- Zależało mi na tym, by pokazać emocje towarzyszące trudnym wyborom Agaty Mróz, jej niepohamowany apetyt na życie i rzadko spotykaną konsekwencję w walce o własne marzenia – mówi w rozmowie z tvn24.pl Anna Plutecka-Mesjasz, która wyreżyserowała "Nad życie". Dziś uroczysta premiera filmu.
Nie jest łatwo opowiadać historię dziewczyny, która od dnia śmierci ma status narodowej bohaterki. Był nawet pomysł jej beatyfikacji! Nie miała Pani uczucia, że popełnia świętokradztwo, pokazując ją na imprezie, w roznegliżowanej sesji zdjęciowej?
Od początku było dla mnie oczywiste, że nie opowiadam w tym filmie o pomnikowej postaci, 90-minutowa opowieść o chodzącym ideale, byłaby zresztą nie do zniesienia. Po obejrzeniu mnóstwa dokumentów, przeczytaniu setek artykułów, w pewnym momencie uznałam, że muszę przestać się nimi sugerować, bo zrobię film o postaci z brązu. Anna Plutecka-Mesjasz
Anna Plutecka - Mesjasz: Od początku było dla mnie oczywiste, że nie opowiadam w tym filmie o pomnikowej postaci, 90-minutowa opowieść o chodzącym ideale, byłaby zresztą nie do zniesienia. Po obejrzeniu mnóstwa dokumentów, przeczytaniu setek artykułów, w pewnym momencie uznałam, że muszę przestać się nimi sugerować, bo zrobię film o postaci z brązu. A to historia całkiem typowej, młodej kobiety, którą życie nieustannie zmuszało do potwornie trudnych wyborów. Zależało mi na tym, by pokazać emocje towarzyszące tym wyborom, a zwłaszcza niełatwej miłości, która połączyła Agatę i Jacka. By widzowie zobaczyli jej niepohamowany apetyt na życie i rzadko spotykaną konsekwencję w walce o swoje marzenia. Uderzyło mnie też, że ilekroć Agata robiła jakieś plany, natychmiast los stawiał przed nią inne wyzwania i wszystko komplikował. Kiedy była u szczytu kariery i zabiegały o nią najlepsze kluby siatkarskie Europy, musiała przystopować, bo zapadła na białaczkę. A potem, gdy wreszcie pojawia się szansa wyleczenia, bo znalazł się dawca, dowiedziała się, że jest w ciąży. To były zbiegi okoliczności z naszego punktu widzenia bardzo filmowe, ale jej bardzo utrudniały życie.
Jak Jacek Olszewski przyjął wiadomość, że powstaje film fabularny o jego zmarłej żonie? Korygował scenariusz, mówił: "to nie tak, było inaczej"?
On przede wszystkim realizuje dzieło, które rozpoczęła Agata - myślę tu o powiększaniu banku szpiku, poszukiwaniu nowych dawców w ramach Fundacji Przeciwko Leukemii jej imienia. I mam wrażenie, że i ten film, jako kolejną cegiełkę na drodze do tego celu, potraktował. Opowiadamy o zdarzeniach, jakie naprawdę miały miejsce, wiadomo jednak, że fabuła nie jest odwzorowaniem rzeczywistości 1:1. Kino rządzi się swoimi prawami i czasem konieczne jest dodanie jakiegoś szczegółu, który spotęguje emocje, będzie punktem wyjścia dla nowego wątku. Jacek to rozumiał, a był na bieżąco ze scenariuszem. Nie protestował, gdy np. wbrew temu, że oboje chcieli bardzo tego dziecka, w filmie znalazły się sceny, w których mąż Agaty, buntuje się przeciw urodzeniu go i przesunięciu przeszczepu. Baliśmy się, czy nie skrzywdzimy go tym manewrem, ale dla fabuły był on korzystny - podkreślał trudność wyboru, jakiego musiała dokonać Agata. Jest w filmie scena, w której mówi do Jacka: "Nic mi nie wolno, już nic ode mnie nie zależy. Pozwól mi dokonać mojego własnego wyboru".
Opowiadamy o zdarzeniach, jakie naprawdę miały miejsce, wiadomo jednak, że fabuła nie jest odwzorowaniem rzeczywistości 1:1. Kino rządzi się swoimi prawami i czasem konieczne jest dodanie jakiegoś szczegółu, który spotęguje emocje, będzie punktem wyjścia dla nowego wątku. Anna Plutecka-Mesjasz
Pamiętam, że po jej śmierci, jedni nazywali ją świętą, podkreślając poświęcenie dla dziecka, inni po prostu lekkomyślną. "Decydować się na ciążę, w jej stanie, to głupota" - padały opinie.
