Zanim jednak opowiemy o "More", warto przypomnieć, kim są Pulp. Ich kariera to historia o tym, jak czasami trzeba kilkunastu lat, aby odnieść gigantyczny sukces w niemal jedną noc. Bo chociaż Pulp powstali w 1978 roku, to na swój gigantyczny sukces komercyjny musieli czekać aż 17 lat.
Początki w robotniczym Sheffield
Zespół został założony przez nastoletniego Jarvisa Cockera pochodzącego z Sheffield, robotniczego miasta na północy Anglii, które w latach 80., przypadających na początki działalności Pulp, było opanowane przez strajki przeciwko premier Margaret Thatcher. Wychowywany przez samotną matkę Cocker z początku nie wyrażał zainteresowania ruchem robotniczym, polityka generalnie też nie była w sferze jego zainteresowań - ważniejsze było nagrywanie amatorskich filmów z kolegami oraz muzyka. Jak wspominała matka muzyka, Christine Connolly, syn całymi dniami przesiadywał w pokoju, brzdąkając na gitarze. Connolly liczyła, że z tej izolacji wyrwie go praca u sprzedawcy ryb na miejskim targu. Jednak już wtedy odstający od społeczeństwa wyglądem i charakterem Cocker tylko pogłębił swój problem w kontaktach z ludźmi - jak mówił, po pracy nie mógł pozbyć się z dłoni zapachu ryb, który skutecznie trzymał jego rówieśników (a przede wszystkim rówieśniczki) na dystans.
Granie na gitarze też nie wychodziło mu zbyt dobrze, ale uratowała go moda na punk rock, która uświadomiła mu, że nie trzeba grać perfekcyjnie, aby być w zespole. Braki w umiejętnościach nadrabiał niesłabnącym zapałem - kiedy w 1985 roku, próbując zaimponować dziewczynie, udawał Spidermana i wypadł z okna, zaraz po wyjściu ze szpitala grał koncerty na wózku.
Przełomowym momentem dla Pulp było zaproszenie do legendarnego programu Johna Peela w BBC Radio 1 w 1981 roku. Ich nostalgiczne brzmienie zaciekawiło słuchaczy. Chociaż wielki sukces wciąż nie nadchodził, to pojawili się jednak w sferze zainteresowań osób słuchających muzyki niezależnej i zaczęli być znani na lokalnej scenie.
Zespół w międzyczasie przechodził liczne perturbacje i zmiany kadrowe. Jego jedynym stałym punktem był Cocker, a najbardziej znany skład to: Candida Doyle na klawiszach, Mark Webber na gitarze, Russell Senior na skrzypcach, gitarze oraz wokal, Steve Mackey na basie oraz Nick Banks na perkusji.
Cocker, zmęczony ciągłą walką o przebicie się do głównego nurtu, po wydaniu dwóch albumów - "It" oraz "Freaks" - w 1988 roku postanowił wrócić do swojej drugiej pasji, czyli filmowania. Na studia filmowe wyjechał aż do Londynu, do St Martin's College. Chociaż nie wytrzymał tam długo, to właśnie ten krótki okres jego życia okazał się najbardziej przełomowym w jego karierze.
Płynąc na fali britpopu
Ze świeżą głową Cocker powraca do grania muzyki, a Pulp w końcu zaczyna się piąć na szczyt - w 1990 roku docenia ich prestiżowy magazyn "NME", uznając utwór "My Legendary Girlfriend" z ich trzeciego krążka "Separations" za singiel tygodnia. W tamtym czasie w Wielkiej Brytanii rozpoczyna się istna muzyczna rewolucja. Na listach przebojów królują Oasis i Blur, a świat ogarnia obsesja na punkcie nowego nurtu - britpopu. Pulp wpisuje się w tę falę idealnie, chociaż się z nią nie identyfikuje.
