopiero wtedy grupa ruszy w trasę koncertową. Być może wówczas będzie to początek końca, bo Smith zadeklarował przejście na emeryturę w 2029 roku, gdy skończy 70 lat, a grupa uczci jubileusz 50 lat na scenie. Czy tak się stanie? Czas pokaże. Natomiast, nawet jeśli - zakładając najmroczniejszy scenariusz - że "Songs..." byłby ostatnim albumem grupy, to byłby to koniec w wielkim stylu, godnym legendy, jaką jest The Cure.
Premiera albumu "Songs of A Lost World" The Cure w piątek 1 listopada. Tego samego dnia w internecie transmisja z londyńskiego koncertu grupy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: MAURICIO DUENAS CASTANEDA/EFE/EPA/PAP