2022 rok przyniósł najróżniejsze nowe płyty autorstwa polskich twórczyń i twórców. Wśród nich pojawiły się prawdziwe perełki. Jakie? Reporter tvn24.pl Tomasz-Marcin Wrona wybrał 10 jego zdaniem najlepszych i najciekawszych krążków, jakie trafiły na półki w kończącym się roku i świetnie sprawdzą się na sylwestrowych playlistach.
Jak zapisał się muzycznie 2022 rok w Polsce? Ograniczmy się do płyt, które w tym roku premierowo pojawiły się na rynku. Ironizując trochę: zapowiadało się bardzo ciekawie, ale wyszło, jak wyszło. Wsłuchując się w najnowsze albumy "największych" gwiazd rodzimej muzyki, można było poczuć spore rozczarowanie. Próbuję zrozumieć, co stało za każdą z nich. Czyżby w studiu poszli na skróty, wypuszczając materiały wtórne wobec wcześniejszych własnych nagrań? Może chcieli wykorzystać moment powrotu do pełnowymiarowego koncertowania i postanowili odcinać kupony od tego, co wcześniej wyprzedawało ich występy? A może wytwórnie przekonały muzyków do tego, aby stworzyć krążek z czegoś, co wcześniej zostało odrzucone? Tego się nie dowiemy, ale lekki niesmak pozostał.
Gdy "wielcy" zawiedli, powody do zachwytów pojawiały się poza głównym nurtem. Dobrze o tym wiedzą ci, którzy nie poddają się wszechobecnym algorytmom i na własną rękę docierają do dobrej muzyki. A przecież tej na naszym rynku nie brakowało. W tym podsumowaniu, które nie ma charakteru rankingu (albumy pojawiają się w kolejności alfabetycznej), po raz kolejny trzymałem się pytań kluczy: "jak brzmiał 2022 rok?" i "jak chciałbym muzycznie zapamiętać 2022 rok?".
Oto 10 najciekawszych, najważniejszych, najlepszych, najbardziej zaskakujących, najbardziej poruszających tytułów, które na różny sposób zdefiniowały muzyczny rok 2022 w Polsce.
"Amore assoluto per Ennio" Mitch & Mitch con il loro Gruppo Etereofonico
Projekt Mitch & Mitch istnieje w najróżniejszych konfiguracjach od 20 lat. Za każdym razem, gdy pojawia się informacja, że grupa zabiera się do kolejnego przedsięwzięcia, budzi ekscytację i zaciekawienie. Jest to jedna z tych inicjatyw muzycznych, po której można spodziewać się absolutnie wszystkiego a i tak w efekcie nie szczędzą zaskoczeń. Powszechny rozgłos zyskali dzięki współpracy ze Zbigniewem Wodeckim, tworząc "1976: A Space Odyssey".
Tym razem jako Mitch & Mitch con il loro Gruppo Etereofonico sięgnęli po twórczość jednego z najwybitniejszych kompozytorów włoskich przełomu XX i XXI wieku - Ennia Morricone. Oczywiście, każdy - świadomie lub nie - niejednokrotnie słyszał klasyczne już kompozycje filmowe Włocha. "Mitche" jak to "Mitche" nie poszli na skróty, sięgając po "the best of" Morricone. To grupa zbyt ambitna i zafascynowana muzycznymi podróżami. Na krążku "Amore assoluto per Ennio" (czyli "miłość absolutna do Ennia") znalazło się dziesięć powszechnie nieznanych kawałków Morricone z lat 1969-71. Te pozornie proste piosenki z wybijającym się na pierwszy plan motywem bossa novy, wciągają od pierwszych dźwięków, mimowolnie porywając w podróż do południowych Włoch. Ciepłe wokale, bogate aranżacje, wypełnione dzwonkami, wibrafonem, różnorakimi instrumentami dętymi, melotronem czy nawet klawesynem, są niczym łyk schłodzonej lemoniady, po całym dniu palącego słońca. Tak, jak różnorodne są włoskie pejzaże, tak różnorodna jest ta płyta.
"Amore assoluto per Ennio" świetnie wybrzmiewa w zimowe, szare polskie wieczory. Ale nie tylko. Ci, którzy mieli okazję usłyszeć ten materiał na żywo - chociażby podczas trasy Męskie Granie 2022 - wiedzą, że to niecodzienne przeżycie i jeden z najlepszych tegorocznych występów. Bo największą siłą Mitch & Mitch za każdym razem jest niepowtarzalna radość z grania, która bije ze sceny. Radość, która budzi uśmiech na twarzy i gęsią skórkę. Radość, której wielu polskim gwiazdom muzycznym nadal brakuje.
"Edity Remiksy" - Krystyna Prońko
Jako solowa artystka Krystyna Prońko debiutowała ponad 50 lat temu. Stała się jedną z najciekawszych i najwybitniejszych polskich wokalistek. W niezwykły sposób łączy estetyki jazzową, bigbandową, estradową i popową, tworząc kawałki, które pomimo dekad od swojej premiery, zachwycają kolejne pokolenia. Nic dziwnego, skoro Wydzial Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach ukończyła z nagrodą ówczesnego rektora Henryka Mikołaja Góreckiego. To ona śpiewała "Jesteś lekiem na całe zło", "Psalm stojących w kolejce", "Złość", "Deszcz w Cisnej" czy "Wspomnienia tych dni" w duecie ze Zbigniewem Wodeckim.
Dwunasty, autorski krążek legendy polskiej piosenki ukazał się dwa lata temu. Natomiast w tym roku nakładem własnej firmy Power Music wydała krążek "Edity Remiksy". To kompilacja ośmiu piosenek z repertuaru Prońko w nowych aranżacjach i remiksach. Żeby było jasne: w "Editach Remiksach" nie ma nic z silenia się na "młodzieżowe" odkurzanie starych przebojów. Ptaki, Cocolino, Ashley Slater to tylko niektórzy z artystów, którzy na warsztat wzięli repertuar Prońko. Efekt jest zachwycający, do tego stopnia, że chciałoby się zobaczyć legendarną piosenkarkę w takim wydaniu na głównej scenie Aurioriver czy innego festiwalu z mocnym klubowym line-upem. Ponadto, jest to gotowy materiał na ścieżki muzyczne autorskich produkcji serialowych czy filmowych.
"Kora nieskończoność" - Michał Pepol
To nie jest kolejna płyta z nowymi wersjami hitów Kory. I nie traktuję tego albumu jako formy "upamiętnienia". Dlaczego? Michał Pepol - jeden z najzdolniejszych polskich wiolonczelistów, kompozytor, twórca muzyki ilustracyjnej, współzałożyciel Royal String Quartet - dokonał niemożliwego. Przywrócił do życia Korę, ukazując jej twórczość z zupełnie nowej perspektywy. Można zaryzykować stwierdzeniem, że to najlepsza płyta w dorobku Kory, a przynajmniej jest to krążek, na miarę jej talentu i wrażliwości, pod którą sama by się podpisała. Jest nie tylko podmiotem i bohaterką tego wydawnictwa, ale pojawia się na niej jako wokalistka. Całość powstała na podstawie materiałów, które Pepol otrzymał od Kamila Sipowicza: kilkudziesięciu godzin nagrań, które nigdy nie trafiły do powszechnego obiegu. Są to fragmenty wypowiedzi, nagrania studyjne, które zostały odrzucone, recytacje wierszy i tekstów. Od pierwszego spotkania kompozytora z Sipowiczem, do premiery płyty minęło ponad trzy lata.
