"Ralf Demolka" czy "Merida Waleczna" - pytaliśmy przed 85. oscarową galą. Odpowiedź padła: to "Merida" wychodzi z Oscarem z tej bratobójczej walki. Spośród pięciu nominowanych filmów aż trzy wyszły bowiem ze stajni Disneya i to one uważane były za faworytów.
"Merida Waleczna", "Ralf Demolka" i "Frankenweenie" z jednej, a "ParaNorman" i "Piraci!" z drugiej - w tegorocznej rywalizacji pełnometrażowych filmów animowanych Disney-reszta świata, amerykański koncern prowadził 3:2.
Po uwzględnieniu typów bukmacherów, którzy kandydatów do zwycięstwa układają w tej samej kolejności, co my w powyższym zdaniu, zwycięstwo imperium wydawało się przesądzone jeszcze przed galą. Wskazanie jednej produkcji z tej trójki, łatwe jednak nie było.
Mur Disneya
"Merida Waleczna" to sztandarowe dzieło kultowego studia Pixar, kupionego przez Disneya w 2006 roku. Jak w przypadku jego wielkich poprzedników, tak i tym razem do czynienia mamy z wielkim hitem komercyjnym i oskarowym faworytem. W odróżnieniu jednak od filmów z serii "Toy Story" i przebojów takich jak "Gdzie jest Nemo", "WALL-E" czy "Ratatuj", zdobycie uznania krytyków przyszło trudniej niż setki milionów dolarów. Obraz Marka Andrewsa i Brendy Chapman był typowany na faworyta.
Meridzie po piętach deptała postać z innej epoki. "Ralf Demolka" to czarny bohater gry wideo. Zmęczony dekadami siania zniszczenia i ciągłych upokorzeń ze strony sterowanych przez graczy dobrych postaci, postanawia zamienić się z nimi miejscami. Kupuje tym serca nie tylko widzów, ale też krytyków. To od nich na początku lutego zebrał szereg nagród Annie, zwanych Oscarami animacji, w tym dla najlepszego filmu i najlepszego reżysera, za którego uznano twórcę "Ralfa Demolki", Richa Moore'a . Nie uszło to uwadze bukmacherów, którzy przed galą Annie zdecydowanie faworyzowali produkcję Pixara.
Konkurenci
"Frankenweenie" to stara-nowa historia opowiedziana przez Tima Burtona. Jej korzenie sięgają z jednej strony stworzonego przez Mary Shelley potwora doktora Frankesteina, a z drugiej szczenięcych lat samego reżysera. Absurdalne losy wskrzeszonego psa opowiedział już przed niemal 30. laty. Wtedy do dyspozycji miał jednak prowizoryczną scenografię i tricki rodem z ery kina niemego. Teraz wykorzystał całe dobrodziejstwo cyfrowej edycji obrazu. Efekt spodobał się krytykom, ale o zachwycie trudno mówić. Wielkiego sukcesu komercyjnego również nie ma, choć klapą "Frankenweenie" nie jest. Wyszło zatem bardzo burtonowsko: słodko-gorzko, trochę śmiesznie, trochę strasznie.
"ParaNorman" to film bardzo podobny do "Frankenweenie". Nakręcony został zresztą przez byłego współpracownika Tima Burtona, Chrisa Butlera, do spółki z Samem Fellem, reżyserem kilku animacji, z których żadna nie odniosła większych sukcesów (m.in. „Wpuszczony w kanał”, „Dzielny Despero”). "ParaNorman" już swój największy prawdopodobnie osiągnął i była to nominacja do Oscara.
Ostatni w zestawieniu są brytyjscy "Piraci!". Bukmacherzy niemal od razu spisali film straty, co nie znaczy bynajmniej, że nie zasługiwał na zwycięstwo. Znudzonym familijnymi animacjami bez wyraźnego stylu, przynosi plastelinową jazdę bez trzymanki, znaną z innych produkcji Aardmana. A potem poprawia solidną dawką brytyjskiego humoru. Na Oscara w tym roku nie wystarczyło, ale Peter Lord i tak może czuć się usatysfakcjonowany: obecna nominacja jest trzecią w jego karierze, pierwszą otrzymał równo 20 lat temu.
Autor: ŁUD//kdj / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: A.M.P.A.S.