Tak, my również pracując nad filmem, od niektórych lekarzy to słyszeliśmy. Ale przecież jej mówiono, że przy tym schorzeniu, prawdopodobieństwo zajścia w ciążę, jest minimalne. Jest coś jeszcze. Wydaje mi się, że ludzie chorzy, mają szersze pole widzenia. Agata w pewnym momencie przestała myśleć tylko o tym, co będzie z jej zdrowiem, a zaczęła zastanawiać się nad tym, co po sobie zostawi. Medale, sukcesy sportowe były bardzo ważne, ale chciała czegoś więcej. Po przeszczepie już nigdy nie mogłaby zostać matką. Mówiła, że bardzo chciała dać mężowi, który był miłością jej życia, coś od siebie.
Jako Agatę Mróz oglądamy Olgę Bołądź, która tworzy naprawdę przejmującą kreację. W zasadzie od siatkarki różni się jedynie wzrostem, ma za to jej witalność, a nawet upodobniła się do Agaty fizycznie.
Przesłuchiwaliśmy bardzo różne aktorki, także te, które niemal dorównywały wzrostem, mierzącej 191 cm Agacie. Ale nie wzrost był najistotniejszy dla mnie, przy obsadzaniu tej roli. Szukaliśmy dziewczyny, która miałaby ten niesamowity power Agaty. I nie zapomnę, jak podczas przesłuchania, próbując scenę na boisku, tę "charakterność", dojrzałam w oczach Olgi. Wiedziałam już, że znaleźliśmy idealną odtwórczynię do tej roli. Ale Olga musiała się sporo napracować nim stanęła na planie. I nie mówię jedynie o emocjach, jakiej towarzyszyły jej podczas pracy, co obserwowałam. Dla mnie samej widok dziewczyny, która w początkowych scenach tryska radością życia i energią, a potem, wraz z rozwojem choroby bohaterki, jakby ubywało jej na ekranie, był czymś niesamowitym. Ta jej metamorfoza odbywała się na moich oczach. Poza tym jednak musiała też przygotować się fizycznie. By być autentyczną w ujęciach na boisku, podczas meczy, przez dwa miesiące trenowała z najlepszą drużyną siatkarską w Warszawie. I to ciężko.
W przypadku tego filmu dodatkową trudnością był fakt, że wszyscy znamy zakończenie, a próba dopisania - innego, szczęśliwego finału, nie wchodziła w grę. Nawet boję się wyobrażać sobie reakcje widowni.
Przesłuchiwaliśmy bardzo różne aktorki, także te, które niemal dorównywały wzrostem, mierzącej 191 cm Agacie. Ale nie wzrost był najistotniejszy dla mnie, przy obsadzaniu tej roli. Szukaliśmy dziewczyny, która miałaby ten niesamowity power Agaty. I nie zapomnę, jak podczas przesłuchania, próbując scenę na boisku, tę "charakterność", dojrzałam w oczach Olgi. Wiedziałam już, że znaleźliśmy idealną odtwórczynię do tej roli. Anna Plutecka-Mesjasz
To prawda. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy aby widzowie, wiedząc jak film się musi skończyć, nie zaczną w połowie wychodzić z kina. Powiem szczerze, że był taki moment podczas pracy, że zaczęłam się kombinować, czy nie zrobić na przykład tzw. otwartego zakończenia. Myślałam o tym, by urwać opowieść w scenie, gdy już jako szczęśliwa mama, Agata trafia do izolatki - jest odcięta od całego świata, i zaczynają się przygotowania do przeszczepu. Drzwi izolatki zamykają się, film się kończy. Czy przeszczep się udał, o tym już się nie dowiadujemy.
To byłoby idealne zakończenie, gdyby film nie powstał w oparciu o prawdziwe i znane doskonale wydarzenia. W dodatku tak dramatyczne. W tym przypadku interpretacja i tak poszłaby w jedną stronę.
Dlatego zrezygnowałam z tego pomysłu. A po pierwszych projekcjach na festiwalu w Gdyni, z ulgą odnotowałam, że nikt nie wyszedł jednak z sali przed końcem. Widziałam za to takich, którzy ukradkiem wycierali oczy.
Ta opowieść nie ma happy endu, ale końcowe ujęcia łagodzą dramat, jakim jest śmierć Agaty. Za sprawą listu, jaki zostawiła mężowi. Napisała go naprawdę, czy to fabularny chwyt?
List jest jak najbardziej prawdziwy, i bardzo zależało mi na tym, by znalazł się w filmie. Adresowane do męża słowa Agaty: "Gdybym miała wybierać raz jeszcze, wybrałabym tak samo. Jestem szczęśliwa" uświadamiają widzom, że odeszła spełniona. Sprawiają, że nie wychodzimy z kina z poczuciem, że byliśmy świadkami wielkiego dramatu, nawet, jeśli łzy płyną.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: mat. promocyjne