W 1994 roku wydają pierwszy album w dużej wytwórni - to "His 'n' Hers", który zbiera entuzjastyczne recenzje. Cocker już wtedy znany jest ze swoich mocno narracyjnych tekstów przypominających miniopowiadania i pisania o seksie oraz miłości inaczej niż wszyscy. Uważał, że na te tematy zazwyczaj pisze się źle - traktuje się je zbyt idealistycznie. Jako młody mężczyzna czuł się przez piosenki o związkach oszukany. "Zdecydowałem, że spróbuję wyrównać balans i dodam wszystkie niezręczne rzeczy i niezgrabności" - pisał w książce "Mother. Brother. Lover" z 2011 roku. Chciał tworzyć muzykę, której sam kiedyś potrzebował. To właśnie na "His 'n' Hers" pojawiły się takie hity zespołu, jak opowiadający o pierwszym razie "Do You Remember the First Time?" czy "Babies", w którym kluczowym elementem tekstu jest opis chowania się w szafie, aby podglądać innych.
Szczyt ich popularności nadchodzi jednak rok później. Cocker postanawia przekuć swoje doświadczenia z St Martin's College, gdzie po raz pierwszy zetknął się z podziałami klasowymi, w tekst jednej z piosenek. Tak powstaje "Common People" - utwór o dziewczynie z Grecji, która marzy o tym, aby "żyć jak zwykli ludzie". Do historii dodaje prostą melodię na klawisze, która z początku nie podoba się większości członków zespołu, ale to właśnie ona jest najbardziej zapamiętywalnym elementem całości. Historia o uprzywilejowanej studentce trafia na idealny moment w brytyjskiej historii. Wiele osób utożsamiało się z narastającą pod koniec utworu wściekłością wyrażoną w przyspieszającym tempie i słowach - "nigdy nie zrozumiesz, jak to jest wieść życie bez znaczenia i kontroli". Nowy hymn "zwykłych ludzi" uzupełniony zostaje też o kultowy teledysk, w którym, tak jak w tekście piosenki, Cocker zabiera Greczynkę na randkę do supermarketu jak na prawdziwego "zwykłego człowieka" przystało. I chociaż to właśnie britpop wyniósł Pulp na szczyty popularności, to ich najbardziej znany utwór jest też krytyką powiązanego z tym stylem romantyzowania klasy robotniczej i biedy.
Co ciekawe, wciąż nie jest znana tożsamość dziewczyny, która zainspirowała powstanie "Common People", mimo że poszukiwało jej samo BBC - przeprowadzając w tym celu prawdziwe dziennikarskie śledztwo. Kawałek ten do dziś jest gigantycznym hitem na Wyspach - odniesienie do niego pojawiło się chociażby w filmowym hicie "Saltburn" w reżyserii Emerald Fennell z 2023 roku.
Utwór ostatecznie staje się singlem z albumu "Different Class" z 1995 roku - najważniejszego w ich karierze. Zespół doprowadza na nim do mistrzostwa nie tylko swoje chwytliwe melodie, ale też teksty, które codzienność zamieniają w niezwykłość. Cocker dużo czerpie ze doświadczeń swojej młodości spędzonej w Sheffield, a przenikanie się wątków nostalgicznych, seksualnych oraz klasowych staje się znakiem rozpoznawczym zespołu. "Common People" to jeden z przebojów z tego albumu, na którym jest ich co najmniej kilka - chociażby niesamowicie wpadające w ucho "Disco 2000" opowiadające o koleżance ze szkoły.
W muzyce Pulp odnajdują się wszyscy ci, którzy czuli się niedopasowani. "Proszę, zrozumcie. Nie chcemy kłopotów. Chcemy mieć tylko prawo być inni. To tyle" - czytamy apel umieszczony z tyłu albumu, który rozpoczyna się od hymnu wszelkich wyrzutków - "Mis-Shapes".
Pulp osiągają gigantyczny sukces komercyjny, do którego dokłada się ich historyczny występ jako jednej z głównych gwiazd na najważniejszym festiwalu w Wielkiej Brytanii - Glastonbury. Topowe miejsce w programie zajmują przez przypadek - w ostatniej chwili wypadają z niego The Stone Roses, a Pulp zostają poproszeni o zastępstwo. Zgarniają również prestiżową nagrodę Mercury, do której byli nominowani już przy poprzednim albumie. Jarvis Cocker urasta do rangi uwielbianego celebryty. Jego nietypowe ruchy sceniczne, charakterystyczne - grube, czarne - oprawki okularów, charyzma, styl dandysa ubierającego się w second-handach i komiksowo wręcz szczupła sylwetka tworzą postać nietuzinkową i magnetyzującą. Fanki zapewniały, że nikt nie rozumie ich tak, jak Jarvis.
Pulp nigdy nie uzyskają takiego statusu jak dwa najpopularniejsze i rywalizujące ze sobą zespoły w britpopowym nurcie, czyli Blur i Oasis, ale przez licznych krytyków uważani są do dziś pod względem artystycznym za zespół lepszy od królów tej sceny. Ich dokonania zainspirowały też kolejne grupy - takie jak szkocka Franz Ferdinand czy pochodząca również z Sheffield Arctic Monkeys.
Gorzka cena sławy
Sława okazała się jednak zupełnie inna, niż to wyobrażał sobie Cocker jako nastolatek. Ciągłe życie w trasie, powtarzalność, nuda, przemęczenie, brak prywatności, presja i narkotyki szybko dały się zespołowi we znaki. - Gdyby nakręcono film o karierze Pulp, scena z koncertu na Glastonbury byłaby finałową. Udało im się. Wszystko dobrze się kończy, mamy happy end. Ale w życiu tak nie jest, życie trwa dalej, musisz robić coś innego, nie możesz żyć jednym momentem - mówił w jednym z wywiadów w BBC Cocker. Ponadto Jarvis był bohaterem kilku sporych kontrowersji - na przykład kiedy podczas rozdania nagród Brit Awards wkroczył na scenę w trakcie występu Michaela Jacksona, wypinając się w jego kierunku. Został wtedy zatrzymany przez policję pod zarzutem atakowania występujących z Jacksonem dzieci. Uratował go sam David Bowie, pokazując funkcjonariuszom nagrany przez swoją ekipę materiał z tego wieczoru, na którym widać wyraźnie, że do żadnego ataku nie doszło. Media jednak długo żyły tematem, publikując krzykliwe nagłówki - od oskarżających, po nawołujące do nadania Cockerowi tytułu szlacheckiego.
Gorzkim rozliczeniem z tym okresem był kolejny album - wydany w 1998 roku "This is Hardcore". Piosenki brzmią na nim zupełnie inaczej niż te z "Different Class" - są przygnębiające, owiane mrokiem, pełne niepokojących przemyśleń egzystencjalnych oraz trudnych tematów, takich jak uzależnienie czy pornografia. Przez niektórych to właśnie "This is Hardcore" uważany jest za koniec ery britpopu. Jednocześnie była to płyta równie dobra, jeśli nie lepsza od swojej poprzedniczki.
Motywem przewodnim kolejnego albumu - "We Love Life" - była natura - zespół zagrał nawet trasę w parkach narodowych, a przed nagraniami muzycy spędzili dużo czasu wśród dzikiej przyrody. Chociaż płyta zdaje się być powrotem do bardziej optymistycznego brzmienia, zebrała mniej entuzjastyczne recenzje.
Po jej wydaniu Pulp, podobnie jak w latach 80., chociaż oficjalnie nie kończą swojej działalności, to jednak milkną na długie lata. Powracają dopiero dekadę później, w 2011 roku, kiedy to wyruszają w ostatnią trasę koncertową. Ich karierę ma zakończyć symbolicznie ostatni koncert w ich rodzinnym mieście. Nie wydają wtedy jednak nowego materiału poza jednym singlem - "After You". Jednym z punktów na trasie jest polski Open'er Festival, na którym dają legendarny koncert w strugach deszczu. Cocker wspomniał go później jako "najbardziej mokry" występ w swoim życiu. Żywot Pulp zostaje oficjalnie zakończony filmem dokumentalnym "Pulp: A Film About Life, Death & Supermarkets" opowiadającym o ostatnim koncercie, zespole, a przede wszystkim mieście Sheffield.
Przez kolejnych 10 lat wydaje się, że dotrzymują obietnicy. Zespół definitywnie odcina się od jakichkolwiek plotek o powrocie, a Jarvis Cocker po przerwie powraca z projektami solowymi, w tym zespołem Jarv Is..., który w 2019 roku pojawił się na katowickim OFF Festivalu.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Więcej Pulp
Jednak 11 lat po rzekomym ostatnim koncercie zespół ogłasza, że to jednak nie koniec. W 2023 roku wyruszają w trasę po Wielkiej Brytanii, grają między innymi dwa koncerty w rodzinnym Sheffield. To właśnie tam prezentują pierwszy nowy utwór - "Hymn of the North", rozbudzając nadzieję fanów na nowy album. To jednak na razie pozostaje w sferze plotek. Potwierdzają się one dopiero w 2025 roku, kiedy zespół rzeczywiście postanawia dać fanom więcej - album o tytule "More".
Zespół powrócił w niepełnym składzie - jeszcze w latach 90. Pulp opuścił Russel Senior, którego interesowały bardziej alternatywne brzmienia, a w 2011 roku pojawił się na koncertach jedynie gościnnie. W 2023 roku zmarł natomiast Steve Mackey. Jak wyjaśniał Jarvis, mówiąc o nowym albumie, to właśnie odejście długoletniego przyjaciela z zespołu było jednym z powodów decyzji o powrocie - przypomniało, że życie jest krótkie. I to właśnie Mackeyowi zadedykowany jest "More".
Pierwszym utworem na albumie jest "Spike Island". To odniesienie do legendarnego koncertu wspomnianych wcześniej Stone Roses na Spike Island. Kawałkowi towarzyszy klip stworzony przez AI - Jarvis próbował z pomocą technologii ożywić sesję zdjęciową, którą zrobili przy okazji "Different Class". Sztuczna inteligencja została jednak tutaj wykorzystana nie do tego, aby wykonać pracę za człowieka, ale aby pokazać, jak bardzo nieudolnym i pozbawionym ludzkich uczuć jest narzędziem. Obrazy w klipie są zdeformowane, członkowie zespołu przestają przypominać siebie, a obraz nie oddaje nostalgicznego klimatu utworu. Cocker, który jest autorem teledysku, dodał w nim napisy, które głoszą między innymi: "może powinniśmy znaleźć inny sposób na powrót do żywych?". "Spike Island" to też niejako proklamacja tego, dlaczego powstał ten album. "Urodziłem się, aby występować, to powołanie" - śpiewa Cocker, powtarzając słowa, które wypowiadał ze sceny na trasie Pulp dwa lata temu.
"More" brzmi przede wszystkim jak spotkanie starych, dobrych przyjaciół, którzy wspominają dawne czasy, ale też rozmawiają o tym, co ich trapi. Słychać to nie tylko w warstwie tekstowej, ale też muzycznej. Album na pewno jest dojrzalszy niż poprzednie - trudno, żeby było inaczej, w końcu minęły ponad dwie dekady, a muzycy mają około sześćdziesiątki na karku. Przewijającymi się motywami jest więc między innymi przemijanie i zmiany powodowane upływającym czasem - pojawiają się chociażby w utworach "My Sex" czy "Grown Ups". Wątki te jednak nie mają przygnębiającego wymiaru, są raczej spokojne, stonowane, a nawet - pełne nadziei. Większy smutek związany z przemijaniem przebijał z twórczości trzydziestoparoletniego Jarvisa Cockera śpiewającego "Help the Aged" w latach 90. niż z tekstów pogodzonego ze swoim wiekiem 60-latka. Seks i miłość to wciąż tematy wiodące i wciąż Cocker pisze o nich jak nikt inny, chociaż już z odmiennej perspektywy.
Ponieważ jednak nasza grupa przyjaciół spotkała się, aby pogadać o dawnych czasach, znajdziemy tu liczne smaczki dla fanów Pulp poukrywane w poszczególnych kawałkach. Czołowym przykładem jest utwór "Hymn of the North" - uroczysty pean na cześć powracającej nieustannie w twórczości zespołu północnej Anglii. Ale są tu też drobniejsze elementy - jak chociażby literowanie słowa "miłość" w utworze "Got to Have Love" jak w "F.E.E.L.I.N.G.C.A.L.L.E.D.L.O.V.E." z "Different Class". Cocker pyta: "Are you sure?" w "Grown Ups", podobnie jak robił to w "Common People". Zakończenie albumu utworem "A Sunset" zdaje się nawiązywać do utworu zamykającego ich poprzedni album "We Love Life" o tytule "Sunrise".
Najbardziej wzruszającym utworem z albumu, w którym Cocker najmocniej otwiera przed nami swoją duszę, jest bez wątpienia "Farmers Market". To również popis jego umiejętności w romantyzowaniu codzienności. Piosenka opowiada o tym, jak spotkał swoją żonę, Kim Sion. "To wtedy cię zobaczyłem, kochanie, na parkingu targu, oświetloną przez zachód słońca, a może to był ogień oznaczający koniec świata" - śpiewa. "Pomyślałem: 'Moment! Czy te zakupy są naprawdę takie ważne? Bardziej ważne niż zdobycie twojego numeru?'" - słyszymy w dalszej części utworu. Ten opis przypadkowego spotkania, które zmienia bieg całego życia, przypomina bardzo utwór "Something Changed" z "Different Class", w którym, chociaż innym językiem i mniej wzruszająco, opisane jest to samo zjawisko. To dwa bez wątpienia najbardziej romantyczne kawałki w karierze Pulp.
Dwa single z albumu - "Spike Island" i "Got to Have Love" - to gotowe festiwalowe hity. Drugi, brzmiący jak szaleńcza oda do miłości, która aż się prosi o to, żeby równie szaleńczo do niej zatańczyć, pierwotnie powstał w 1999 roku, tuż przed wydaniem "We Love Life". Wtedy jednak nie został ukończony. Duży udział w jego odświeżeniu na nowym albumie miał producent James Ford, którego istotna rola w nagrywaniu "More" jest bardzo podkreślana przez zespół.
Cocker w swoim wokalu, który teraz również brzmi znacznie dojrzalej, prezentuje przekrój różnorakich emocji - od desperacji i smutku po radość i pasję. Słyszymy tu charakterystyczne dla jego twórczości melodeklamowane niczym wiersze wersy, a także jęki, piski i wzdychania, które mimo upływu lat nie brzmią groteskowo.
Album jest bardzo spójny - zarówno lirycznie, jak i muzycznie. Wyraźnie słychać nie tylko lata doświadczeń całej ekipy, ale również pokłosie wszelakich muzycznych eksperymentów Jarvisa Cockera. W okresie, kiedy nie grał w Pulp, brał bowiem udział w licznych projektach, nie tylko własnych - które tworzyły bardzo szeroki stylistyczny wachlarz. Wszystkie te inspiracje przeniósł na "More". Zresztą nie tylko inspiracje - podstawowy skład zespołu został uzupełniony o muzyków, którzy tworzyli z Cockerem Jarv Is…. Pobrzmiewające w tle utworów na "More" chórki kojarzą mi się zdecydowanie bardziej z jedynym albumem Jarv Is... - "Beyond the Pale" - niż z jakimkolwiek krążkiem Pulp.
Muzycznie album wydaje się bardziej rockowy, a mniej syntezatorowy niż poprzednie ich dokonania, ale to wciąż Pulp, które bardzo dobrze znamy - część kawałków brzmi tak, jakby mogły być nagrane 30 lat wcześniej. Rozszerzenie składu daje nam bardzo szerokie instrumentarium. Mamy wrażenie, że w studiu zebrała się niemal orkiestra. Wszyscy są też w doskonałej formie, którą aż chciałoby się sprawdzić na koncercie. Póki co żaden nie został jednak zaplanowany w Polsce.
Na "More" właściwie nie ma słabego momentu. To pełnoprawny, porządny album, do którego będzie chciało się wracać, a nie jedynie odcinanie kuponów czy zebranie odrzutów z poprzednich lat. Słychać, że został stworzony z potrzeby serca, a nie z powodu pustego portfela. Pulp nagrali go raptem w trzy tygodnie - to naprawdę ekspresowe tempo. Chociaż muzycy tłumaczą w wywiadach, że na taki układ umawiali się od początku, nie chcąc wracać do męczących czasów, kiedy spędzali pół życia w studiu - to ja widzę tutaj jednak coś innego. Te piosenki po prostu musiały powstać, słowa pchały się na papier, a muzyka od dawna gotowała się w głowach. Potrzebowali tylko znaleźć odpowiedni moment w czasie, żeby znowu się zebrać i - jak śpiewa Cocker w "Farmers Market" - "zacząć żyć".
Autorka/Autor: Martyna Nowosielska-Krassowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Materiały promocyjne/Rough Trade