Wielkich zaskoczeń nie było, choć aż tylu nominacji dla "La La Land" nie spodziewali się chyba nawet twórcy musicalu. Pozostałym nominowanym trudno będzie dogonić film Chazelle'a. I - co istotne - w tym roku nikt nie zarzuci Akademii, że Oscary są białe. W głównych kategoriach doceniono bowiem także Afroamerykanów, a niektórzy, jak Viola Davis, są pewniakami do nagród.
Bez względu na to, jaki będzie rezultat oscarowych zmagań, musical Damiena Chazelle'a już przeszedł do historii. Dołączył do wąskiego grona filmów, które zdobyły po 14 nominacji. Mowa o absolutnym arcydziele Josepha L. Mankiewicza "Wszystko o Ewie" z 1950 roku i oczywiście "Titanicu" Jamesa Camerona z roku 1997. Doświadczenie uczy, że przy takiej liczbie nominacji można się spodziewać wielu statuetek.
Choć bywają wyjątki - skrajnym tego przykładem były świetne "Gangi Nowego Jorku" Martina Scorsese, które mimo 10 nominacji nie zdobyły żadnego Oscara. Zresztą niesprawiedliwie.
Obraz Chazelle'a może jednak zdobyć najwyżej 13 Oscarów - został bowiem dwukrotnie nominowany w kategorii "najlepsza piosenka". Polskich akcentów niestety w tym roku zabrakło, choć liczyliśmy na nominacje w kategorii dokument krótkometrażowy oraz krótkometrażowy film animowany.
Czego jeszcze brakuje? "Narodzin narodu" - filmu Nate'a Parkera od roku szykowanego na zdobywcę głównych Oscarów. Parker po skandalu związanym z tym, że przed laty był oskarżony o gwałt (a następnie uniewinniony), zwyczajnie wypadł z gry.
Dziwi również brak nominacji dla "Jackie" w kategoriach najlepszego filmu i reżysera. Ale i tak największym zaskoczeniem jest brak wśród nominowanych długo oczekiwanego obrazu Martina Scorsese "Milczenie".
Musical ponad wszystko
Każdy, kto śledzi historię amerykańskiego kina, wie, że Hollywood - w przeciwieństwie do Europy - ma słabość do musicali. Dominujący w złotej erze fabryki snów gatunek w ciągu ostatnich dekad dość rzadko zachwycał świat obrazami na poziomie arcydzieł gatunku. Gdy więc w 2002 roku pojawiło się obsadzone największymi gwiazdami XXI wieku "Chicago" Roba Marshalla, choć filmowi do arcydzieła było daleko, Akademia obsypała go Oscarami, także tym najważniejszym. Film pokonał wtedy i "Pianistę" Polańskiego, i wspomniane "Gangi" Scorsese. Od tamtej pory nie było jednak filmu muzycznego za oceanem, który porwałby widzów.
Aż do 2016 roku. Po premierowym pokazie w trakcie weneckiego festiwalu "La La Land" zaledwie 32-letniego reżysera i scenarzysty zaliczony został do faworytów tegorocznych nagród Akademii. I trudno się dziwić. Film, choć nieskomplikowany w warstwie fabularnej, jest wizualnym i muzycznym majstersztykiem. Ta opowieść o dość banalnym przesłaniu, że wbrew wszystkiemu warto marzyć i walczyć o swoje marzenia. Oprócz fantastycznych kreacji aktorskich Emmy Stone i Ryana Goslinga, zapadającej w pamięć, porywającej muzyki, którą nucimy długo po seansie, ma również to, co najbardziej kocha Hollywood - jest wielkim hołdem złożonym fabryce snów, choć zaprawionym nutą ironii. A Hollywood kocha filmy o sobie (patrz: "Operacja Argo", która zmiotła przed trzema laty znacznie mocniejszych konkurentów).
Jest także ukłonem w stronę wielkich arcydzieł gatunku, z nawiązaniami do takich perełek jak "Narodziny gwiazdy" czy "New York, New York", ale nie zapomina też o europejskim kinie, przypominając słynne "Parasolki z Cherbourga". Dlatego wiele wskazuje na to, że nucone z radością:"La, la, la" będzie motywem przewodnim tegorocznej gali oscarowej.
Muzyka i radość kontra cierpienie
Podobnie jak w ostatnich latach w najważniejszej kategorii - najlepszy film - Akademia nominowała dziewięć tytułów (teoretycznie miała możliwość nominowania dziesięciu). Od miesięcy wiadomo jednak, że na ostatniej prostej obok "La La Land" liczyć się będą "Moonlight" oraz "Manchester by the Sea". Oba przejmujące, znakomite tytuły są zaprzeczeniem beztroskiej opowieści Chazelle'a.
Pierwszy z filmów - "Moonlight" Barry'ego Jenkinsa - to kronika życia młodego Afroamerykanina - od dzieciństwa po dorosłość - starającego się znaleźć swoje miejsce w świecie. Bohater dorasta w przestępczej dzielnicy, a twórca pokazuje jego świat aż z trzech perspektyw - małego chłopca, później nastolatka, wreszcie dorosłego mężczyzny. To opowieść o odkrywaniu własnej tożsamości, z wątkiem homoseksualnym, pozbawiona całkowicie fajerwerków i taniego efekciarstwa, za to z wielkimi aktorskimi kreacjami. Niemal stuprocentowym faworytem do Oscara za drugi plan jest tu Mahershala Ali, znany u nas głownie z "House of Cards".
Spore szanse w głównych kategoriach ma także rewelacyjny "Manchester by the Sea" Kennetha Lonergana, z wielką kreacją młodszego brata Bena - Caseya Afflecka, o wiele od niego zdolniejszego aktorsko. Wbijająca w fotel historia bratanka i stryja, którzy przechodzą przez piekło dramatycznych wydarzeń i cierpienia, wygrana na półtonach i pozbawiona sentymentalizmu, wydaje się być głównym rywalem "La La Landu". Czy jednak wobec szaleństwa, jakie panuje wokół filmu Chazelle'a, ma szanse go pokonać? Z pewnością Casey będzie też głównym konkurentem Ryana Goslinga do statuetki za główną rolę męską.
Wypada też wspomnieć o wielkim powrocie po licznych ekscesach i kilkuletniej "banicji" do hollywoodzkiej pierwszej ligi Mela Gibsona z bardzo dobrą "Przełęczą ocalonych", która otrzymała nominacje dla najlepszego filmu i reżysera.
Akademicy docenili również wyreżyserowany przez Denzela Washingtona "Fences", nominując jego samego za główną rolę męską oraz za drugoplanową kreację Violę Davis. To właśnie ona jest zdaniem krytyków murowana kandydatką do Oscara w swojej kategorii. Film, który jest kinową wersją broadwayowskiej sztuki, miał świetne recenzje. Nie trafił jednak niestety do polskich kin.
Natalie kontra Emma i Isabelle
W tym roku kategorie aktorskie przysporzą chyba najwięcej problemów akademikom. Trzy wielkie kreacje: musicalowa uroczej, eterycznej Emmy Stone, oraz dwie znakomite, dramatyczne role Natalie Portman w roli Jacqueline Kennedy w "Jackie" oraz Isabelle Huppert za niemniej porywającą, trudną kreację w filmie Verhoevena "Elle". Huppert zdobyła już za swoją rolę Złoty Glob, jej szanse wydają się być więc największe, choć krytycy i bukmacherzy wskazują na Portman (mającą już na koncie Oscara). Nie wolno tez pominąć rekordzistki wszech czasów - nominowanej po raz 20. do Oscara wielkiej Meryl Streep za brawurową kreację w "Boskiej Florence". Nie wydaje się jednak, by tym razem Meryl mogła zagrozić faworytkom.
Za to "pewniaka" mamy wśród filmów animowanych. Jest nim wzruszająca opowieść "Nazywam się Cukinia", która porwała publiczność ubiegłorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego.
Jak ułoży się oscarowa łamigłówka, dowiemy się 26 lutego.
Autor: Justyna Kobus / kib / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe