Dwa dni pełne skrajności, dobrej zabawy i wspaniałych koncertów. The Prodigy, Libianca, Jungle, Troye Sivan czy Jessie Ware sprawili, że najnowsza edycja warszawskiego festiwalu była wyjątkowa. To początek festiwalowego lata - jaki był?
Orange Warsaw Festival od kilku lat gości na terenie warszawskiego Toru Wyścigów Konnych na Służewcu. Dwie sceny, ogromna strefa komercyjna, silent disco oraz mieszanka światowych gwiazd i rodzimych ulubieńców publiczności. Ogromnym atutem takiej formuły miejskiego festiwalu plenerowego jest jego kameralność. Zagorzali fani poszczególnego artysty bez problemu znajdą miejsce przy scenie. Jest też miejsce dla tych, którzy wolą oglądać koncert z dystansu, poza tłumem.
Taka koncepcja dwudniowego festiwalu jest jednak bardzo ryzykowna, czego doświadczyliśmy w miniony weekend na Służewcu. Jeszcze w piątek po godzinie 14 pojawił się komunikat organizatorów, że "ze względów logistycznych i transportowych Yeat nie wystąpi dziś na OWF". "Po dołożeniu wszelkich starań ze strony artysty, jego teamu i organizatorów występ odbędzie się jutro 8.06" - poinformowano. Amerykański raper miał zagrać w piątek na scenie głównej tuż przed The Prodigy, ostatecznie wyszedł w sobotę na Warsaw Stage, mniej więcej w tym samym czasie, gdy tłum szalał przy scenie głównej razem z charyzmatycznym Troyem Sivanem.
Przełożony koncert jednego z ostatnich objawień amerykańskiego hip-hopu spowodował pewne zamieszanie. Ci, którzy kupili jednodniowe bilety na piątek, mogli za darmo wrócić na festiwal drugiego dnia. W portalach społecznościowych pojawiły się głosy oburzenia, że ta decyzja organizatorów jest niesprawiedliwa wobec tych, którzy kupili karnet na cały festiwal.
Rzeczywiście, organizatorzy nie na wszystko mają wpływ, ale to oni są odpowiedzialni za line up i gwiazdy, które zapraszają. Jednocześnie to od nich zależy to, czy proponowany program na poszczególny dzień festiwalu spotka się z odpowiednim zainteresowaniem fanów. Tegoroczny zestaw artystów budził od początku spore zdziwienie oraz pytania o intencje, bo od początku był bardzo nierówny.
The Prodigy ratuje sytuację
W piątek jako pierwszy na scenie głównej pojawił się amerykański raper Ken Carson. Pochodzący z Atlanty gwiazdor dawał z siebie wszystko, żeby do wspólnej zabawy wciągnąć jak największy tłum. Można było odnieść wrażenie, że zderzył się ze ścianą i trudno było go o to winić.
Podobnie było w przypadku Brytyjczyka Skepty i zespołu Yungblud. Te koncerty nie miały w sobie nic z dobrej, tłumnej zabawy, którą zaś - naturalnie na znacznie mniejszą skalę - dało się wyczuć w namiocie, gdzie widownię porywali Kwiat Jabłoni, fenomenalna i chyba niedoceniana w Polsce Kenya Grace (która okazała się być znacznie lepsza na żywo niż w wydaniu studyjnym) oraz Mrozu. Sporo osób świetnie bawiło się w również w strefie komercyjnej do setów djskich. Piątkowy wieczór mijał więc z coraz bardziej nurtującym pytaniem o sens organizowania takiego festiwalu jak OWF. W końcu chociażby na profilu imprezy na platformie X czytamy w opisie, że jest to "najważniejsze muzyczne i kulturalne wydarzenie w Warszawie". Piątkowa zbiorowa atmosfera rozczarowania, niedosytu czy też momentami zagubienia przeczyła temu opisowi.
Kolejne pytania i wątpliwości rozwiała grupa The Prodigy. Chociaż na scenę wyszli z kilkuminutowym opóźnieniem, to od samego początku wzbudzili euforię publiczności. W końcu legendą muzyki nie zostaje się tak po prostu. Gdy spytałem znajomych, czy idą na ten koncert, usłyszałem: - Nie, Prodigy umarł. Słyszałeś jak brzmi Myslovitz bez Artura Rojka?
Ten ironiczny komentarz się powtarzał, ale okazał się być zupełnie bezzasadny. Oczywiście, gdy w 2019 roku zmarł nagle Keith Flint, pojawiło się zagrożenie, że grupa bez niego nie przetrwa. Na szczęście okazało się, że The Prodigy jest w świetnej formie, a ich koncerty to znacznie więcej niż występ na żywo. To prawdziwy show, którego doświadcza się całym sobą.
