Jazz i punk razem? Już na pierwszy rzut oka taka muzyczna mieszanka wygląda podejrzanie. A gdy dodamy do tego jeszcze elementy trance'u, house'u i brzmienie maoryskich bębnów, otrzymamy koktajl - delikatnie mówiąc - ekstrawagancki. Ale tylko teoretycznie. W rzeczywistości taka muzyka brzmi niezwykle świeżo i energicznie. Dowód? Niedzielny koncert zespołu Aronas w warszawskiej Fabryce Trzciny.
Muzyka z Antypodów to nad Wisłą wciąż nieodkryta karta. Jeśli nie liczyć słodkich gwiazd i gwiazdeczek pop w stylu Kylie Minouge czy Holly Valance, to z Australii, a tym bardziej z Nowej Zelandii nie dociera do nas prawie nic. Tym bardziej, jeśli chodzi o jazz. Aż tu nagle do Polski przyjeżdża nikomu nie znany Aronas i daje jeden z najciekawszych jazzowych koncertów roku.
Motorem napędowym kwartetu jest urodzony w Nowej Zelandii młody pianista Aron Ottignon. To on komponuje większość utworów, dyryguje całym zespołem i robi na scenie największe widowisko. Na koncertach w Polsce towarzyszyli mu rewelacyjny bębniarz Samuel Dubois, basista Nicholas Fyffe i perkusista Jack Pollitt.
Cała sala tańczy z nami
Aronas w niewielkiej sali warszawskiego klubu Fabryka Trzciny stworzyli prawdziwe show - tańczyli, skakali, snuli opowieści, żartowali... ale przede wszystkim grali. I to jak! Ich muzyka porwała publiczność do tego stopnia, że przy ostatnim utworze pląsała cała sala. Hipnotyczne, jazzowe solówki, połamana struktura utworów, punkowa energia i poczucie humoru artystów wciągnęły nawet nieruchawych zazwyczaj fotoreporterów (też tańczyli!).
Zachwycała wyobraźnia Ottignona, który banalną popową melodyjkę potrafił przemienić w arcydzieło nowoczesnego jazzu. Fantastycznie brzmiały maoryskie rytmy wybijane przez Duboisa i basowe pasaże Fyffe'a. To, co jednak podobać się mogło najbardziej, to podejście artystów do grania jazzu. Potrafili przełamać skostniałe schematy, porzucić wytarte patenty i ruszyć na poszukiwanie nowej, świeżej muzyki. Udowodnili, że jazz nie umarł.
Błażej Górski/mlas
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl