Oscarowa gorączka na dobre opanowała Amerykę, zaś ogłoszone wczoraj nominacje do Złotych Globów namieszały wśród bukmacherów. Do tej pory, podobnie jak krytycy, wskazywali oni jako faworyta „Wroga numer 1” Kathryn Bigelow. Wczorajsze wskazania pokazały jednak, że to „Lincoln” Stevena Spielberga (7 nominacji w głównych kategoriach) może być największym kandydatem do Oscarów.
Biorąc pod uwagę fakt, że wśród Akademików przeważają osoby w wieku zaawansowanym (średnia wieku to ok. 67 lat), jest wielce prawdopodobne, że miłość do amerykańskiej historii weźmie górę nad fascynacją teraźniejszością. Nawet tak dramatyczną, jak ma to miejsce w opowieści o polowaniu na bin Ladena Kathryn Bigelow. I choć Złote Globy nie są już traktowane jak półmetek oscarowych zmagań, Akademicy cenią sobie wybory stowarzyszenia prasy zagranicznej w Hollywood. Można się więc spodziewać, że w finale spotkają się oba tytuły, a rywalizacja między filmem Spielberga i Bigelow będzie zażarta.
Zdaniem wielu krytyków zza oceanu, opowieść o ostatnich miesiącach życia Lincolna, tuż przed zwycięstwem Unii w wojnie secesyjnej, to najlepszy obraz Spielberga od czasu "Szeregowca Ryana". Inni zaś twierdzą, że nie było w 2012 roku obrazu filmowego tej klasy, co film Bigelow. Reżyserka ma już na koncie przyznanego przed trzema laty Oscara za "The Hurt Locker". Z kolei Steven Spielberg jest właścicielem aż trzech złotych statuetek.
Tego, by w głównych kategoriach mogły się liczyć pozostałe tytuły nominowane do Globów - "Operacja Argo" Afflecka, "Django" Tarantino, nie mówiąc o chłodno przyjętym "Życiu Pi" Anga Lee, spodziewać się nie należy. Większe szanse ma pominięty w głównych kategoriach, ku ogólnemu zaskoczeniu, a fetowany w Ameryce "Mistrz" Paula Thomasa Andersona.
Wyjątki od reguły i "gorące" produkcje
Niewykluczone też, że Akademia zdecyduje się na nominowanie do Oscara w głównej kategorii, (wbrew regulaminowi) francuskojęzycznej "Miłości" Michaela Hanekego. Niezależnie od tego, że obraz pojawi się jako faworyt w kategorii, w której został zgłoszony: najlepszy film nieanglojęzyczny (taki manewr jest dopuszczalny w przypadku "dzieła wybitnego", i Akademia skorzystała z niego ostatnio w 1999 roku, nominując film "Życie jest piękne" Roberto Benigniego).
O ile rok ubiegły był dla branży filmowej za oceanem rokiem chudym, w tym Amerykanie mają z czego wybierać. Pojawiło się wiele bardzo dobrych tytułów, choć nam, w Europie, przyjdzie na nie poczekać do początku 2013 roku. Niektóre, jak choćby obraz Bigelow (premiera 19 grudnia), czy "Les Miserables. Nędznicy" (25 grudnia), czekają jeszcze na swoje oficjalne otwarcia w Ameryce i znane są jedynie z pokazów zamkniętych. Z kolei film Spielberga zaledwie od trzech tygodni jest na amerykańskich ekranach. Nie jest bowiem tajemnicą, że wytwórnie od lat najlepsze tytuły zostawiają na koniec roku-możliwie najbliżej oscarowych nominacji.
Od agentki CIA do amerykańskiego prezydenta
Dobre filmy oznaczają szanse na wielkie kreacje aktorskie i tych także w br. nie brakowało. Wszyscy, którzy widzieli Jessikę Chastain grającą rolę agentki CIA we "Wrogu numer 1", to jej właśnie wróżą Oscara dla najlepszej aktorki. Tuż za nią jednak w kolejce do statuetki w tej kategorii jest Marion Cottilard w roli kalekiej treserki orek w filmie francuskim. Jego angielski tytuł to "Rust and Bone". Marion odebrała już jednak Oscara za rolę w filmie francuskim, w którym wcieliła się w Edith Piaf, nie wydaje się więc, by po raz drugi Akademia nagrodziła tę samą Francuzkę. Wedle bukmacherów i krytyków amerykańskich większe szanse ma inna jej rodaczka, Emanuele Riva, sędziwa odtwórczyni głównej roli w "Miłości" Hanekego. Wielu zwolenników ma też młodziutka Jennifer Lawrence, (nominowana już do Oscara jako 19-latka), ponoć rewelacyjna w komediowym "Pamiętniku pozytywnego myślenia".
Wiadomo, że Akademia uwielbia nagradzać aktorów za role szaleńców, kalek, tudzież nieuleczalnie chorych, o czym świadczy lista już nagrodzonych odtwórców głównych ról. W tę tendencję idealnie wpisuje się kreujący postać opętanego seksem, agresywnego weterana wojny Joaquin Phoenix w "Mistrzu" Andersona. Trzeba przyznać, że Phoenix, przeobrażając się wręcz fizycznie na ekranie, stworzył tu rolę życia. Zagrozić może mu wyłącznie Daniel Day-Lewis, odtwórca roli tytułowej w "Lincolnie" Spielberga, o którym mówi się, że "nie gra prezydenta Lincolna, ale po prostu nim jest". Gdyby Lewis pokonał Joaquina, miałby już na swoim koncie trzeciego Oscara i tym samym wyrównałby rekord obecnie należący do Jacka Nicholsona (wśród pań rekordzistką jest Meryl Streep także z trzema statuetkami.) W całej historii kina od tego duetu lepsza była jedynie, nieżyjąca już Katharine Hepburn, posiadaczka aż 4 złotych statuetek.
Zwyczajowy konserwatyzm czy kontrowersje?
W tym roku po raz pierwszy nominacje do Oscara zostaną ogłoszone wcześniej niż zwykle, bo już 10 stycznia (oficjalnie Akademia motywuje to chęcią wydłużenia czasu na obejrzenie nominowanych filmów. Tak naprawdę jednak chodzi o to, by wyprzedzić ceremonię rozdania Złotych Globów, przypadającą na 13 stycznia). Akademicy mają po prostu dość opinii, że te ostatnie mają wpływ na ich decyzje.
Członkowie Akademii przyzwyczaili do tego, że ich gusta bywają przewidywalne i nie jeden raz fundowali nam już niespodzianki. Ostatnio takim zaskoczeniem była wygrana w 2006 roku kompletnie niezauważonego, poprawnego politycznie do bólu, "Miasta gniewu" Haggisa. Ta wygrana przypomina nam zarazem o podstawowej cesze Akademików: zamiłowaniu do konserwatyzmu. Haggisa nagrodzono głównie dlatego, by nie honorować główną nagrodą znacznie lepszego artystycznie, ale zbyt odważnego obyczajowo, gejowskiego westernu "Brokeback Mountain".
Teraz "kontrowersyjnym" nazywany jest oparty ponoć w znacznej mierze na tajnych materiałach CIA "Wróg numer 1" Bigelow. To przemawiałoby więc za typowaniem na głównego zwycięzcę dramatu historycznego Spielberga, klasycznego gatunku zawsze cieszącego się uznaniem Akademii. Z drugiej strony od dawna słychać wśród młodszych jej członków krytykę owego konserwatyzmu. Ich zdaniem ogranicza on bowiem szanse filmów wywołujących polemiki i budzących wielkie emocje, które najlepiej się sprzedają.
W tej sytuacji trudno wyrokować, który z obrazów zdobędzie więcej zwolenników w Akademii, choć niemal wszyscy zgadzają się, że finał dotyczyć będzie tych dwóch tytułów (są i tacy, którzy na zwycięzcę typują musical "Les Miserables. Nędznicy" Toma Hoopera, ale zwycięstwo tego ostatniego należałoby zaliczyć do wspomnianej już kategorii: "niespodzianka".) O tym, czy wygra opowieść o najważniejszym zdaniem Spielberga prezydencie USA, czy też mroczny thriller o polowaniu na bin Ladena, dowiemy się jednak dopiero 24 lutego.
Autor: Justyna Kobus/tr / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Materiały dystrybutorów