Skrajnie odmienna sobota
Sobotni wieczór przyniósł cztery bardzo różne, ale równie niesamowite występy. Dwa na scenie głównej i dwa na Warsaw Stage. Brytyjski band Jungle, który po dziesięciu latach od premiery debiutanckiego albumu przeżywa renesans popularności, już przed godziną 19 zgromadził przed główną sceną znacznie większy tłum niż ten, który bawił się razem z The Prodigy. Otwierając show swoim pierwszym przebojem "Busy Earnin'", rozkołysali publiczność. A ta tańczyła do ich muzyki przez ponad godzinę. Ci, którzy znają Jungle nie tylko z ich ostatniego przeboju "Back On 74", wiedzą, że grupa bez problemu łapie świetny kontakt z publicznością i sprawia wrażenie, że gra ze szczerą radością, przez co koncerty są gwarancją dobrej zabawy. I oczywiście czasu spędzonego z dobrą mieszanką funku, dance czy nu-disco.
Tuż po nich na małej scenie pojawiła się Amerykanka kameruńskiego pochodzenia Libianca. Artystka zdobyła popularność w Stanach Zjednoczonych udziałem w tamtejszej edycji programu "The Voice" w 2021 roku, a rok później podpisała kontrakt z jedną z wytwórni. Jej debiutancki singiel "People" - inspirowany zaburzeniami afektywnymi, z którymi się zmaga - stał się międzynarodowym przebojem. Jej występ był najprzyjemniejszym zaskoczeniem tegorocznego OWF.
Po Amerykance przyszedł czas na show jednego z najbardziej wyczekiwanych gwiazdorów tej edycji festiwalu - Troye'a Sivana. 29-letni Australijczyk po raz drugi przyjechał do Warszawy. Tym razem w ramach "Something to Give Each Other Tour" - swojej światowej trasy. Ponownie wielotysięczna publiczność zgromadzona przy głównej scenie dała się porwać artyście, który zaproponował przemyślane widowisko. Były półnagie osoby tancerskie, jakościowy pełen energii pop. I po raz kolejny mieliśmy do czynienia z artystą, który bez problemu łapie kontakt z publiką, co znowu przełożyło się na prawdziwie festiwalową atmosferę. Ponad godzinne show Sivan zakończył hitem "Rush", co spotkało się z ogromnym entuzjazmem tłumu.
Jessie Ware przyćmiła Nicki Minaj
Obserwując tych, którzy w sobotę pojawili się na terenie festiwalu, bez problemu można było odgadnąć po ich stylizacjach, że przyszli zobaczyć Nicki Minaj. Amerykańska gwiazda na scenę wyszła z ponad godzinnym opóźnieniem. Na długo przed planowanym rozpoczęciem koncertu plac przed sceną główną wypełnił się największym tłumem tegorocznego OWF. Im dłużej przeciągało się oczekiwanie na Minaj, tym coraz mocniej narastał nastrój dezorientacji. W pewnym momencie pojawiło się buczenie i gwizdy. Taką samą reakcję wywołał wyświetlony na telebimach po ponad 40 minutach komunikat organizatorów zapowiadający występ wraz z prośbą o cierpliwość. Minaj, której koncert miał rozpocząć się o 23.15, na scenę wyszła tuż przed 00.30.
W tym samym czasie spory tłum zaczął się gromadzić w namiocie, gdzie właśnie o 00.30 swój show niemal punktualnie rozpoczęła Jessie Ware. Brytyjka, szczególnie ceniona w Polsce, tym razem przyjechała z show "The Pearl" i materiałem pochodzącym głównie z jej ostatniej płyty "That! Feels! Good!". I jeżeli istnieje coś takiego jak "przepis na dobre show", to Ware doskonale go zna. Artystka mile zaskoczyła również tych, którzy regularnie biorą udział w jej koncertach. Obok świetnego autorskiego materiału jej autorska wersja hitu Cher "Believe" niesamowicie dopełniła całości. Publiczność przez kilka minut dziękowała Ware owacjami po tym kawałku. Po zakończonym koncercie tłum długo nie dawał za wygraną , próbując wywołać wokalistkę na bis. Festiwalowa rzeczywistość rządzi się jednak swoimi zasadami i nie zawsze jest miejsce na dodatkowy występ. Niemniej jednak Ware rewelacyjnie zakończyła tegoroczną edycję OWF i jednocześnie podniosła poprzeczkę oczekiwań wobec kolejnej edycji festiwalu.
Co dalej z Orange Warsaw Festival?
15. edycja Orange Warsaw Festival powinna skłonić organizatorów imprezy do refleksji. Tylko ubiegły rok pokazał, że coraz więcej gwiazd stawia na koncerty stadionowe i bez problemu je wypełnia. Część fanów woli wydać kilkaset złotych na bilet, żeby zobaczyć swoich konkretnych idoli i jednocześnie rezygnuje z coraz droższych karnetów festiwalowych. Ten swoisty jubileusz OWF jest dobrym momentem, aby na nowo przemyśleć swoją formułę, sposób myślenia o miejskim festiwalu plenerowym albo znaleźć własną muzyczną tożsamość. W jaki sposób? Agencja AlterArt od ponad dwóch dekad organizuje duże imprezy. Ma możliwości, doświadczenie. Za rok okaże się, czy ma również odwagę, żeby zdecydować się na zmiany w Orange Warsaw Festival.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Alter Art