"Kora nieskończoność" to wydawnictwo wyjątkowe, wielowymiarowe i nowatorskie. Na barki Pepola spadła ogromna odpowiedzialność i niecodzienne wyzwanie, na którym mógł bardzo łatwo polec. Z jakichś powodów Kora za życia nie publikowała tych nagrań. A że była wybitną artystką, być może uważała, że nie nadają się do rozpowszechniania. Pepol musiał wykazać się ogromną ostrożnością i delikatnością, żeby wybrany przez niego materiał Korze nie zaszkodził. Jak się okazuje, zrobił to perfekcyjnie. Kora Korą, ale koniec końców to płyta w pełni Pepola, z której bije jego muzyczna i artystyczna wszechstronność. Odsuwając na chwilę na bok Korę, warstwa muzyczna tego krążka stanowi przemyślaną całość, która sama się broni. "Kora nieskończoność" to zapis bardzo intymnego spotkania dwóch piekielnie zdolnych, wrażliwych postaci. Dwóch szlachetnych światów, które czule nawzajem się uzupełniają. Pisząc o tym wydawnictwie, trudno nie zauważyć, że Pepol współprodukował ją wspólnie z jednym z najlepszych polskich producentów i realizatorów dźwięku: Leszkiem Kamińskim.
"Majówka 1979" - Henryk Debich i Orkiestra Polskiego Radia i Telewizji w Łodzi
Henryk Debich, jeden z najsłynniejszych polskich dyrygentów, aranżerów i kompozytorów w polskiej muzyce rozrywkowej drugiej połowy XX wieku. Końcem lat 40. ubiegłego wieku rozpoczął współpracę z Polskim Radiem. Był współzałożycielem, a później przez blisko 40 lat dyrygentem i kierownikiem artystycznym Orkiestry Rozrywkowej Polskiego Radia i Telewizji w Łodzi. Pod kierownictwem Debicha, łódzka orkiestra stała się gigantem, specjalizującym się w muzyce rozrywkowej. Tylko do połowy lat 70. Debich razem z łódzką orkiestrą nagrali ponad 10 tysięcy utworów, cztery tysiące koncertów na antenę ogólnopolską oraz kolejne dwa tysiące koncertów na antenę lokalną. Wspólny dorobek zamyka ponad 50 albumów i muzyka do 20 filmów.
"Majówka 1979" to kolejny zbiór utworów z 1979 roku zaaranżowanych i nagranych przez Debicha oraz Orkiestrę Polskiego Radia i Telewizji w Łodzi, które przez dekady skrywane były w archiwach. Na współczesne nośniki przeniesiono nagrania, które kurzyły się przez lata na taśmach. W efekcie z głośników wybrzmiewa 17 utworów, które w ogóle się nie zestarzały. I ogromna w tym zasługa samego Debicha, który potrafił wyciągnąć z każdego z nich to, co najciekawsze, zaskakujące. Cudowne, wielowymiarowe, bigbandowe granie, w których poszczególne sekcje wybrzmiewają, wprawiając ciało w mimowolne kołysanie. W końcu, nie bez powodu łódzki band określany był jako jedna z najbardziej funky orkiestra za Żelazną Kurtyną. Żeby było jednak jasne: Debich nie silił się na kopiowanie zachodnich odpowiedników, potrafił korzystać z tego, co działo się w światowej muzyce rozrywkowej na własny, oryginalny sposób. Dzięki temu jego pokaźne archiwum nadal brzmi uczciwie i oryginalnie.
Niedługo po premierze krążka - z początkiem września - "Majówka 1979" idealnie wpisywała się w wielogodzinne podróże samochodem. Dziś, gdy za oknem szaro, zimno i ślisko, Debich i jego orkiestra, porywają "Słonecznym traktem", przypominając że do majówki zostało nieco ponad pięć miesięcy.
"Monomiasto" - Monofon
Gdy w 2019 roku decyzją Huberta "Spiętego" Dobaczewskiego jedna z najciekawszych polskich grup Lao Che zawiesiła działalność, basista Rafał "Żubr" Borycki i perkusista Michał "Dimon" Jastrzębski postanowili spróbować własnych sił. Na początku 2020 roku pojawiła się idea zespołu Monofon. Po drodze do grupy dołączyli gitarzysta Michał Wójcik i klawiszowiec Halszka Nabira. Prace nad nowym materiałem i kolejnym debiutem fonograficznym w karierze doświadczonych artystów utrudnił wybuch pandemii COVID-19. Jednocześnie muzycy szukali odpowiedniego wokalisty, którym ostatecznie został Jacek "Budyń" Szymkiewicz - o czym założyciele Monofonu opowiedzieli Esterze Prugar.
CZYTAJ TAKŻE ROZMOWĘ ESTERY PRUGAR Z ZESPOŁEM MONOFON: "FACECI PO PRZEJŚCIACH, WYNURZAJĄCY GŁOWY Z BAGNA" >>>
Szymkiewicz zmarł nagle 11 kwietnia. Jeszcze dzień wcześniej opublikował informację o powstaniu Monofonu, którego stał się integralną częścią - w końcu napisał teksty dziewięciu z dziesięciu piosenek z płyty i je zaśpiewał. "Budyń" był wyjątkową postacią polskiej muzyki rozrywkowej, trudno sobie wyobrazić polski krajobraz muzyczny bez jego tekstów. Współpracował między innymi z Katarzyną Nosowską, Moniką Brodką, Lechem Janerką, Varius Manx, Reni Jusis czy Natalią Nykiel. Szybko zyskał miano jednego z najlepszych tekściarzy ostatnich dwóch dekad. Był również wokalistą i współtwórcą sukcesu takich grup jak Pogodno, Babu Król czy Sprawcy Rzepaku. Pogodno miało w dorobku dziesięć płyt, na których znalazły się między innymi utwory "Orkiestra", "Tak to teraz", czy "Pani w obuwniczym". Jednocześnie intensywnie tworzył jako solowy artysta, z ogromną lekkością łączył elementy rock'n'rolla, rocka alternatywnego, folku, punku a nawet rapu.
Efektem współpracy Boguckiego, Jastrzębskiego i Szymkiewicza jest niepowtarzalny i bardzo dojrzały materiał, momentami nieco przewrotny i buntowniczy. Taki właśnie jest krążek "Monomiasto". A na pewno jest to jeden z najuczciwszych wobec słuchaczy albumów ostatnich lat. Do bólu szczere, pełne nieoczywistości teksty "Budynia", w których przemyca cytaty z innych znanych piosenek, prowadzą nas przez najróżniejsze doświadczenia muzyków dojrzałych. Mężczyzn po przejściach, których życie postawiło przed kolejnym początkiem w życiu zawodowym i prywatnym. Zespół Monofon zdobył się na rzadki akt odwagi, aby zdjąć maski i stworzyć emocjonalny krajobraz facetów po czterdziestce. W końcu "Budyń" ubrał w słowa to, co kotłowało się w czasie licznych wspólnych, trudnych rozmów. Idealnie to współgra z eklektycznymi stylistycznie kompozycjami, tworząc wrażenie nocnego spaceru po wielokulturowej metropolii. Spaceru bez żadnych elektronicznych gadżetów. "Monomiasto" jest cudownie analogowe, wypełnione klasycznymi, żywymi instrumentami. A siła rażenia tego podejścia do tworzenia muzyki jest ogromna. I niczym pocisk kasetowy uderza w najróżniejsze czułe miejsca jeszcze długo po odsłuchu.
"Pętla" - KIWI
Na polskiej scenie muzycznej nie brakuje utalentowanych, świadomych swoich możliwości wokalistek. Wiele z nich nie ma szczęścia do repertuaru, inne ulegają presji wielkich wytwórni, by tworzyć łatwe, proste i przyjemne radiowe hity. Na szczęście pojawiają się również takie perły, jak KIWI, czyli Wiktoria Nazarian. Krakowianka o korzeniach polsko-ormiańskich stała się objawieniem w 2020 roku, gdy wydała EP-kę "Nocą". Swój talent potwierdziła na debiutanckim albumie "Pętla", który ukazał się w tym roku. I na taki debiut wielu z nas czekało.
"Nocą" można było potraktować jako jej autorskie zaproszenie do świata własnych muzycznych fascynacji. "Pętla" ukazuje zaś zaskakującą dojrzałość artystyczną 26-latki. Motywem przewodnim warstwy tekstowej są zapętlone myśli, podsycane najróżniejszymi lękami, niepewnością czy niepokojem. Kryje się w nich zaraźliwa tęsknota, którą każdy z nas może poczuć na własny sposób. Muzycznie zaś można z łatwością odnaleźć twórców, w których prawdopodobnie KIWI się zasłuchuje. Klimat "Pętli" nasuwa skojarzenia z takimi gwiazdami, jak The Knife, Moderat, Royksopp, Christian Loeffler, Fever Rey. Sama pozostaje w tym wszystkim bardzo oryginalna, głównie za sprawą charakterystycznego, hipnotyzującego wokalu i nieoczywistych aranżacji. Na "Pętli" KIWI pokazuje najróżniejsze odsłony swoich umiejętności wokalnych. Momentami subtelna, by za chwilę zaskoczyć kaukaskimi ozdobnikami. Świetnie czuje się zarówno w elektroballadach, jak i w mocnych, melodyjnych rapowych kawałkach.
Na krążku pojawiły się także dwie anglojęzyczne piosenki, oby stały się jej przepustką do zagranicznych rynków. Bo KIWI ma ogromny talent i potencjał. Wokalistka w ostatnim roku zdobyła rozgłos, z sukcesem wystąpiła podczas kilku festiwali i szybko wyprzedała krajową trasę koncertową. Jeśli równie dojrzale podejdzie do sławy, jaka z pewnością ją czeka, ma szansę stać się jedną z najciekawszych artystek młodego pokolenia. Byleby nie zamieniła swojej artystycznej intuicji na wiaderko parówek.
"Piosenki o miłości (Muzyka z filmu)" - Kamil Holden Kryszak
Film "Piosenki o miłości" Tomasza Habowskiego stał się hitem ubiegłorocznej edycji Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Debiutancka fabuła Habowskiego zwyciężyła w Konkursie Filmów Mikrobudżetowych gdyńskiego festiwalu oraz w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych tegorocznej edycji festiwalu Mastercard Off Camera w Krakowie. Po raz pierwszy na dużym ekranie w roli aktorki pojawiła się Justyna Święs - znana wcześniej jako lepsza połowa duetu The Dumplings. 25-letnia artystka poszła w ślady rodziców, aktorów Barbary Lubos i Artura Święsa. W "Piosenkach o miłości" zagrała Alicję - dziewczynę z Piotrkowa Trybunalskiego, która przeprowadziła się do Warszawy, gdzie pracuje jako kelnerka i bardzo nieśmiało marzy o karierze muzycznej. Dlaczego piszę o Justynie Święs? Otóż muzykę do filmu skomponował, nagrał i wyprodukował Kamil Holden Kryszak - syn aktora i komika Jerzego Kryszaka. Na krążku "Piosenki o miłości (Muzyka z filmu)" - który jest fonograficznym debiutem Kryszaka - znalazło się dziewięć utworów, w tym sześć śpiewanych przez Święs. Teksty w większości napisał Habowski.
Na płycie pojawiają się również dwie wersje piosenki "Nie jesteś Alicją" z tekstem Ewy Żylińskiej, do której Kryszak napisał nową muzykę. Wcześniej "Nie jesteś Alicją" do muzyki Wojciecha Gogolewskiego śpiewała Krystyna Prońko na swoim siódmym solowym krążku "Album" z 1989 roku.
Piosenki - napisane i nagrane przez Kryszaka z wokalem Święs - są swoistym bohaterem filmu Habowskiego, uzupełnieniem jego fabuły, ale stanowią niezależny byt, który świetnie się sprawdza także w oderwaniu od samego filmu. Święs ewidentnie świetnie robi przerwa od The Dumplings. Na tej płycie wokalistka pokazuje najróżniejsze odcienie swoich możliwości wokalnych. Z nonszalancją wprawnej artystki otula, czaruje, a także pokazuje pazur. Z łatwością dzieli się smutkiem i żalem, by chwile później z lekkim onieśmieleniem w głosie budzić gęsią skórkę u słuchaczy. Talent wokalny Święs to jedno. Efekt nie byłby tak smakowity, gdyby nie wyjątkowa czujność i świadomość Kryszaka. Swoje kompozycje zaaranżował w taki sposób, by wybrzmieć mogły teksty. Nie uległ pokusie aranżacyjnych fikołków czy efekciarstwa, dzięki którym - być może - stworzyłby radiowe hity. Pozostaje mieć nadzieję, że niezależnie od tego, czy Kryszak, Habowski i Święs znów połączą siły, pozostaną wierni swojej intuicji i każde z nich pokaże, że ich debiuty nie są tylko dziełem przypadku.
"Premiera" - Voo Voo
Trudno sobie wyobrazić polski krajobraz muzyczny bez Voo Voo i Wojciecha Waglewskiego. To tak, jakby próbować sobie wyobrazić światową muzykę bez Radiohead i Thoma Yorke'a. Waglewski i spółka od blisko czterech dekad nie tracą swojej siły rażenia. W końcu "Premiera" to 29. album studyjny w ich dorobku i kolejny, wobec którego trudno pozostać obojętnym.
Na "Premierze" znalazło się 11 nowych piosenek. Bardzo ciekawą i piękną klamrą, która spaja je w całość, są utwory z gościnnym udziałem Hani Rani. O nowym materiale Voo Voo można byłoby napisać wiele, korzystając z najróżniejszych przymiotników. Z całą pewnością jest to jedno z najuczciwszych wobec słuchacza wydawnictw tego roku. Dlaczego? Grupa nie wywarza otwartych już drzwi, nie wymyśla się na nowo. W warstwie muzycznej nie ma tu prawdopodobnie nic nowatorskiego. Jest za to prawdziwa, żywa muzyka, bez zbędnych postprodukcyjnych ozdobników. W warstwie tekstowej, Wojciech Waglewski, kolejny raz potwierdza swój niezwykły, momentami kąśliwy talent tekściarski. Precyzyjnie punktuje moralnie wątpliwą kondycję społeczeństwa polskiego - zwłaszcza tych, którzy bez skrupułów sięgają po władzę dla własnych finansowych zysków. Robi to bez "dziaderskiego nadęcia": "kiedyś to było, teraz to nie ma". Bo to nie są teksty o tym, że bogactwo czy żądza pieniądza są złe. Wątpliwe natomiast jest bogacenie się kosztem innych. W tekstach, z których wyłania się poetycka wrażliwość Waglewskiego, jest coś chwytającego za serce. Coś, co daje nadzieje, że "zbudujemy tę flotę" zjednoczonych sił - o której śpiewali już 25 lat temu.
"Themes of Dracula" - Piotr Orzechowski i Kuba Więcek
Wojciech Kilar wielkim twórcą był. To bardziej niż oczywiste. Jeden z najwybitniejszych kompozytorów w polskiej historii, za granicą znany jest przede wszystkim jako kompozytor muzyki filmowej. Chociaż i to się zmienia. Swoją pozycję jako autora ścieżek muzycznych na potrzeby kina, umocnił w 1992 roku, dzięki współpracy z Francisem Fordem Coppolą przy "Draculi".
Dwadzieścia lat po premierze filmu po kompozycje Kilara sięgnął duet Piotr Orzechowski i Kuba Więcek. Efektem ich współpracy tych dwóch wyjątkowych talentów jest EPka "Themes of Dracula". Mam świadomość tego, że jest to przegląd najciekawszych i najważniejszych długogrających płyt 2022 roku. Jednak w tym przypadku trudno nie zrobić wyjątku.
Orzechowski - znany również jako Pianohooligan - i Kuba Więcek - jeden z najciekawszych saksofonistów młodego pokolenia - z niezwykłym szacunkiem do oryginału, zinterpretowali kultową już ścieżkę filmową. Trzeba wykazać się ogromną fantazją, niecodzienną odwagą bądź zwykłym szaleństwem, żeby porywać się na jazzującą, kameralną wersję muzyki, stworzonej na pełnowymiarową orkiestrę symfoniczną. Jak się jednak okazuje, dla tego duetu nie ma rzeczy niemożliwych. Pięć wybranych motywów z "Draculi" w wydaniu Orzechowskiego i Więcka wciąga na długo. Z filharmonii muzykę Kilara przenoszą w świat gęsto zadymionych klubów jazzowych sprzed kilku dekad. Wdzierają się pod skórę, aby rezonować niepokojącym saksofonem i krótkimi, dynamicznymi dźwiękami fortepianu. I niech to zabrzmi jak komplement: to wydawnictwo jest przede wszystkim dla tych, którzy jazzu nie lubią bądź czują nim przesyt. Bo chociaż nie jest to łatwa w odbiorze muzyka, to Orzechowski z Więckiem udowadniają, że może być źródłem wielu przyjemności.
"Zaczynam się od miłości" - Natalia Przybysz
Pisząc o najciekawszych płytach polskich twórców i twórczyń, które ukazały się w 2022 roku, byłoby nie w porządku pominąć szósty solowy album studyjny Natalii Przybysz. "Zaczynam się od miłości" to drugi krążek w tym przeglądzie poświęcony w pewnym sensie twórczości Kory. I jest to kolejny doskonały przykład, jak można z szacunkiem dysponować artystyczną spuścizną kogoś,kto odszedł i zrobić to tak, aby ta spuścizna cały czas żyła. O ile Kamil Sipowicz przekazał w ręce Michała Pepola archiwalne, nieznane nagrania żony, to Natalia Przybysz otrzymała teksty Kory, których legendarna artystka nie nagrała. Obie płyty ukazują świat i twórczość Kory zupełnie inaczej. Byłoby dalece niesprawiedliwe uznać, że któraś z tych dwóch płyt jest lepsza. I obie powinny być wzorcami dla innych, którzy podejmują się nagrywania formatów "tribute to", czyli "w hołdzie" dla zmarłych legend.
"Zaczynam się od miłości" jest parafrazą tytułu książki "Miłość zaczyna się od miłości", jaka ukazała się w 2019 roku. Jest to pięknie wydany zbiór całych, gotowych tekstów Kory, jak również jej notatek, zapisków z lat 2013-18 (a także z 1983 roku), które piosenkarka tworzyła w starannie dobieranych zeszytach. To właśnie w tej książce znalazły się teksty piosenek, do których Natalia Przybysz skomponowała muzykę. Ale na krążku "Zaczynam się od miłości" znalazły się dwie w pełni autorskie piosenki Przybysz, które nawiązują do świata Kory.
Przybysz jest piekielnie utalentowaną artystką o charakterystycznym, unikatowym głosie. Jest również zbyt wytrawną i świadomą autorką, żeby silić się na mierzenie z Korą czy pod nią podszywać. Dlatego "Zaczynam się od miłości" potraktować można jako efekt wyjątkowej współpracy, niemożliwego do spełnienia duetu. To zderzenie dwóch pozornie odległych światów, które cudnie się przenikają i równoważą. W warstwie muzycznej Przybysz zabiera nas przez różne zakątki swoich fascynacji. Nieco mocniejsze rockowe brzmienia z łatwością przechodzą w spokojne, leniwe, bluesowe dźwięki. Akustyczna, kameralna "Niedziela", w której słyszymy połączenie wokalu z fortepianem, połączone jakby od niechcenia, sprawia wrażenie, jakby Przybysz nagrała ją poza studiem. Całość zamyka "Serce spokojne", które osnuwa nowoorleańskim klimatem, przytulając słuchacza na pożegnanie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Gutek Film