"Ida", najlepszy polski towar eksportowy ostatnich miesięcy, ma oscarową nominację w dwóch kategoriach. Inne polskie produkcje - dokumenty krótkometrażowe "Joanna" Anety Kopacz i "Nasza klątwa" Tomasza Śliwińskiego - też zostały wyróżnione nominacjami. Autorem zdjęć do tego pierwszego jest operator "Idy", Łukasz Żal. Specjalnie dla tvn24.pl opowiedział o kulisach pracy nad opowieścią o chorej na raka blogerce.
- Wolałabym nigdy nie mieć powodu do realizacji tego filmu - mówiła nam w rozmowie przed kilkoma miesiącami reżyser filmu, Aneta Kopacz. Ale od razu dodawała: - Mam wrażenie, patrząc jak ludzie zachwycają się bohaterką podczas pokazów, jak się do siebie przytulają, okazują czułość i wzruszają, oglądając ten film, że dzięki niemu Joanna wciąż żyje.
"Joanna" zdobyła mnóstwo nagród na całym świecie, m.in. w Palm Spring Springs na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Krótkometrażowych Grand Jury Award. Ostatnio IndieWire, jeden z najbardziej cenionych na świecie portali filmowych, pisał o "Joannie" jako o jednym z oscarowych faworytów w kategorii: dokument krótkometrażowy.
"Któregoś dnia, jak umrę, kruca bomba, będę straszyć!"
Dokument opowiada historię młodej, pięknej i inteligentnej Joanny Sałygi, znanej internautom w Polsce jako "Chustka". Joanna prowadziła blog, na którym w sposób przejmujący i bardzo prosty pisała o codzienności. Kochała życie, pomimo choroby i wyroku. Dla wielu czytelników stała się ikoną uważnego, szczęśliwego życia. W kwietniu 2010 roku dowiedziała się, że umrze w ciągu najbliższych trzech miesięcy. Swojemu 5-letniemu synkowi obiecała, że zrobi wszystko, żeby żyć jak najdłużej.
"Jutro zaczynam chemioterapię. Dziś po raz kolejny obcięłam włosy, tym razem już na bardzo, bardzo krótko. Niemąż powiedział, że jak na chłopczyka - narkomana, to ślicznie wyglądam. MUSZĘ robić sobie oko. Tak. MUSZĘ pilnować robienia tapety" - pisała na swoim blogu.
"Któregoś dnia, jak umrę, kruca bomba, przysięgam! Będę straszyć! Zepsuję krany, żeby wiecznie ciurkały po kropelce, spalę twarde dyski komputerów i zgubię telefony komórkowe, powydłubuję misiom i lalkom oczka, a samochodzikom - koła" - pisała innym razem.
Joanna zmarła w październiku 2012 roku. Krótko przed śmiercią zamieściła post: "Ta choroba uczy pokory. I tego, że choćby się chciało najmocniej na świecie, nie można nad nią zapanować".
Dokument Anety Kopacz to poruszająca opowieść o przyglądaniu się chwili, odchodzeniu i miłości. Film opowiada o walce z chorobą, ukazując fragmenty z życia Joanny, jej męża Piotra i małego Jasia.
Muzykę do filmu napisał laureat Oscara Jan A.P. Kaczmarek, a współtwórcą zdjęć jest operator obsypanej nagrodami "Idy" Łukasz Żal.
Łukasz Żal: Jak Joanna oswajała chorobę
- To było niezwykłe doświadczenie, bardzo mocne i trudne: kilkudniowe sesje zdjęciowe, które wszystkich pracujących przy filmie zmieniały. Wracaliśmy ze zdjęć zwykle w milczeniu. Patrzyliśmy na walkę Joanny, a walczyła dosłownie o każdy kolejny dzień spędzony z synkiem. Bo ten film miał być jej pamiątką dla niego - opowiadał tylko nam Łukasz Żal.
Widzieli ile kosztowało ją to wysiłku. - Nasza praca polegała przede wszystkim na czekaniu. Na dzień, chwilę, gdy poczuje się na tyle dobrze, by coś nakręcić. I na byciu niewidzialnym. Na wejściu w to po cichu i empatią. Z jednej strony trzeba było do niej dotrzeć i być blisko, a z drugiej nie być intruzem. I to się chyba udało, zwłaszcza reżyserce, która się z nią zaprzyjaźniła. Mnie, myślę, też. Nie byłem facetem, który z kamerą włazi w jej życie, a jedynie obserwuje je - dodaje autor zdjęć.
Żal podkreśla, że realizacja tego dokumentu, choć bolesnego, opowiadającego o umieraniu, była niezwykle pięknym doświadczeniem.
- Czasem tylko siedzieliśmy i nic się nie działo. Pamiętam, jak któregoś dnia kilka godzin nagrywałem rzeczy, które było wiadomo, że na nic się nie przydadzą, cały czas będąc czujnym. I nagle mały podszedł do mamy i zapytał: "A czego Ty się boisz?". I tak powstała piękna scena - wspomina.
Na pytanie, jak udało im się przy historii, której finał wszyscy znamy, uniknąć melodramatyzmu, Żal odpowiada: - Nie można było dramatyzować, mimo że śmierć była cały czas obecna. Sama Joanna robiła wszystko by nas z tym oswoić. Żartowali z mężem ze śmiertelnej choroby. "Nie dawaj jej tego, bo ona ma raka" - mówili i wybuchali śmiechem.
Bardzo też starała się pięknie wyglądać do końca zdjęć, a ja robiłem wszystko by najpiękniej ją sfotografować. Na początku zachowywali jakiś dystans, były miejsca, w których mieliśmy nie kręcić. Z czasem wtopiliśmy się na tyle w tę rodzinę, w tę ich tragedię, że przestali w ogóle na nas zwracać uwagę.
Autor zdjęć do filmu wyznaje, że, co najważniejsze, oddaje on również uczucia towarzyszące twórcom podczas pracy nad nim.
- Mieliśmy poczucie, że jesteśmy wszyscy razem. Gdy powiedzieliśmy, że to już koniec, że to nasz ostatni dzień, usłyszeliśmy, że będzie im nas brakować. Myślę, że udało się w tym filmie pokazać to, co sami czuliśmy, pracując nad nim.
Tomasz Śliwiński: "Kamera była naszym psychoterapeutą"
Na krótką listę ośmiu tytułów z tej kategorii trafił też inny polski dokument "Nasza klątwa" Tomasza Śliwińskiego. To także poruszająca, do tego bardzo osobista wypowiedź reżysera, który wraz z żoną musi zmierzyć się z bardzo rzadką, nieuleczalną chorobą ich nowo narodzonego dziecka - tzw. Klątwą Ondyny (Zespół Wrodzonej Ośrodkowej Hipowentylacji).
Chorzy podczas snu przestają oddychać i wymagają dożywotniego wspomagania czynności oddechowych za pomocą respiratora. Osoby dotknięte tą genetyczną chorobą - a jest ich najprawdopodobniej zaledwie kilkaset na świecie - nie są świadome tego, że muszą zaczerpnąć oddechu, by się nie udusić. Tak jak Leo, syn Śliwińskiego.
- Nasz Leo jest tak jakby zaprogramowany przez naturę do samounicestwienia - mówił we "Wstajesz i weekend" reżyser. - Po prostu nie czuje, że się dusi - dodał.
W "Naszej klątwie" pokazał oswajanie lęku rodziców i dziecka związanego z tą chorobą. Historia bohaterów została opisana na blogu pod nazwą Leoblog.
- Nie wiedzieliśmy, że z tego będzie film. A potem okazało się, że kamera była naszym psychoterapeutą - opowiadał w TVN24 ojciec-reżyser. Wraz z żoną usiedli na kanapie przed kamerą i podjęli się trudnej rozprawy ze swoimi wątpliwościami, obawami, nadziejami i otaczającą ich rzeczywistością, której kluczowym elementem jest nieustanne pilnowanie oddechu ich synka.
Nakręcenie "Naszej klątwy" zajęło pół roku. Jak przyznaje twórca - z osobistego i intymnego projektu przeobraził się w uniwersalny obraz "o radzeniu sobie w życiu". - Początek był ciężki - przyznał Śliwiński i dodał, że dystansu do nakręconego materiału nabył dopiero podczas montażu. - Chodziło mi o to, by opowiedzieć tę historię jak najbardziej uczciwie - podkreślił. - Wiedziałem, co odczuwaliśmy, i chciałem, by te same emocje znalazły się w filmie - zakończył.
Autor: Justyna Kobus, am//gak / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wajda Studio